Opowiedz o twojej wystawie – co cię inspiruje?
Wystawa to prezentacja mojego nowego projektu „Wizualne Dywersje”, który powstawał przez dwa lata. W tym czasie szukałem różnych obiektów, które można by przeobrazić. Wcześniej malowałem na murach, rozklejałem plakaty, ale postanowiłem spróbować czegoś nowego – popracować na innych płaszczyznach, zastosować nowe techniki. Nieustannie eksperymentuję. Nie inaczej było w przypadku tego projektu. Równocześnie, by nie stracić na autentyczności, chciałem pozostać w białoruskiej estetyce.
Ta wystawa to bardziej gra z przestrzenią miejską. Ten kierunek to ad busting. Współczesna dywersja, w której staram się namieszać, zmienić przekaz i transmitować inną treść, jak na przykład w zideologizowanej reklamie na Białorusi, nad którą można w ciekawy popracować i skierować treść reklamy przeciwko niej samej, wykorzystując przeciwko niej jej własną energię. Wówczas załamuje się przesłanie i otrzymujemy parodię tejże reklamy.
Wieszałem jeszcze w mieście tabliczki, przypominające te zwykłe, miejskie, ale o aluzyjnej treści. One mogą nam zasygnalizować ważne rzeczy.
Dlaczego podejmujesz tematykę społeczną?
Ona od zawsze była obecna w mojej twórczości. To po prostu mnie otacza. W życiu stykam się z różnymi wydarzeniami, które znajdują odzwierciedlenie w moich pracach. Uwielbiam aktywność społeczną poruszającą aktualne problemy, grającą z kontekstem.
Nie jest to twój pierwszy projekt. Jak zaczynałeś swoją działalność? Możesz o tym opowiedzieć?
Swoje pierwsze szablony do graffiti zacząłem wycinać w 2007 roku, kiedy zaobserwowałem, że w mieście coś takiego się pojawia. Od tego czasu eksperymentuję. Teraz zajmuję się różnymi projektami, w tym czterema dużymi. To „Wybitni synowie Białorusi” – portrety historycznych białoruskich działaczy, „Aktualne rymy” – wiersze klasyków i współczesnych pisarzy na murach, „Agro-pop” – cykl kpiny ze ikon popkultury („глумления над эстрадой”?). I wreszcie ostatni, najważniejszy – „Wizualna dywersja” w przestrzeni miejskiej. On podoba mi się najbardziej, gdyż zawiera najwięcej eksperymentów z plakatami, znakami i tabliczkami. Tym bardziej, że realizowany był nie tylko na Białorusi, ale również Polsce, co zwiększyło zasięg oddziaływania. W Warszawie kontekst i sens musiał jednak nieco inny, co przyczyniło się do rozwinięcia projektu i uczyniło go ciekawszym.
Wziąłem udział w dwóch wystawach w Muzeum Sztuki Współczesnej w Mińsku, gdzie zetknąłem się z problemem „przesiewania” prac. Słyszałem wypowiedzi: „To u nas nie przejdzie, ale rozumiesz, możemy mieć przecież z tego powodu problemy”. Dlatego właśnie wiele moich prac z ostatniej serii nie znalazło się na ekspozycji, chociaż moim zadaniem były najlepsze, staranniej skonceptualizowane.
Trudno realizuje się na Białorusi prace, które mogą być odczytywane jako kontrowersyjne? Również się do tego przymierzałeś.
Nigdy nie malowałem większych graffiti. Potrzeba na to dużo czasu lub zgody władz miasta bądź dzielnicy, a w nich zasiadają „ideolodzy”. Z nimi lepiej się nie zadawać i nie tracić czasu na negocjacje. Oni mogą pozytywnie ustosunkować się do wniosku tylko wówczas, gdy projekt będzie ładny, jaskrawy i bez jakiegokolwiek przesłania, przynajmniej społecznego.
Jak udaje ci się ukrywać swoją tożsamość. Czym zajmujesz się w życiu codziennym?
Tak jak wszyscy – chodzę do pracy, jest ona tylko pośrednio związana ze sztuką. Po prostu staram się nie afiszować z moją działalnością. Pracuję, unikając mediów i udzielania wywiadów.
Dlaczego na swój pseudonim wybrałeś akurat słowo „Dream”?
Spodobała mi się kompozycja liter – uważam, że bardzo ładnie wyglądają.
Jaka jest ogólna kondycja street artu na Białorusi?
Na Białorusi sztuka uliczna jest w powijakach. Nie znam większości ludzi, którzy się nią zajmują. Cały ruch zaczął się od graffiti, które potem uległo dywersyfikacji i ewoluowało w stronę bardziej ideową. Początki graffiti na Białorusi przypadają na 1996 rok. To była pierwsza fala hip-hopu i break dance’u, które na zasadzie symbiozy tworzyły jedną całość. Zaczęły pojawiać się ekipy, które zajęły się rysowaniem. Na początku XXI wieku rozpoczęła się druga fala. W Mińsku odbywały się festiwale, nawet międzynarodowe, na które przyjeżdżali artyści z Niemiec i innych państw. Kolejna przyszła w roku 2006, kiedy środowisku nastąpił podział – część osób przestała projektować tylko ładne fonty i malować napisy na ulicach, a skoncentrowali się na ideach.
Teraz jest dużo łatwiej. Ci, którzy zaczynali wcześniej, nie mieli nawet dostępu do internetu i gazet. Jeśli trafiały tu jakieś informacje czy filmy, to przekazywano je sobie z rąk do rąk. Było spore zainteresowanie nowymi formami sztuki. Obecnie wystarczy internet. Wszystko można zobaczyć w sieci, nawet nigdzie nie trzeba jechać. Mnie interesuje to, jak ten ruch rozwija się w innych krajach – czytam książki, obserwuję. Jednak kiedy oglądasz coś na żywo, to bardziej na ciebie wpływa. Aż chce się wrócić na Białoruś i rozwijać własną twórczość.
Dla mnie najważniejsze jest, by to wszystko odbywało się na ulicy. To ekscytujące. U nas dozorcy świetnie wykonują swoją pracę, dlatego za każdym razem trzeba na nowo obmyślać sposób wykonania tak, by od razu nie spostrzegli, co zaszło. Konieczne jest robienie podmian, żeby całość dłużej wisiała. Wszystko trzeba dobrze zaprojektować, przedstawić w ciekawy sposób, nie działając przy tym na oślep.
Zostało już nawet wyznaczone nowe zajęcie dla dozorców – zamalowywanie graffiti kwadratami lub prostokątami. To fundamentalny suprematyzm, który zaczął rozwijać Malewicz, a dozorcy podchwycili tę manierę po 100 latach. Dobierają kolor form, a ten różni się nieco od tła ściany. Siergiej Gudilin, fotograf, wykonał cykl zdjęć przedstawiających zamalowane napisy na murach, powstał z nich oddzielny projekt. To cenzura, ale ją też można obejść. Z zamalowanego graffiti wychodzi prostokąt. W Mińsku niektórzy artyści wykonywali prace, modyfikując kształty. Robili z nich na przykład jako zwierzęta, domalowując paszcze i inne części ciała.
Jak byś scharakteryzował Białorusinów?
Już dawno zostało powiedziane: „Moja chata z kraja”. Nie odkryję Ameryki, tylko potwierdzę, że Białorusini to ludzie o pięknych duszach, ale zamknięci, skoncentrowani bardziej na sobie i swojej rodzinie. Muszą jednak zacząć więcej myśleć o otoczeniu – o swoim mieście, ulicy i podwórku. Nie tylko myśleć, ale też je współtworzyć. Wtedy wszystko będzie dobrze. Kiedy zaczynasz zmieniać siebie, równocześnie zmieniasz innych.
Czym dla ciebie jest język białoruski?
Skarbem.
A stolica, Mińsk?
Szara, nudna, chociaż coraz więcej się w niej dzieje. Powstają miejsca, które można odwiedzać, gdzie można posiedzieć. Na naszych oczach następuje rozwój miejskiej kultury. Już w ciągu ostatnich dwóch lat zmieniała się urbanistyka, pojawił się ruch rowerowy, mnóstwo nowych obiektów sztuki ulicznej.
Jednak w obszarze sztuk pięknych niewiele się zmieniło. Może ze względu na cenzurę.
Do ruchu streetartowego dołączają nowi ludzie, ale dla mnie to bardziej kwestia mody lub zabawy, gdy ona się znudzi, wielu odejdzie. Teraz ich to interesuje, bo taka jest moda. Ci, którzy byli wcześniej, zostaną, a tym, którzy płyną z falą, przejdzie ochota na tę aktywność i uciekną w coś innego. Trzeba nieustannie rozumieć, co się robi. Wielu przychodzi, tworzy coś i nawet nie wie co – nie wiedzą o czym są ich prace i jakie mają nieść przesłanie. W głowie powinna być wyrazista ideologia: co, po co i gdzie tworzysz. Inaczej wychodzi z tego zupełny chaos i bezsens.
Nigdy nie myślałeś o wyjeździe z Białorusi?
Nie, chociaż raz przeszło mi to przez myśl i wtedy doszedłem do wniosku, że trzeba jednak zostać w domu. Tu można się realizować i jest bardzo wiele niezagospodarowanych nisz, w których można zrobić coś zupełnie nowego. Wyjazd za granicę nie jest rozwiązaniem żadnego problemu. Trzeba walczyć i tu, i tam. Nic nie przychodzi samo.
Zdjęcia pochodzą z bloga artysty: www.dream-minsk.blogspot.com.
Tłumaczenie: Piotr Szymański.