Trudno wyobrazić sobie początek Arabskiego Przebudzenia czy Euromajdanu bez mediów społecznościowych. Facebook i Twitter niepostrzeżenie zyskały rangę narzędzi o ogromnej sile politycznej. Krótkie posty publikowane przez działaczy opozycyjnych stały się wezwaniami do rewolucji i obalania niedemokratycznych reżimów. Zawarte w nich treści odzwierciedlają przemiany wyobraźni społecznej. Podobnie jest z blogami. Ponad połowa polskich internautów czyta blogi. Co piąta osoba w tej grupie próbuje samemu prowadzić internetowe dzienniki.
Blogi tworzą zarówno kontestatorzy politycznego ładu, jak i politycy z pierwszych stron gazet, a zatem osoby za ów ład odpowiedzialne. Piszą je także dyplomaci. Wszak pobyt na placówce zagranicznej nie ogranicza się tylko do skrzętnego stemplowania formularzy wizowych, sprawdzania raportów czy chodzenia na obowiązkowe rauty korpusu dyplomatycznego.
Informacyjny ekosystem
Blogosfera polskich dyplomatów to zjawisko dość niszowe. Nie mają one większych szans na uzyskanie popularności porównywalnej z internetowymi dziennikami celebrytów. To zrozumiałe – jeśli już odwiedzamy strony MSZ-u, to czynimy to zwykle z pobudek pragmatycznych. Sprawdzamy ścieżki teleadresowe ambasad w krajach, do których jedziemy. Czasem szukamy też informacji o obowiązkowych szczepieniach, sytuacji politycznej i ekonomicznej w danej części globu. A warto poszperać głębiej. Za kolejnymi zakładkami znaleźć można materiały, których lektura zaskakuje ciekawą, literacką formą i przemyśleniami daleko wykraczającymi poza stereotypową sztampę dyplomatyczną.
Jak oceniać blogi pisane przez dyplomatów – czy są to ich prywatne, subiektywne sądy, deklaracje publiczne, czy zwykłe chwyty promocyjne, które mają na celu ocieplenie wizerunku instytucji? Kardynalna różnica między blogami polityków a zawodowych dyplomatów dotyczy stopnia ich oryginalności: trudno przecież założyć, że urzędnicy zatrudniają ghostwriterów – co jest ponoć nagminne wśród polityków.
Witryna MSZ-u zawiera obecnie 14 blogów, z których – co warto podkreślić – połowa nie była aktualizowana od ponad pół roku. Na tej samej stronie przeczytać można: „Prezentowane na blogach poglądy są prywatnymi opiniami autorów, a nie stanowiskiem MSZ”. Trudno jednak przyjąć, że czytelnik odwiedzający domenę państwową nie potraktuje wypowiedzi ekspertów, za których wiedzę płacą podatnicy, jako deklaracji co najmniej instytucjonalno-środowiskowych. Dowodzą tego liczne komentarze umieszczane pod postami. Cóż, w przypadku tego rodzaju twórczości literackiej granica między sferą prywatną a publiczną staje się płynna.
W rozwikłaniu tego problemu pomóc może lektura wyboru najlepszych fragmentów blogów dyplomatycznych, który został opublikowany w formie papierowej nakładem Wydawnictwa Sejmowego. „Historia – polityka – dyplomacja” to książka, jak na standardy polskiego rynku wydawniczego, ze wszech miar oryginalna. Zawiera ona wyimki z kilkudziesięciu wpisów blogerskich z lat 2012-2013 autorstwa dziewięciu polskich dyplomatów – Piotra Serafina, Jarosława Bratkiewicza, Witolda Sobkowa, Krzysztofa Olendzkiego, Zenona Kosiniaka-Kamysza, Cyryla Kozaczewskiego, Zdzisława Raczyńskiego, Mirosława Cieślika i Tomasza Chłonia.
Blogerskie passusy
Książka składa się z czterech rozdziałów o wymownych tytułach: „Służba, polityka i protokół. W przerwie post”; „Sąd historii, wyrok blogera”; „Zajmij się polityką zanim polityka zajmie się tobą”; „Globoplastykon”. Bogactwo różnorodności – wielość form (od krótkich reportaży po erudycyjne eseje natury filozoficznej) i tematów (od charakterystyki absurdów protokołu dyplomatycznego oraz pomyłek tłumaczy do skomplikowanych analiz geopolitycznych). Po lekturze blogerskich passusów czytelnik pozna kuluary życia dyplomatycznego, przyjrzy się przedstawionej z przymrużeniem oka misternej grze rytuałów sięgających wieków wstecz. Co zaskakujące w przypadku twórczości osób, które na co dzień bardziej zanurzone są w vita activa niż w vita contemplativa, czytelnik zyskuje przy tym możliwość obcowania z niezłej jakości tekstami, choć refleksjom polskich dyplomatów daleko do „skrzydlatych słów” Charlesa de Talleyranda, francuskiego męża stanu, postrzeganego nie tylko jako archetyp nowożytnego dyplomaty, lecz także jako symbol cynizmu i politycznego wiarołomstwa. Zwykł on podobno mawiać, że wśród dyplomatów występują cztery typy: „pierwszy to mądrzy i pilni – ale takich właściwie nie ma. Drugi to mądrzy i leniwi – to jestem ja sam. Trzeci, głupi i leniwi, nadają się jeszcze całkiem nieźle do celów reprezentacyjnych. A przed czwartym typem – głupi i pilni – niech nas niebo chroni!”.
Do którego z powyższych typów zaliczyć należy polskich urzędników? To ocenić już mogą sami czytelnicy ich blogów, które – mimo wszystko – są pisarsko dopieszczone. Przejścia między kolejnymi postami różnych autorów są gładkie, co w „zbiorówkach” nie zawsze daje się osiągnąć. Narrację wzbogacają anegdoty kryjące się na każdej stronie, które dowodzą, że praca w ambasadzie bez znajomości psychologii międzykulturowej nie ma sensu, a dyplomaci to zwykli „ludzie z krwi i kości”, nie bojący się wyjść na ulicę z gmachu placówki. A oto kilka przykładów wpisów zawartych w zbiorze, ilustrujących dynamikę życia politycznego na globalnym Południu.
W eseju „Refleksje chwilę po końcu świata” jeden z blogerów przytacza opowieść zaczerpniętą od południowoafrykańskiego ludu Khosa. W połowie XIX wieku jedna z wodzowskich córek o imieniu Nongqause miała wizję, w której duchy przodków oznajmiły jej, że jeżeli Khosa wybiją posiadane bydło i zniszczą zbiory, biali zostaną zepchnięci do morza. Elity plemienne posłuchały proroctwa. Skutek: z głodu wyginęła jedna trzecia ludności tej grupy etnicznej, co tylko sprzyjało szybszej kolonizacji południa Afryki przez białych. Bloger komentuje te tragiczne wydarzenia z charakterystycznym dystansem i ironicznym poczuciem humoru: „Dyplomata to człowiek, który przewidzi przyszłość, a potem wyjaśni, dlaczego jego przepowiednie się nie sprawdziły”.
Wpis innego autora dotyczy demokratyzacji krajów rozwijających się. Zawiera porównanie sytuacji opozycji politycznej w Białorusi i Zimbabwe oraz charakterystykę problemów z wdrażaniem reform samorządowych w Mołdawii i Tunezji. Zestawienie dwóch byłych kolonii – radzieckiej i brytyjskiej – uzmysławia ponure prawidłowości władzy autorytarnej. Reżim Aleksandra Łukaszenki ucieka się do metod bliźniaczych do stosowanych przez Roberta Mugabe. Z kolei Mołdawianie dzielą bolączki tożsame z tymi odczuwanymi przez Tunezyjczyków, szukających skutecznych rozwiązań w procesie budowania zrębów demokracji lokalnej. Bloger komentuje: „Dziś nowa demokracja objawia się pod romantycznym pojęciem «arabskiej wiosny». Wielu ostrzega przed tą «wiosną». (…) Problem jednak w tym, że to nie demokracja jest wynikiem islamizacji i ekspresji tożsamości tunezyjskiej, lecz odwrotnie. Zatem nie ma islamizacji bez demokracji! Tak jak nie ma Solidarności bez wolności”.
I jeszcze jeden przykład z globalnego Południa zaskakujący niepoprawnością polityczną. We wpisie zatytułowanym „Rozumiem, więc jestem dyplomatą” jeden z piszących dokonuje krytycznego omówienia tak zwanej „dyplomacji projektowej” – współpracy w dziedzinie pomocy rozwojowej, której celem jest wspomaganie procesów modernizacyjnych, a więc i demokracji. Urzędnik MSZ-u najpierw pokazuje kontekst zwykle towarzyszący takim projektom. Biorcy pomocy to z reguły dawne kolonie – postrzegają one pomoc jako rentę za dawne upokorzenia i wyzysk. Z kolei dawcy pomocy – dawne metropolie – często utożsamiają pomoc z potrzebą ekspiacji oraz zadośćuczynienia za grzechy z przeszłości. „W rezultacie [pomoc rozwojowa] stała się rozsadnikiem na Południu mentalności rentierskiej oraz demoralizacji korupcyjnej”. Bloger konkluduje: „Aby uchronić głowy od jeremiad (…) o trudnościach transformacyjnych, z unijnego pugilaresu wyciąga się kopertę rozwojową, niejako na odczepnego, na wzór papcia, który kieszonkowymi mityguje brewerie rozkapryszonej pociechy”.
Silva rerum
„Historia – polityka – dyplomacja” przypominają silva rerum. Ten łaciński zwrot tłumaczyć należy jako „las rzeczy”. W okresie I RP silva rerum pisano na potęgę w dworach szlacheckich. Dla historyków epoki nowożytnej owe modne księgi domowe to istne skarbnice wiedzy – lądowały w nich zarówno notatki, wiersze, przepisy kulinarne, jak i bezcenne instrukcje sejmikowe czy mowy poselskie. Czym dla współczesnego czytelnika są wypisy z „dyplomatycznych” blogów? Czy przedstawiają one instytucjonalny chaos czy unikalny wybór? Może po prostu stanowią dowód na wykształcenie się czytelniczej wspólnoty wartości – (b)logosfery.
Książka:
„Historia – polityka – dyplomacja. Blogosfera MSZ”, red. Kazimierz Stembrowicz, Wydawnictwo Sejmowe, Warszawa 2014.
We wstępie przytoczono fragment pisma Kozaków zaporoskich do sułtana Mehmeda IV. O dyskusji nad historycznością tego dokumentu: Victor A. Friedman, The Zaporozhian Letter to the Turkish Sultan: Historical Commentary and Linguistic Analysis, „Slavica Hierosolymitana” 1978, vol. 2, pp. 25-38.