Dla całej chińskiej administracji nowy rok zaczyna się nadzwyczaj przyjemnie. 20 stycznia na konferencji prasowej podano elektryzującą wiadomość o podwyżkach dla każdego pracownika sektora państwowego. W całych Chinach ucieszyło się aż 39 mln ludzi, z których 7,2 mln to urzędnicy sensu stricto, a 31,5 mln to pracownicy sektora państwowego, m.in. lekarze czy nauczyciele. To pierwsza podwyżka od 2006 r. i na dodatek nad podziw wysoka – pensje mają wzrosnąć aż o 60 proc.
Prezydent Xi Jinping do tej pory zarabiający miesięcznie nędzne 7,020 juanów (1 juan to obecnie 0,6 zł) będzie teraz mógł dysponować kwotą 11,385 juanów (ok. 1800 dolarów). Co więcej, podwyżka obowiązuje wstecz – od 1 października ubiegłego roku. Z nową pensją prezydent Xi rocznie zarobi ok. 22 tys. dolarów. Znajdujący się na przeciwległym końcu drabiny zarobków wiejscy kanceliści również poczują szczodrość rządu – 1320 juanów zamiast 630 juanów będzie zauważalne w domowych budżetach.
Jak widać, wynagrodzenia chińskich urzędników, czy to najwyższego czy najniższego szczebla, są zaskakująco niskie. Zwłaszcza w porównaniu z zarobkami w innych krajach. Nikt nie ma szans dorównać premierowi Singapuru, prawdziwemu krezusowi z roczną pensją 1,8 mln dolarów. Prezydent Obama rocznie dostaje 400 tys. dolarów i nawet nasz prezydent Komorowski z 20 tys. zł miesięcznie prezentuje się zaskakująco zamożnie.
Społeczeństwo informację o wzroście pensji urzędniczych przyjęło, jak łatwo się domyślić, bez zbytniego entuzjazmu, bowiem nawet dzieci wiedzą, że urok urzędniczego życia nie tkwi w oficjalnej pensji, ale w innych źródłach dochodu. Pierwszym są najróżniejsze dodatki, premie, nagrody, bonusy, talony. Urzędnik może dostać tanie mieszkanie, nagrodę na nowy rok w wysokości kilku pensji, dofinansowanie do urlopu, tanie leczenie – co w sumie może wielokrotnie przewyższać rzeczywiście niską pensję. Drugie źródełko, i to tryskające znacznie mocniej od pierwszego, to łapówki, wymuszenia i haracze. Ostatnio na światło dzienne wyszła sprawa zaradnego urzędnika, który pomagał lokalnym biznesmenom (za drobnym wynagrodzeniem kilkuset tysięcy juanów) zdobyć posady w sejmiku prowincji. Prowadzona przez obecne władze walka z korupcją do tego stopnia zakłóciła wypracowaną przez lata symbiozę urzędników z interesantami, że w ubiegłym roku, po raz pierwszy od lat, spadła liczba kandydatów startujących w egzaminach na stanowiska rządowe.
Czy podwyżka wynagrodzi odcięcie od nielegalnych dochodów? Wątpliwe, bo jak w dowcipie z radia Erewań o rozdawaniu rowerów na Placu Czerwonym – podwyżka jest, ale właściwie jej nie ma. Jej urok polega bowiem na tym, że razem z nią wprowadzono nowe zasady pobierania składek emerytalnych i rentowych. Do tej pory urzędnicy dostawali emerytury – średnio w wysokości ok. 2000 juanów (w sektorze prywatnym – ok. 1500 juanów), ale nie płacili żadnych składek. Emerytury fundowało im społeczeństwo – ot, kolejny urzędniczy bonus. Od lat budziło to oburzenie pracowników sektora prywatnego, których emerytury często stanowią mniej niż połowę wynagrodzenia, a urzędnicze to aż 80–90 proc. Od lat rząd przymierza się do wyeliminowania tego przywileju i chyba w końcu udało się przezwyciężyć urzędniczy sprzeciw. Na osłodę zafundował więc podwyżkę, ponieważ bez niej, przy nowym obowiązku odprowadzania składek, wynagrodzenia by zmalały. Byłoby to już nie do zniesienia i wręcz zachęcało do poszukiwań dodatkowych źródeł dochodu.
Nie są jeszcze znane szczegółowe zasady naliczania składek, ale z całą pewnością pochłoną one dużą część na pozór hojnych podwyżek.