Badanie, na które powołuje się Oxfam, czyli Global Wealth Databook, dołącza do całego szeregu innych wskazujących na to, że gwałtowny wzrost nierówności w Polsce w ostatnich latach, o jakim informuje część mediów, to mit. W odniesieniu do nierówności dochodowych (czyli naszych zarobków) dowodziły tego chociażby dane Eurostatu i GUS-u, przywołane chociażby przez Michała Polakowskiego i Dorotę Szelewę na stronach „Dziennika Opinii”. Jak informują autorzy od 2004 r. „według Eurostatu nierówności dochodowe w Polsce zmalały, podczas gdy GUS podaje, że za bardzo się nie zmieniły”. Ale dosłownie w następnym zdaniu, z sobie tylko znanych przyczyn, Szelewa i Polakowski odwracają tę tezę i autorytatywnie stwierdzają: „nie ulega jednak wątpliwości, że od początku transformacji nierówności dochodowe systematycznie rosły”.
W równie niezrozumiały sposób interpretują dane z raportu GWD dotyczące nierówności majątkowych. Piszą bowiem, że miara nierówności, jaką jest wskaźnik Giniego „odnoszący się do majątku (…) w 2010 roku wynosił 0,668; cztery lata później – już 0,749”. To prawda, ale autorzy zapominają dodać, że ten sam wskaźnik w takich krajach jak Dania czy Szwecja, uznawanych za oazy równości jest jeszcze wyższy i wynosi odpowiednio 0,891 oraz 0,794 (GWD, s. 102-105). Być może zatem tak policzony wskaźnik Giniego coś mierzy, ale zapewne nie są to nierówności.
Znacznie ciekawsze są inne dane podawane w tym raporcie. Jeden z zastosowanych sposobów pomiaru nierówności polega na oszacowaniu procentu majątku narodowego, jaki posiada najzamożniejsze 10 proc. społeczeństwa. W Polsce wskaźnik ten wynosił 69,9 proc. w roku 2000 i 62,8 proc. w roku 2014 (s. 126), co autorzy raportu określają jako „gwałtowny spadek” (s. 127). Podobną tendencję widzimy, kiedy pod lupę weźmiemy 1 proc. najbogatszych Polaków. W roku 2000 ta grupa dysponowała 42,2 proc. całego majątku, ale 14 lat później było to już 33 proc. (s. 125). I choć w ostatnim czasie obserwujemy drobne wahania w przeciwną stronę, to nie można jeszcze mówić o odwróceniu trendu.
Dlaczego w polskiej debacie publicznej ten fakt pozostał niezauważony? Najwyraźniej niewielu z naszych komentatorów zechciało zajrzeć na odległą stronę wypełnionego tabelami raportu. Raportu, który mimo atrakcyjności przekazu, opiera się na danych budzących poważne wątpliwości metodologiczne, na co również mało kto zwrócił w naszym kraju uwagę.
Biedni Europejczycy, bogaci Chińczycy
„Moi bratankowie mają we dwójkę majątek większy niż 30 proc. najbiedniejszych ludzi na Ziemi”, napisał amerykański dziennikarz Ezra Klein. Nie byłoby to może specjalnie zaskakujące, gdyby nie fakt, że bratankowie Kleina to dzieci, których jedynym skarbem są pieniądze zdeponowane w świnkach-skarbonkach. Jak to możliwe, że w hierarchii zamożności znaleźli się tak wysoko? Otóż w raporcie Global Wealth Databook majątek wyliczany jest przez „rynkową wartość zasobów finansowych i niefinansowych (głównie nieruchomości i ziemi) pomniejszoną o długi” (GWD, s. 5). A zatem, teoretycznie rzecz biorąc, zarabiający miesięcznie 10 tys. zł pracownik korporacji, który właśnie zaciągnął półmilionowy kredyt na mieszkanie, jest uboższy niż, dajmy na to, chiński robotnik, który co prawda zarabia niewiele, ale nie ma żadnych zobowiązań finansowych, a w dodatku jest właścicielem mieszkania gdzieś na chińskiej prowincji.
Takie ujęcie problemu prowadzi do wypaczenia wyników, bo dostęp do kredytu jest znacznie łatwiejszy w krajach rozwiniętych. To wypaczenie widać wyraźnie w globalnym rozkładzie majątkowym, jaki przedstawiają autorzy raportu. Okazuje się, że wśród 10 proc. najbiedniejszych ludzi świata jest więcej Europejczyków i mieszkańców Ameryki Północnej niż na przykład Chińczyków!
Ile warty jest dolar?
Problem drugi, to nieuwzględnienie w raporcie parytetu siły nabywczej pieniądza w danym kraju. Zamiast tego autorzy posługują się po prostu wartościami bezwzględnymi wyrażanymi w dolarach. To duży błąd, bo ta sama suma nie wszędzie ma tę samą wartość. Majątek rzędu 20 tys. dolarów w rosyjskim miasteczku to prawdziwa fortuna, ale w Nowym Jorku nie pozwoli na wielkie wydatki.
Nieuwzględnienie tej różnicy pogłębia wrażenie nierówności, bo mający taki majątek Rosjanin, to w swoim środowisku osoba zamożna. Tymczasem w skali ogólnoświatowej ląduje na jednym poziomie z – w gruncie rzeczy ubogim – nowojorczykiem.
Autorzy próbują uzasadnić swoją decyzję, pisząc, że kapitał najbogatszych ludzi świata jest wyjątkowo mobilny – prowadzą przecież inwestycje na całym świecie – a zatem lepiej oszacować go prostym przeliczeniem na dolary (GWD, s. 5). Rzecz w tym, że tak jest w przypadku jedynie bardzo wąskiej grupy.
Pieniądze to nie wszystko
Trzecim problemem jest niepełność danych i to niepełność dwojakiego rodzaju. Największy kłopot sprawia oczywiście ocena rzetelności informacji zebranych w poszczególnych krajach. Jak stwierdzają sami autorzy „żaden kraj na świecie nie dysponuje całkowicie pewnymi (reliable) informacjami na temat majątku osobistego, a w przypadku wielu krajów mamy niewiele bezpośrednich danych” (s. 5). Za najbardziej rzetelne uznają autorzy dane dotyczące bilansów gospodarstw domowych (household balance sheets), ale te uzyskali jedynie z 47 państw. Niby niemało, ale w aż 30 przypadkach dane te obejmują wyłącznie zasoby finansowe.
To prowadzi nas do drugiego kłopotu z rzetelnością liczb, czyli niejednakową trafnością pomiaru różnego rodzaju majątku. Najłatwiej mierzy się oczywiście aktywa o charakterze finansowym. Kiedy ktoś ma na koncie 10 tys. zł, wystarczy przeliczyć tę sumę po danym kursie na dolary i sprawa rozwiązana. Ale co zrobić z człowiekiem, który ma majątek złożony z – powiedzmy – 10 krów, niewykończonego domu na wsi i 10 hektarów ziemi pod Koninem? Trudno powiedzieć, a przecież to przede wszystkim właśnie z takich dóbr składa się majątek osób mniej zamożnych.
Większa łatwość w uwzględnieniu zasobów finansowych „faworyzuje” zatem ludzi bogatszych i bogatsze kraje. Przyznają to zresztą sami autorzy, pisząc, że „wraz z rozwojem kraju – i przejściem do gospodarki rynkowej – znaczenie zasobów o charakterze niefinansowym spada” (s 128). Skutek to wrażenie większych nierówności, bo majątek biedniejszej części globu nie jest w całości brany pod uwagę.
Kopiuj-wklej
Te i inne wady raportu nie zmieniają faktu, że rosnące nierówności dochodowe i majątkowe to poważny problem nie tylko ekonomiczny, ale i moralny dla całego świata. Rzecz jednak w tym, że w różnych miejscach świata ma on inny charakter i inne rozmiary. Tymczasem polscy autorzy – jakby radzi, że mogą podczepić się pod toczoną na Zachodzie debatę – z lubością kopiują twierdzenia albo nie do końca sprawdzone, albo takie, które nad Wisłą nie mają większego zastosowania.
Polska z pewnością nie jest krajem mlekiem i miodem płynącym, ale jeśli mamy pracować nad jego ulepszeniem, musimy wyjść od właściwej diagnozy trapiących nas problemów. W przeciwnym razie będziemy sobie aplikować kosztowne medykamenty na schorzenia, których szczęśliwie udało nam się póki co uniknąć.