Uznanie ekonomii za naukę jest jednym z wielkich złudzeń XX wieku. W przeciwieństwie do chemii lub fizyki tą dziedziną wiedzy nie rządzą niezmienne prawa i nie jest ona w stanie systematycznie powtarzać eksperymentów, które miałyby istnienie tych praw potwierdzić. Ze złożonością zachodzących procesów ekonomicznych można by sobie co prawda poradzić dzięki coraz bardziej precyzyjnym statystykom i coraz mocniejszym komputerom. Na to, że przedmiot badań zmienia się w wyniku ich przeprowadzenia, nie ma jednak rady. W założeniu ekonomia ma jedynie analizować ludzkie zachowania, ale w rzeczywistości ma duży wpływ na ich kształtowanie: bezpośrednio, poprzez publikowanie prognoz i analiz, oraz pośrednio, za sprawą polityki państwa. W ciągu ostatniego półwiecza próbowano przeciwdziałać temu zjawisku na dwa sposoby.
Jednym była ucieczka do świata abstrakcyjnych modeli, których założenia nigdy nie mogły zostać zrealizowane w rzeczywistym świecie. Ekonomia stała się przez to subdyscypliną matematyki i zbliżyła się do „ścisłego” ideału, ale oddaliła się od celu, któremu miała służyć. W konsekwencji na przełomie XX i XXI w. pierwotną rolę ekonomistów przejęli psychologowie społeczni – to oni zaczęli tłumaczyć zachowania konsumentów, pracowników, pracodawców, a nawet graczy giełdowych. Marginalizowana przez dziesięciolecia „ekonomia behawioralna” triumfalnie powróciła do głównego nurtu w 2002 r. wraz z przyznaniem nagrody Banku Szwecji (potocznie zwanej „ekonomicznym Noblem”) Danielowi Kahnemanowi.
Drugim sposobem poradzenia sobie z ekonomiczną odmianą zasady nieoznaczoności, bardziej brzemiennym w skutki – bo miał wpływ na to, co działo się w realnej gospodarce, a nie tylko na uniwersyteckich wydziałach ekonomii – była ucieczka w ideologię. Nie wdając się w rozważania nad efektywnością planowania gospodarczego, uznano je za niedopuszczalne, bo prowadzące do zniewolenia jednostek. Według nowej doktryny, ochrzczonej mianem neoliberalizmu i święcącej triumfy od połowy lat 70., najlepszą rzeczą, którą rządy mogły zrobić, było sprawienie, by spontaniczne rynkowe dostosowania dokonywały się możliwie szybko. W latach 80. brytyjskie i amerykańskie doświadczenia sugerowały, że może to być słuszna droga. Echa toczącej się na Zachodzie dyskusji docierały przez żelazną kurtynę do Polski, gdzie w warszawskiej Szkole Głównej Planowania i Statystyki (przed wojną i po 1989 r. funkcjonującej jako Szkoła Główna Handlowa) grupa młodych ekonomistów skupiona wokół dra Leszka Balcerowicza zastanawiała się, jak zreformować gospodarkę realnego socjalizmu.
To właśnie na tym odważnym i systematycznym namyśle polega główna zasługa Balcerowicza dla Polski, mimo iż wiele rezultatów tego namysłu trafiało „do szuflady”. Kierowane przez Balcerowicza nieformalne seminarium nie było ośrodkiem intelektualnym, który przyczynił się do rozwoju ekonomii jako uniwersalnej nauki. Zamiast rozwijać własną teorię uczestnicy dwóch kolejnych zespołów podjęli jednak wyzwanie, które było mimo wszystko wizjonerskie: opracowali plan całościowej zmiany systemu gospodarczego w czterdziestomilionowym kraju. Zrobili to w oparciu o wyniki najnowszych badań. Niestety – ponieważ ekonomia nie jest nauką przyrodniczą, gdzie nowsze teorie są z reguły bliższe prawdy niż wnioski wysnute z dawniejszych odkryć – ćwiczenie, które wykonali, okazało się mieć teologiczny charakter. Jak bowiem zauważa Michael Mann, neoliberalna ekonomia bardziej niż naukę przyrodniczą przypomina doktrynę moralną w rodzaju socjalizmu lub chrześcijaństwa. Tym, co łączy wszystkie trzy sposoby myślenia, jest (według Manna) przekonanie o aktywnej obecności zła i dobra w społeczeństwie.
Neoliberalizm, jak pisze Mann, zerwał z dziewiętnastowiecznym liberalizmem pod dwoma względami: rozgrzeszył wielkie korporacje, a w silnym państwie dostrzegł główne zagrożenie dla jednostki (w dużej mierze pod wpływem osobistych doświadczeń uciekiniera z III Rzeszy, Friedricha von Hayeka). Hobbesowska przestroga, że ludzie przejawiają spontaniczną skłonność do zagryzania się nawzajem, poszła w niepamięć. Podobnie jak wcześniej Rousseau, neoliberałowie to właśnie Lewiatana uosabiającego państwo uznali za głównego – i w zasadzie jedynego – drapieżcę. Wykazali się przy tym charakterystyczną dla ideologów ignorancją, ponieważ przeinaczyli lub przemilczeli trzy najistotniejsze fakty.
Po pierwsze, założyli naturalność swobodnej wymiany rynkowej. Tymczasem, jak zauważa Karl Polanyi, „wolny rynek nigdy by nie powstał, gdyby sprawom po prostu pozwolono toczyć się swoim biegiem. Tak samo jak manufaktury bawełny stworzono z pomocą ceł ochronnych, subsydiów eksportowych i pośredniego dotowania płac, tak leseferyzm został wprowadzony przez państwo”. Władza państwowa nie jest zatem antytezą spontanicznej rynkowej równowagi. Wprost przeciwnie – bez niej rynek by nie istniał, bo nie byłoby komu zagwarantować praw własności oraz ustalić zasad prowadzenia wymiany i mechanizmów kontroli, bez których rynki nie byłyby przewidywalne i efektywne.
Po drugie, samoregulujący się rynek jest taką samą utopią jak harmonijne komunistyczne społeczeństwo (które również miało radzić sobie bez udziału państwowej władzy). W realnym świecie utopiści muszą jednak iść na kompromisy z rzeczywistością. Podobnie jak dawni włodarze państw demokracji ludowej, neoliberałowie stali się więc zakładnikami grup interesów, które wykorzystywały ich ideę dla własnych materialnych korzyści. Najbardziej jaskrawym objawem tego mechanizmu są ustawiane prywatyzacje w państwach dawnego Związku Sowieckiego, ale podobne przykłady można znaleźć na całym świecie, od Ameryki Łacińskiej przez USA po zachodnią Europę.
Po trzecie, swobodna wymiana rynkowa nie unieważnia władzy – prowadzi jedynie do innego jej podziału. Zwiększenie roli rynków zwiększa władzę tych, którym udało się zgromadzić więcej zasobów: pieniędzy lub rzadkich umiejętności. Jednym z aspektów tej władzy jest zdolność ograniczania wolności innych, np. przy użyciu metody kija lub marchewki. Neoliberałowie nie chcą tego przyznać i gotowi są iść w zaparte. Utrzymują, że Microsoft, Chevron czy Monsanto są zwyczajnymi prywatnymi firmami, a Jan Kulczyk lub Carlos Slim (najbogatszy człowiek w Meksyku i na świecie) – normalnymi obywatelami. Jest to oczywiście fikcja, tym groźniejsza, że dominująca przez ostatnie ćwierć wieku pobłażliwość dla wielkich korporacji i przekonanie, że państwo jest instrumentem zniewolenia, przyczyniły się do tego, że współcześni ludzie są w większym stopniu pracownikami funkcjonującymi w niedemokratycznym porządku zatrudniającej ich firmy niż obywatelami demokratycznego państwa.
Wszystkie powyższe zarzuty wobec neoliberalizmu sformułowane zostały w ostatnim czasie, w dużej mierze pod wpływem światowego kryzysu gospodarczego, który zdemaskował rzekomą naukową teorię jako ideologiczną utopię. Dlatego oczekiwanie od reformatorów z początku lat 90., że dostrzegą to, czego nie widziała większość ówczesnych zachodnich ekonomistów, byłoby niesprawiedliwe. Trzeba też przyznać, że reformy, które przeprowadzili zgodnie z neoliberalnym dogmatem, osiągnęły zakładany cel: wzrosły zarówno wydajność pracy, jak i wyrażone w dolarach PKB, a Polska szybko zintegrowała się z zachodnioeuropejską gospodarką. Wpływ miało na to jednak w większym stopniu zaufanie, jakim ekipę Balcerowicza obdarzyli zachodni ekonomiści, niż merytoryczne zalety jego programu.
Wspominając wdrażanie swojego planu, Leszek Balcerowicz mówi, że świadomie wybierał bardziej radykalne warianty zmian w obawie, że te mniej radykalne mogą okazać się nieskuteczne (podobało się to zresztą prezydentowi Jaruzelskiemu, który jako żołnierz frontowy lubił szybkie i zdecydowane operacje). Były wicepremier podkreśla także partnerski charakter relacji z doradcami z Międzynarodowego Funduszu Walutowego, którzy w niektórych kwestiach (np. sposobu zastopowania wzrostu płac) czerpali z teoretycznego dorobku „drugiego zespołu Balcerowicza”, działającego pod koniec lat 80. W odróżnieniu od wielu krajów, które z własnymi kryzysami zmierzyły się w latach 90., MFW nic zbankrutowanej Polsce nie narzucił: terapia szokowa powstała od podstaw na miejscu, podczas seminariów w (oficjalnie ciągle socjalistycznej) SGPiS.
W następnym piętnastoleciu wielu ekonomistów zrewidowało swoje poglądy i przyznało, że wiara w prywatyzację i spontaniczną rynkową równowagę była naiwna. Najbardziej spektakularnym przykładem wyzwolenia z neoliberalnej ideologii na rzecz naukowej ekonomii (ciągle opartej na paradygmacie wolnej wymiany rynkowej, ale metodologicznie krytycznej i falsyfikowalnej) jest Jeffrey Sachs, który w czasach polskich reform był najbardziej znanym z zachodnich doradców. Tymczasem Leszek Balcerowicz ciągle broni neoliberalnych dogmatów i dowodzi, że ich wypaczenia wynikają z tego, że wdrożono je w zbyt małym stopniu. Przypomina pod tym względem trockistów z lat 70., którzy państwa realnego socjalizmu krytykowali za to, że uległy siłom reakcji i w zbyt małym stopniu starają się zrealizować komunistyczny ideał. Jak widać, jest to postawa typowa dla zawiedzionych utopistów.
Nie zmienia to jednak faktu, że wiele z krytycznych uwag, które Leszek Balcerowicz wypowiada na temat współczesnej Polski i świata jest słusznych: rozwiązaniem problemu braku mieszkań nie jest wpychanie kolejnych pokoleń w pułapkę zadłużenia, lecz odblokowanie budownictwa na wynajem; wymiar sprawiedliwości (policja, prokuratura i sądy) wymaga naprawy; zamiast uchwalać nowe prawo, państwo powinno egzekwować to, które już istnieje; budżet publiczny musi być zrównoważony. Pod powyższymi postulatami podpisaliby się także klasyczni dziewiętnastowieczni liberałowie.
Bibliografia:
Michael Mann, „The Sources of Social Power. Volume 4, Globalizations, 1945–2011”, Cambridge University Press, 2012.
Karl Polanyi, „Trade and Markets in the Early Empires”, The Free Press, 1957.
Książka:
Leszek Balcerowicz, „Trzeba się bić. Opowieść biograficzna”, wyd. Czerwone i Czarne, Warszawa 2014.