Już blisko dekadę temu dr Marek Ostrowski pokazywał na swoich zdjęciach zrobionych w trakcie lotów samolotem nad Warszawą, ile informacji na temat miasta, jego kształtu, a także potencjalnych zmian, mogą ze sobą nieść. Znany varsavianista robił je w czasach, gdy drony nie były jeszcze tak popularne – już wtedy jednak potencjał tej perspektywy wydawał się ogromny. Dziś, gdy właściwie każdej większej manifestacji w Warszawie towarzyszy dron, który pokazuje ulice i maszerujący tłum, widać, że przed tą technologią trudno uciec. Powstały nawet przedsiębiorstwa specjalizujące się w filmowaniu z powietrza; dzięki nim można z perspektywy lotu ptaka uwiecznić na przykład swój ślub.
Dron wykorzystywany przez władzę w przestrzeni publicznej stałby się oznaką zanikającego kapitału społecznego, ale i szansą na jego wzmocnienie. | Wojciech Kacperski
Nietrudno chyba przewidzieć, że z tego rodzaju rozwiązań może skorzystać władza samorządowa. Już dziś w codziennym użytku są narzędzia takie jak ortofotomapy, które służą do przygotowywania miejscowych planów zagospodarowania przestrzennego, a także śledzenia zmian w rozwoju miasta. Dzięki nim można obejrzeć różne obszary miasta pod kątem lokalizowania nowych inwestycji na przełomie minionych lat lub też pod kątem budowli, które powstały bez odpowiednich zezwoleń. Nawet usługa streetview firmy Google, oprócz tego, że jest ciekawą zabawką do odbywania chwilowych i abstrakcyjnych podróży, stanowi dziś dobre narzędzie do sprawdzania różnych miejsc pod względem obecności w nich dozwolonych obiektów.
Zdjęcie, oglądane przecież z opóźnieniem, nie zastąpi jednak nigdy wizji „na żywo”. Dlatego nie sposób odmówić racji, że dron z jawi się jako urządzenie doskonale odpowiadające na potrzeby urzędników. W ciągu jednego lotu można sprawdzić wiele lokalizacji, co w radykalny sposób zmieniłoby charakter klasycznej „wizji w terenie”.
Urzędy zresztą już zainteresowały się tą technologią, nie tylko w kontekście monitorowania samowoli budowlanych. Gdy konsorcjum AGP kończyło budowę ulicy Świętokrzyskiej i Prostej nad centralnym odcinkiem II linii metra, opublikowało nagranie z lotu nad uprzątaną budową. Film wprawdzie nie był zrobiony bezpośrednio przez miasto, ale w związku z tym, że inwestycja, którą dokumentował, była wykonywana na zlecenie magistratu, to możemy być pewni, że tego rodzaju rozwiązań urząd będzie chciał korzystać coraz częściej. Niewykluczone, że samorząd nawiąże stałą współpracę z firmami zewnętrznymi lub powoła specjalną jednostkę w ramach magistratu. Po niedawnym pożarze Mostu Łazienkowskiego, który miał być efektem niewystarczającej kontroli nad infrastrukturą miejską, takie rozwiązanie wydaje się być rozsądne.
Mimo ogromnych możliwości, jakie dają takie technologie, ich wykorzystanie budzi dużo zastrzeżeń, tym bardziej, że wciąż brakuje nam jednoznacznych regulacji prawnych, dotyczących chociażby zasad stosowania monitoringu. Latający dron, wydający charakterystyczny dźwięk, z pewnością wywoływałby poczucie postępującej inwigilacji, wprowadzał niepokój, być może nawet budził agresję. Pomijając jednak już nawet to, nie sposób nie zauważyć, że miejski dron w przestrzeni publicznej byłby przede wszystkim oznaką zanikającego kapitału społecznego. Byłby widocznym sygnałem, że to nie społeczność lokalna kontroluje się sama, ale „potrzebuje” bacznego oka aparatu rządzącego.
Czy możliwe jest jednak inne rozwiązanie? A gdyby to organizacje pozarządowe, szczególnie te, które swoje zainteresowania kierują w stronę ogólnie pojętej przestrzeni miejskiej, wyposażyć w drony i oddać przestrzeń, by mogły efektywniej sprawować obywatelską kontrolę nad miastem? Z pewnością spowodowałoby to kolejne konsekwencje i upolityczniło całą sprawę. Pojawiłyby się zarzuty o to, że dana organizacja pozarządowa faworyzuje którąś z opcji politycznych. Rodzi on także zasadnicze pytanie – czy wykorzystanie drona przez niezależne organizacje byłoby zgodne z ideałami społeczeństwa obywatelskiego? Dotychczas rozwój technologii szedł w parze z rozwojem społeczeństwa obywatelskiego, zmieniał nieco jego charakter (przez to, że ludzie zaczęli coraz więcej inicjatyw zawiązywać właśnie przez sieć oraz za pomocą różnych aplikacji), jednak nigdy dotychczas nie naruszył granic prywatności. A w tym wypadku o coś takiego byłoby nietrudno.
Żaden dron nie zastąpi milionów par oczu przemieszczających się po mieście. To w nich – a raczej w tym, co jest za nimi – znajduje się klucz do skutecznej kontroli społecznej. | Wojciech Kacperski
Inwigilacja jest czymś niebezpiecznym i powinniśmy być na nią uwrażliwieni, jednak w naszych czasach musimy też liczyć się z tym, że z coraz większej liczby źródeł będziemy obserwowani i przefiltrowywani. Już dziś straż miejska może patrzeć, jak udajemy się na spacer do parku, zaś bank patrzy na to, gdzie oraz ile zapłaciliśmy za obiad. Granice naszej prywatności się zmieniają, często przy naszym aktywnym udziale.
Dlatego być może warto byłoby zastanowić się nad tym, ile prywatności w przestrzeni publicznej de facto w tej chwili potrzebujemy. Nie zmienia to jednak faktu, że klasyczna inicjatywa obywatelska, jaką jest zgłoszenie budzącej wątpliwość inwestycji czy też nielegalnie umieszczonej reklamy, nigdy nie przestanie być cenna. Żaden dron nie zastąpi milionów par oczu przemieszczających się po mieście – to w nich, a raczej w tym, co jest za nimi – znajduje się klucz do skutecznej kontroli społecznej.