Gdy w XVII w. Kartezjusz podjął próbę znalezienia źródła absolutnej pewności, doszedł do wniosku, że instancja, którą zwykle darzymy największym zaufaniem i uważamy za podstawę własnego doświadczenia, nie zasługuje na to miano. Nie wytrzymuje krytyki badacza pragnącego pozbyć się wszelkich wątpliwości. Zawodzi, chociaż wydawała się przedtem podstawą ludzkiego istnienia, czymś najbardziej oczywistym i niemalże wszechogarniającym. Tym, co zawiodło wówczas Descartes’a, było ciało. Własne ciało, ale też ciało każdej istoty, każdy byt, który można byłoby nazwać substancją rozciągłą, otaczającą nas we wszechświecie. Filozof postanowił więc odcieleśnić własne istnienie za sprawą ucieczki od ciała.

Trzeba tu dodać, że nie był bynajmniej pierwszy. Aczkolwiek próbował z ciała – niegdysiejszego więzienia duszy – uciec jak najdalej. Zredukował swój świat do poziomu czystych idei, które nie mają z bytami materialnymi bezpośredniej styczności. Innymi słowy: w poszukiwaniu absolutnej prawdy Kartezjusz stworzył nową duszę, oderwaną od doczesności w tak zasadniczy sposób, iż żadne wady cielesności nie były w stanie jej skazić. Ciało natomiast pozbawił osobowości, jego własnej twarzy. I chociaż owa przedoświeceniowa wizja nigdy nie zdobyła monopolu, za jej sprawą ciało zostało zdyskredytowane jak nigdy przedtem.

Nie wiem, czy jego rehabilitacja była główną intencją Małgorzaty Szumowskiej, snującej w swym najnowszym obrazie „Body/Ciało” opowieść o trupach i duchach, niewidzialności i niezdolności do widzenia. Za sprawą filmowej narracji dokonuje się tu jednak przywrócenie ciału jego zapomnianych bądź lekceważonych wieloznaczności i subtelności, polegających m.in. na rozszczepieniu na to, które dotyka, i na to, które zostaje dotknięte; na to, które cierpi i żyje, i na to, które zimne i nieczułe składa się do sarkofagu.

Dopuścić do głosu 

Już sam tytuł jest dwoisty i dwuznaczny. Czy chodzi o to samo słowo, wyrażone w różnych językach? Przy takiej interpretacji ukośnik służyłby zaledwie dopowiedzeniu. A może ów znak wyraża przeciwstawienie sprzecznych treści, kreśli różnicę, która zachowała się w języku angielskim i w większości innych języków europejskich, lecz – trochę jak u Kartezjusza – zanikła w polszczyźnie. Przeciwstawieniem bowiem dla body jest flesh, jak dla soma, corpus, corps, Körper i тѣлоsarx, caro, chaire, Leib albo Fleisch i плъть. Nie mamy innego wyjścia, jak przetłumaczyć to wszystko jako ciało, bynajmniej nie łamiąc przy tym słynnego przykazania Wittgensteina: tego, o czym nie można mówić w swoim języku, nie wolno również przemilczeć, o ile da się dopuścić to do głosu.

Taką właśnie próbę obserwujemy w obrazie Szumowskiej. „Wyrażanie krzyku jest bardzo ważne; to wyrażanie samych siebie” – powiada w jednej z pierwszych scen filmu Anna (Maja Ostaszewska), terapeutka i medium, która jest posłańcem tytułowego Body/Ciała. Zwraca się do dziewczyn cierpiących na anoreksję. Zamieniły się one w coraz mniej widoczne i kalekie cienie. Dzięki terapii Anna przywraca im kształty: pokazuje, że w każdej kryje się jakieś niewidzialne ciało, które stanowi podstawę ich ziemskiego istnienia. Trzeba je tylko odnaleźć i pozwolić, by wypełniło ich skórę i kości. Jako medium czyni w istocie to samo: pomaga cieniom umarłych ulżyć w cierpieniu ich najbliższych. Lecz w tym przypadku wpuszcza ona zmarłych do swego wnętrza.

Widzimy starcie, w którym zwarły się dwie postacie każdego z nas: taka, która nie jest w stanie pomyśleć własnego końca, i śmiertelna, umierająca już za życia.|Anton Marczyński

Te dwie role ulegają wymieszaniu. Podczas terapii Anna wydaje dziwne dźwięki, bulgocze, wreszcie krzyczy, jej głos wibruje. Medytuje? Jest nawiedzona? Coś poprzez nią przemawia, ale mowa ta nie należy do żadnego języka. Nie tylko wydaje się, lecz musi być niezrozumiała. Przepływa obok wszelkich sensów, lecz zarazem nie jest bezsensowna. Samo jej dzianie się bowiem ukazuje coś nieuchwytnego, niby już znanego, ale skąd? Czy z tego świata? „Znajdźcie teraz jakieś miejsce w ciele dla niego – kontynuuje przerażająco spokojnym i klarownym głosem – i spróbujcie zaraz wyrzucić go z siebie”. I wówczas razem z dziewczynami, usiłującymi ratować w tej terapii własne niedołężne ciała, widz może niechcący spostrzec, że w nim także kryje się coś jeszcze. Jest to coś, czemu od dawna nie pozwalał się wyrażać, o czym zapomniał, ale czego nie byłby w stanie się wyzbyć, gdyby zależało to od świadomego wyboru. Wtedy może nawet zawrzeszczeć, ale cicho, niejawnie, niczym we śnie. Podobnie jak Janusz (Janusz Gajos), inny bohater opowieści, nagle znalazłby w sobie inne ciało, niby swoje, lecz zarazem obce, nagle spotkałby swego niezrozumiałego i dlatego zakneblowanego sobowtóra.

body - fot.jacekdrygala-178
body – fot.jacekdrygala-178

Bo jak odpowiedzieć na pytanie: w którym momencie słyszymy i widzimy prawdziwą Annę, w której jej postaci? Czy powiemy o ciele, usadowionym na podłodze i opartym o ścianę, o opanowanym głosie terapeutki zwracającej się do pacjentek, czy o niesamowitym ryku, który wyrzuca na zewnątrz wprost ze swych trzewi? A do tego dodajmy użyczanie przez nią ciała umarłym, opętania wręcz. Jedna osoba? Dwie? Może więcej? Ile? Czy da się policzyć? Czy władza arytmetyki w ogóle roztacza się również na nieuchwytne, wyziewane z ust w potężnym oddechu ciała?

Jesteśmy świadkami walki. Jest to starcie o nasze miejsce i naszą tożsamość, w którym zwarły się ze sobą dwie tak różne postacie każdego z nas: taka, która nie jest w stanie pomyśleć własnego końca, i absolutnie śmiertelna, umierająca już za życia. Obserwujemy ponadto niesamowity paradoks: tylko wspólnie postacie te mogą pretendować do bycia całością. Tylko razem potrafią tworzyć Ciało.

Niewidoczne ciała

Małgorzata Szumowska nieustannie podkreśla ową – płynną jednak – granicę, przebiegającą przez ciała i dzielącą je na te nierówne części. Pierwsza z nich jest żywa; chciałoby się powiedzieć – niepowtarzalna. Cóż z tego, skoro sama przez się nigdy nie jest widoczna? Druga to naczynie, nieróżniące się w niczym od innych naczyń, kadłub, żywe zwłoki. Janusz – ojciec Olgi (Justyna Suwała), pacjentki Anny – przez lata pracy jako prokurator, może też z powodu wrodzonych predyspozycji, zobojętniał wobec szpetności, plugawości i cierpienia każdego obserwowanego przezeń ciała. Nic go nie przeraża, nic nie dotyka, nic nie wybudza z ponurej rutyny, w której dzień od dnia i ciało od ciała mało czym się różnią. Ani choroba córki, ani cierpienia i śmierć żony, za które wini go córka, ani zniekształcone zwłoki ofiar, których doczesne losy musi badać. A jeśli już znieczulicę zakłóci jakaś tęsknota, to można się jej pozbyć alkoholową anestezją. Jako ucieleśnienie sarkazmu i oschłości Janusz doskonale dopasował się do świata, w którym nic nie ukrywa się przed jego wzrokiem – głównie dlatego że nic się tam nie wyróżnia.

Olga zbliża się ku duchom, odgrywa nawet rolę jednego z nich. Przybliża swój koniec przez niszczenie swego ciała, czynienie zeń czegoś szczególnego i zniekształconego.| Anton Marczyński

I wtedy dochodzi do sceny okazania procesowego, podczas którego po raz pierwszy pełni on rolę świadka, a nie śledczego. Dostaje bowiem zawiadomienie z zarządu cmentarza: musi tam przyjechać, żeby rozpoznać szczątki żony, wymieszane z innymi trupami przez potok powstały na skutek awarii kanalizacji. Rozpoznaje je po butach, niemalże załamuje się i szybko ucieka. Widzi w nich bowiem coś więcej niż zwłoki, które dla grabarzy w niczym nie różnią się od innych. Czy dostrzega żywe niegdyś ciało? Struchlałe, ale też nowe, ponieważ jego istnienie odkrywa dla siebie teraz? Ciało, które zaczyna go prześladować? Niewidoczne, którego nie da się dotknąć – ale żywe, bo odczuwa, widzi, słucha muzyki i woli niskie temperatury. Ponoć to w taki właśnie sposób zachowują się umarli, o których Janusz słyszał od spirytysty. Podobne zjawiska obserwuje też dookoła siebie. Ale to ciało jest żywe przede wszystkim dlatego, że wyróżnia się spośród innych.

body - fot.jacekdrygala-114
body – fot.jacekdrygala-114

Niczego podobnego Janusz nie zauważył odrobinę wcześniej, gdy sam przeprowadzał okazanie w sprawie matki-zabójczyni. Owszem, za pierwszym razem odrzucił grupę kobiet, które jej towarzyszyły, ale chodziło mu tylko o ich wzrost, żeby był w miarę podobny. Nie zauważył natomiast oczu, spojrzenia pełnego przerażenia, zmęczenia i bólu. Widział tylko ustawione w szereg ciała. Był grabarzem – zarówno wówczas, jak i nieskończenie długo przedtem. Grabarką jest również Olga, trzecia główna bohaterka Szumowskiej. Bulimiczka, która chowa siebie za życia; odkształcająca się, już prawie niewidzialna, gdyż nikt – a przede wszystkim ojciec – na nią nie patrzy. Olga zbliża się ku duchom, w pewnym momencie odgrywa nawet rolę jednego z nich. Przybliża swój koniec przez niszczenie swego ciała, czynienie zeńczegoś tak szczególnego i zniekształconego, że powoli przestaje ono należeć do „tego” świata. Lecz dzięki Annie dostaje szansę na katharsis.

Miejsce na duszę

Czy jednak możemy mówić o cielesności owej ukrytej substancji, która dochodzi tu do głosu? Czy nie należy po prostu nazwać jej duszą, świadomością – tym, co doznaje i wie, że doznaje? Nic nie staje nam na przeszkodzie. Mówmy o duszy. Lecz dlaczego musielibyśmy ją odcieleśniać, pozbawiać tych obrysów, które stanowią o tożsamości nie tylko jej samej, lecz także świata, do którego jest przywiązana (i który przywiązany jest do niej)? Wobec tego trudno nawet powiedzieć, które bardziej jest ciałem: czy to, co wyznacza istnienie powłoki doczesnej w każdym jej calu, nadaje jej kształty, czy ono samo – bierne, nic nieczujące, widzialne odbicie, epifania? „Mojego ciała – pisze Merleau-Ponty w «Fenomenologii percepcji» – jako tego, które widzi świat albo go dotyka, nie mogę zatem ani zobaczyć, ani dotknąć. Tym, co nigdy nie pozwala mu stać się przedmiotem… jest fakt, że dopiero dzięki niemu przedmioty istnieją” [1].

Słyszymy w filmie niesamowitą opowieść o pewnym buddyjskim nauczycielu. Przez pewien czas po tym jak umarł, obrysy jego sylwetki widniały w miejscu, gdzie zwykł medytować. Nie ma nawet pewności co do tego, czy umarło jego widzialne ciało, lecz on jakby wciąż medytuje i tworzy swoje nowe odbicia. „Patrząc na państwa nie mam żadnej pewności, kto żyje, a kto nie żyje” – powiada w innej chwili spirytysta na spotkaniu, w którym uczestniczą bohaterowie obrazu Szumowskiej.

body - fot.jacekdrygala-147
body – fot.jacekdrygala-147

Warto tu powtórzyć, że dopiero wspólnie obie postaci cielesności składają się na całe ciało. Ilustrację tego znajdujemy w prowadzonej przez Annę terapii. Razem z pacjentkami stoi przed ścianą z zaznaczonymi na niej konturami ludzkich postaci. Są one niewyraźnie i obce, tak jakby dopiero co zaczęły się przejawiać. Jedna z dziewczyn mówi: „Bez kształtu, mnie to obrzydza. Nie ma pani ramion, nie ma linii, nie chce pani być sobą, zgubiła pani swoją osobowość”. Można tu dopowiedzieć: „Nie jest pani w pełni ciałem”.

Weź swoje ciało i idź

Gdyby więc zapytać, o czym jest ten film, powiedziałbym, że chodzi tu o przemianę ciała. Choć należy pamiętać, że ciało jest czymś radykalnie niejednoznacznym, sprzecznym, znajomym i niepojętym, widzialnym i niewidzialnym, jak tego chciał Merleau-Ponty. I bynajmniej nie jest to oderwana od rzeczywistości abstrakcja. Odwrotnie, owa wcielona sprzeczność potrafi wypełnić życie ludzkie w każdym jego szczególe. Wobec tego przemiana taka polegałaby właśnie na przyjęciu wszystkich wymiarów cielesności, pogodzeniu się z tajemnicą, która w nim tkwi i nigdy go nie opuści. Z tym kończyłaby się walka ciała ze sobą samym, jego nieskończoności ze śmiertelnością. W ten sposób rodziłaby się niejako nowa istota.

body - fot.jacekdrygala-53
body – fot.jacekdrygala-53

Lecz metamorfoza ta naznaczona jest piętnem cierpienia i śmierci. Cóż jest bardziej cielesnego? Żaden z głównych bohaterów tego nie unika. Przechodzi przez śmierć bliskich, jak Anna przez utratę dziecka, a Janusz z Olgą – żony i matki. Każde z nich spotyka się z tym, na co nie może się zgodzić. Z pytaniami bez odpowiedzi, które rodzą się przez doświadczenie śmierci – zarówno najbliższych, jak i własnej. Nie tylko przerastają trójkę bohaterów, lecz także ich miażdżą. Długo więc każde na swój sposób choruje, wrze niczym w tyglu, wytapia się z własnych kształtów, prawie, a może i całkiem, umiera. Marne ciała. Aż nagle może się przez każde z nich przebić coś jeszcze, coś, co przywraca do życia i daje nadzieję, o ile dopuści się to do głosu, o ile pozwoli się temu czemuś ukazać. Wówczas tworzy swój świat na nowo, a z nim i własne nowe widzialne ciało. Tworzy je w sposób zupełnie niezrozumiały. Tworzy, o ile świadomie zrezygnujemy z prób zrozumienia tego, co się dzieje.

Jest to więc przemiana, prowadząca od wiedzy ku pogodzeniu się z własną naiwnością, ku staniu się na powrót dzieckiem, które stoi przed nieznanym i nieprzewidywalnym światem i które potrafi się z niego cieszyć. Dlatego też nie dziwi, że owa metamorfoza, będąca zarazem metanoją, czyli przemianą sposobu myślenia, nawróceniem, znajduje swoje odzwierciedlenie w najbardziej życiowym i prostodusznym postrzeganiu świata. Fraza Hoc est corpus meum, „To jest ciało moje”, staje się tu „Hokus pokus” – dokonuje się tajemnica, której nie możemy wyjaśnić. Na tym właśnie polega jej istota, że godzimy się z przekazem zmieniającego się ciała, nawet gdy jest niezrozumiały. Tajemnica już nie musi być rozwikłana, lecz zachowana i przyjęta. Jej prawo do przemienienia nas i naszego świata zostaje zaaprobowane. Co więcej, skazani na spektakl własnej cielesności zaczynamy brać w nim czynny udział. Aż nagle możemy z siebie wyrzucić coś, co tłumiliśmy, jak się wydaje, od wieków: „Oto jestem ciałem twoim, które za ciebie zostaje wydane”. Usłyszymy ten krzyk, poczujemy własne wrzenie, staniemy się filmową Anną, która czuła umarłych, jak gdyby dostrzegała wibracje ich ciał. Raczej tego nie zrozumiemy, ale możemy się spodziewać, że już nigdy nie będziemy się czuli wobec własnego ciała bezradni. I na pewno nie będziemy się zastanawiali nad sposobem ucieczki od niego.

Przypis:

[1] Maurice Merleau-Ponty, „Fenomenologia percepcji”, tłum. Małgorzata Kowalska i Jacek Migasiński, posłowie Jacek Migasiński, Fundacja Aletheia, Warszawa 2001, s. 111.

 

Film:

„Body/Ciało”, reż. Małgorzata Szumowska, Polska 2015.