Zmyślony pisarz
Romain Gary jest jedynym francuskojęzycznym pisarzem, który dwukrotnie został laureatem Nagrody Goncourtów: za „Korzenie nieba” i „Życie przed sobą”. Jedynym, bo takie wyróżnienie może spotkać każdego pisarza tylko raz w życiu – a niewielu przecież przychodzi do głowy, że można by oszukać paryski świat wydawniczy i zwyczajnie napisać książkę pod zmyślonym nazwiskiem. Właśnie tak zrobił Gary, który powołał do życia Émile’a Ajara.
Trzymał to w tajemnicy aż do swojej samobójczej śmierci. Dwa dni przed nią, 30 listopada 1980 r., wysłał do wydawcy swój ostatni rękopis – broszurę „Życie i śmierć Émile’a Ajara”. Wyjaśnił w niej, że pięć lat wcześniej poprosił swojego kuzyna, Paula Pavlowitcha, o wcielenie się w Ajara. Mistyfikacja ta nie wynikła z chęci otrzymania wyróżnienia, tylko z ciekawości, jak czytelnik odbierze dzieło, gdy na okładce zabraknie znanego nazwiska. Zresztą autor posługiwał się różnymi pseudonimami; w samym tylko 1974 r. wydał trzy powieści i każdą z nich podpisał inaczej. Na przekór typowemu dążeniu artysty do sławy Gary z rozmysłem zakłócał czytelnikom i krytykom odbiór swoich tekstów – przecież znacznie trudniej jest docenić utwór jakiegoś debiutanta czy dostrzec nawiązania między dwiema podobnymi pozycjami literackimi, jeśli nie wyszły spod pióra jednego autora.
Nieprzypadkowo więc Myriam Anissimova, autorka najbardziej znanej biografii pisarza, zatytułowała ją „Kameleon”. Miała na myśli nie tylko jego zabawę z czytelnikami, lecz także skomplikowaną grę z własną tożsamością. Gary miał żydowskie pochodzenie, korzenie rosyjskie i obywatelstwo Francji. Urodził się jako Roman Kacew. Pierwsze lata życia spędził w Moskwie i Wilnie, skąd przeprowadził się najpierw do Warszawy, a później do Nicei. Opuszczony przez ojca i samotnie wychowywany przez matkę, Minę Owczyńską, Gary w swoich książkach próbował odnaleźć własną tożsamość. Wiedział jednak, że poszukiwania nie doprowadzą go do żadnej prawdy absolutnej, bo zwyczajnie w jej istnienie nie wierzył. Zapytany o nią w jednym z wywiadów odpowiedział: „Prawda? Jaka prawda? Być może prawda jest taka, że nie istnieję”.
W masce
Gary zręcznie przeplatał prawdę ze zmyśleniem zarówno w życiu, jak i w swojej twórczości. Udowodnił to w powieści „Czarodzieje” – przetłumaczonej niedawno na język polski, choć we Francji wydanej przeszło 40 lat temu – w której z charakterystycznymi dla siebie lekkością i dowcipem porusza tematy ponadczasowe, takie jak władza, śmierć czy miłość. Wyrastają one u niego z codzienności, którą Gary umieszcza w baśniowych ramach – co przywodzić może na myśl realizm magiczny Gabriela Garcíi Márqueza. Podobnie jak w powieściach Kolumbijczyka znajdziemy w „Czarodziejach” mnóstwo opisów, a mało dialogów; natkniemy się na „Czas” i „Los” żyjące własnym życiem; przede wszystkim jednak będziemy musieli podporządkować się nowym prawom natury i logiki – i zaakceptować na przykład to, że główny bohater ma ponad dwieście lat.
Za hasło przewodnie książki Gary’ego można by uznać dwa zdania pojawiające się dopiero w trzydziestym ósmym, a więc jednym z ostatnich rozdziałów książki: „Piszę, co mi się żywnie podoba, tworzę, na co mam ochotę, najuczciwiej, jak umiem, puszczam wodze fantazji, pozostając wierny samemu sobie w najmniejszych szczegółach (…). Jeśli tu i ówdzie pojawi się kłamstwo, to tylko przez wzgląd na umiłowanie prawdy”. Podsumowują one podejście twórcy – zarówno narratora-pisarza, jak i samego autora książki – do życia i literatury oraz wyjaśniają jego fascynację dzieciństwem: okresem, kiedy zmyślenie ma szansę stać się rzeczywistością, a rzeczywistość – zmyśleniem. Przy okazji uzasadniają, dlaczego głównym bohaterem powieści Kacewa jest Fosco Zaga, „stary człowiek kurczowo uczepiony swojej młodości”, jak z ironicznym dystansem nazywa siebie dwustuletni narrator.
Tuż przed podróżą śladami jego włoskiej rodziny należy wzmóc swoją czujność, ponieważ tym, którzy oprowadzają po krętych ścieżkach pamięci – a to właśnie robi Fosco Zaga – dość często zdarza się ubarwiać rzeczywistość. Nieraz po prostu trudno stwierdzić, czy to, co czytamy, jest jeszcze upiększonym faktem czy już zwykłym zmyśleniem. Narrator „Czarodziejów” balansuje na granicy prawdopodobieństwa, usiłując wystrychnąć czytelnika na dudka. Bo czy plotki o zaparciach carycy Katarzyny II są prawdziwe? Czy istniała rodzina Sanchezów, hiszpańskich karłów? Czy zapomniana historia Zborowskiego, polskiego szachisty, naprawdę się wydarzyła? Czy dziesiątki dzieł, których tytuły pojawiają się na kartach powieści, kiedykolwiek powstały? Cóż, baśniowa konwencja rządzi się swoimi prawami, do których na pewno nie należy wierność prawdzie historycznej.
Ale tytułowy czarodziej to przecież ktoś, kto o takie drobiazgi dbać nie musi. On stoi na granicy światów, realnego i nierealnego. Jego zadaniem jest wykorzystać to położenie tak, by oczarować ludzi – przynajmniej na chwilę pozwolić im zapomnieć o zmartwieniach, bierze więc na siebie odpowiedzialność za zniknięcie codziennych trosk. Zachowuje się przy tym trochę jak średniowieczny błazen, a trochę jak starożytny kapłan. Leczy smutki mniej lub bardziej szarlatańskimi wywarami, dostarcza masom rozrywki, sprzedaje marzenia i nadzieję na ich spełnienie. Kolejne pokolenia czarodziejów przekazują sobie mądrość, zgodnie z którą ich „gatunek nie ma groźniejszego od rzeczywistości wroga”. Dlatego też szanujący się prestidigitator nie może dopuścić do tego, by owa realność gdziekolwiek się zagnieździła – nieważne, w carskim pałacu, w domu rozpusty czy na ulicy.
Na granicy światów
Akcja powieści zaczyna się w latach 60. XVIII stulecia. Zanim czytelnik znajdzie się w Sankt Petersburgu, Moskwie i Pradze, najpierw ląduje na rosyjskiej prowincji, gdzie upływają młodzieńcze lata Fosca Zagi. Punktem wyjścia opowieści jest pałac – i to nie tyle jego pokoje gościnne czy sypialnie, ile zakurzony strych i kryjące się tam niezliczone skarby, którymi Zagowie zaczarowują rzeczywistość. Jeszcze ważniejsze okazują się okoliczne lasy, cel samotnych wędrówek malca. Sprawiają one wrażenie bajkowej krainy, widzimy je bowiem oczami głównego bohatera, który wie – a nie wierzy – „że w każdym kamieniu bije serce, że każda roślina ma rodzinę, dzieci i macierzyńską czułość, że każdy puszek ostu niesiony wiatrem przeżywa dramat rozstania (…) i że prawo cierpienia nie zatrzymuje się u żadnych wrót natury”. Dęby stają się więc przyjaciółmi chłopca, legendarny bohater ludowych poematów Ilja Muromiec pomaga mu w wcale ze smokami, a o swoich najrozmaitszych przygodach opowiada czarne kocisko na złotym łańcuchu, rozsławione niegdyś przez balladę Puszkina.
Punktem zwrotnym w powieści jest ślub taty chłopca, Giuseppe, z młodziutką sierotą, płomiennorudą Teresiną. Fosco traci dla niej głowę i zupełnie zapomina o leśnych nimfach. A te w odwecie zapominają o nim – kiedy chłopiec chce pokazać macosze swoje królestwo, spotyka go rozczarowanie. Zachowuje jednak rezon, bo zna sposób na odzyskanie tego, co utracił – „aby odnaleźć swój zaczarowany las, będę musiał go sobie wymyślić”.
W duszy Fosca rodzi się pierwsza miłość do kobiety, w dodatku miłość zakazana – bo jej obiektem jest macocha chłopca, tak mu bliska i tak od niego daleka zarazem. Choć nieszczęśliwa z Giuseppem, nie może przerzucić swoich uczuć na jego syna, który – choć niewiele młodszy od niej samej – jest w jej oczach jeszcze dzieckiem. Foscowi pozostaje więc poświęcić się platonicznemu uczuciu i znaleźć inną, niecielesną drogę do wybranki swego serca. Wraz z upływem czasu okaże się, że Fosco osiągnie mistrzostwo w dwóch dziedzinach życia: miłości cielesnej – czysto zmysłowej, opartej na zwodzeniu jednonocnych partnerek – i pisarstwie, czyli zmyślaniu świata.
Ale „Czarodziejów” absolutnie nie należy sprowadzać do wspomnień samotnego staruszka, który dniami i nocami rekonstruuje w pamięci erotyczny obraz macochy, kobiety swojego życia. Można tę książkę odczytywać jako studium procesu dorastania, słodko-gorzki traktat filozoficzny o dochodzeniu do prawdy albo po prostu jako wciągającą powieść przygodową – bo barwnych perypetii w niej nie brakuje. W pewnym momencie narrator opuszcza bowiem prowincję, by przenieść się do Sankt Petersburga. Raptem książka Gary’ego przeobraża się w powieść łotrzykowską. Giuseppe szuka leku na zaparcia carycy Katarzyny II, przez co wchodzi w zatarg z nadwornym znachorem. Zmuszeni do ucieczki Zagowie dostają się do obozu powstańczego samego Jemieljana Pugaczowa, gdzie wątpliwa wierność Teresiny zostaje wystawiona na próbę. W końcu rodzina musi opuścić Rosję, ponieważ wszędzie wokół rośnie liczba szarlatanów, którzy „przynoszą oświecenie”. Sytuacja handlarzy iluzji staje się beznadziejna i jeszcze się pogarsza, kiedy trafiają do szarej i ponurej Pragi. W XIX w., u progu rewolucji przemysłowej, magicy pokroju Zagów po prostu przestają być potrzebni. Pora dostosować się do wymogów czasu – na przykład zostając pisarzem, jak Fosco.
Oszukać czas
Dla Fosca, nawet dwustuletniego, jedyną wartością niezmienną, wokół której koncentruje się znaczna część wspomnień, jest miłość duchowa. To ona pełni funkcję katalizatora w procesie dorastania chłopca, wpływając jednocześnie na jego postrzeganie czasu i przestrzeni. Zmiany tempa akcji współgrają z wewnętrzną ewolucją bohatera. Czas raz przyspiesza, raz zwalnia. Częściej jednak akcja utworu toczy się niespiesznie, a wtedy na pierwszy plan wysuwają się rozmaite opisy. Są mięsiste, precyzyjne, z fotograficzną dokładnością odwzorowują najatrakcyjniejsze dla narratora detale świata. Próżno szukać jednego zwartego portretu Teresiny – żeby dowiedzieć się, jak wyglądała naprawdę, należy zebrać informacje porozrzucane po kartach powieści. Podczas tych poszukiwań co najmniej kilkukrotnie natkniemy się na wzmiankę o burzy jej płomiennorudych włosów czy ogromnych oczach, od których nie sposób oderwać wzroku. Nie dowiemy się natomiast, czy Teresina rzeczywiście była ładna, bo sam Fosco zawyrokować o tym zwyczajnie nie potrafi, świadomy tego, jak skutecznie uczucie potrafi zafałszować obraz rzeczywistości.
Narrator raz przypomina dziecko, raz starca; raz jest infantylnie naiwny, raz boleśnie dojrzały. Starość przeplata się z dorastaniem. Czy zza kulis puszcza do nas oko sam Romain Gary, który postrzegał proces starzenia się jako katastrofę? W jednym z wywiadów wyznał, że zawarł pakt z Bogiem, aby nigdy się nie zestarzeć – i rzeczywiście, gdy popełnił samobójstwo w wieku 66 lat, niewątpliwie zdołał uciec przed starością. Nie zaskakuje więc, że narrator powieści lepiej pamięta „spotkania z lordem Byronem, Puszkinem i Mickiewiczem niż przygody (…) w epoce rewolucji bolszewickiej, Dzierżyńskiego i Czeki”. W końcu z perspektywy fotela przy rue du Bac w Paryżu miło powspominać czasy, gdy los całej rodziny zależał od tego, czy najstarszemu z Zagów uda się znaleźć lek na zaparcia carycy Katarzyny.
Nazwa akurat tej francuskiej ulicy pojawia się w „Czarodziejach” nieprzypadkowo – to właśnie przy niej przez lata znajdował się dom Garyʼego. Wątków autobiograficznych jest zresztą w książce znacznie więcej. Fosco to mały bałamutnik, a i nieśmiały Romain Gary nie krył się z tym, że bardzo lubił kobiety, zwłaszcza młodsze. Zdaniem znawców jego twórczości pierwowzorem Teresiny miała być Jean Seberg, młodziutka amerykańska autorka i długoletnia partnerka Kacewa. Fosca i Gary’ego łączą także fascynacja rosyjską kulturą, doświadczenie emigracji oraz wykonywany zawód pisarza.
Pisarstwo zaś, przynajmniej to uprawiane metodą Kacewa, polega na tym, żeby zmyślić świat – ale nie stworzyć od nowa, tylko oprzeć kreację na fundamentach zastanej rzeczywistości. A kto potrafi oddać się sztuce iluzji pełniej od naiwnego dziecka? Kto inny jest zdolny całkowicie uwierzyć w to, co niewiarygodne, na przykład w istnienie mówiącego kota? Fosco w pewnym momencie stwierdza, że „dorastając, człowiek twardnieje” – i nie chodzi tu tylko o to, że przestaje być wrażliwy na ból podeptanych stokrotek, ale również o to, że zamiast przyjmować iluzję jako rzeczywistość, zaczyna z premedytacją upodabniać rzeczywistość do iluzji.
Książka:
Romain Gary, „Czarodzieje”, przełożyła Regina Gromacka, Wydawnictwo Nisza, Warszawa 2014.