Jest początek maja 1945 r. Zwycięstwo aliantów w II wojnie światowej staje się faktem. Jewgienij Chałdej robi zdjęcie sowieckiego żołnierza zatykającego flagę ZSRR na Bramie Brandenburskiej. Kilka miesięcy później Alfred Eisenstaedt uchwyci na fotografii pijanego marynarza i pielęgniarkę całujących się na Times Square. To będą symbole końca wojny, tak 1945 r. zapamięta świat. Ale nie wszyscy. O tej mniejszości jest książka „1945. Wojna i pokój” Magdaleny Grzebałkowskiej.

1945-wojna-i-pokoj_okladka

Historia mówiona

Największy konflikt zbrojny w historii, wojna światowa, ludobójstwo – te słowa często przysłaniają tragedie jednostek. Człowiek nie jest w stanie wyobrazić sobie tysięcy trupów, liczby ofiar podawane w podręcznikach szkolnych to dla młodego czytelnika abstrakcja. Właśnie dlatego Grzebałkowska postanowiła skupić się na pojedynczych świadectwach ocalałych. Jak sama przyznaje [1], pokolenie uczestników II wojny światowej powoli wymiera i należy zrobić wszystko, by spisać ich wspomnienia (we wstępie książki autorka opisuje rozmowę ze swoją babcią o tym, jak pamięta ona koniec wojny). Niedługo odejdą, a pisanie o tym konflikcie będzie możliwe tylko na podstawie źródeł historycznych.

Grzebałkowska układa relacje swoich bohaterów w obszary tematyczne – szabrownictwo, przesiedlenia, przyszłość osieroconych żydowskich dzieci, odbudowa polskich miast i katastrofa statku „Gustloff”. By przybliżyć te wydarzenia czytelnikowi, Grzebałkowska nie powołuje się na klasyczne źródła historyczne. Kładzie dyktafon na stole i oddaje głos swoim rozmówcom.

Kawa na zgliszczach

Dzięki tej metodzie poznajemy Wernera Henseleita, Niemca, który jako dziecko ewakuuje się wraz z rodziną przez zamarznięty Zalew Wiślany, gdzie w dziury po pociskach wpadają całe tabory uciekinierów. Czytamy o przesiedleńcach z Kresów podróżujących w wagonach pociągowych bez dachów, którzy czują się obco w poniemieckich domach. O zniszczonej Warszawie, gdzie organizuje się kawiarnie na gruzach i pije kawę o aromacie rozkładających się ciał zalegających w ruinach stolicy. O Bolesławie Drobnerze, pierwszym powojennym prezydencie Wrocławia, który starał się z miasta niepolskiego zrobić polskie i o Czesławie Gęborskim, komendancie obozu w Łambinowicach, znęcającym się i mordującym niemieckich wypędzonych. O żydowskich dzieciach z otwockiego sierocińca, w które polscy rówieśnicy rzucali kamieniami i o Ukraińcach drżących ze strachu na słowa „Polak idzie”.

Krytycy książki Grzebałkowskiej powiedzą, że taka selektywność w doborze bohaterów może wypaczać obraz wydarzeń z tamtych lat. Byłoby tak, gdyby autorka siliła się na stworzenie naukowej książki historycznej. „1945. Wojna i pokój” nią nie jest, nie taki był zamysł autorki. Sama zresztą z rozbrajającą szczerością przyznała, że przed jej napisaniem nie miała pojęcia o działających wtedy żydowskich sierocińcach [2]. Dlatego wybrała gatunek, w którym czuje się najlepiej – reportaż. I nie napisała o wielkiej historii, która ją, jak sama przyznaje, nudzi [3], ale opisała życie codzienne w 1945 r.

To życie codzienne nie ma u Grzebałkowskiej wiele wspólnego z radością. O trudach powrotu do normalności świadczą ogłoszenia z gazet, którymi autorka przeplata tragiczne świadectwa swoich głównych bohaterów. Jedenastu indywidualnym opowieściom towarzyszy snuta równolegle historia o mozolnym, dwunastomiesięcznym odbudowywaniu Polski i pozbywaniu się wojennej traumy. Za pomocą ogłoszeń reporterka opowiada nam na przykład o nawoływaniach do zaangażowania się w proces odbudowy kraju, lamencie matek, które proponują, że „oddadzą dziecko za swoje”, czy prośbach o informacje na temat psa, jedynej istoty pozostałej w czyimś życiu po wojnie. Grzebałkowskiej wszystkie te na pozór mało znaczące informacje są potrzebne po to, by czytelnik poczuł się tak, jakby brał udział w wydarzeniach roku 1945. Mamy odczuwać ból osób poszukujących swoich bliskich i nadzieję na lepsze jutro małych przedsiębiorców reklamujących swoje produkty. Przez całą lekturę „1945. Wojna i pokój” daje się wyczuć tę przejściowość, przenikanie się przeszłości z przyszłością.

Wielka Trwoga na Dzikim Kontynencie 

Skrupulatnie odtworzone elementy codzienności i namacalność historii ocalałych odróżnia „Wojnę i pokój” od książki „Wielka Trwoga. Polska 1944–1947” Marcina Zaremby, w której autor pokusił się o historyczno-socjologiczny opis zjawisk mających miejsce w czasie wojny i zaraz po niej. Autor chciał „zrozumieć, z jakim garbem wyszliśmy z wojny i jak ten garb ciążył nam w pierwszych powojennych latach” [4]. Zaremba postawił sobie jasny cel – nakreślenie wojennego i powojennego doświadczenia Polaków poprzez socjologiczne uogólnienie zjawisk, które podważają narodowe mity. W „Wielkiej Trwodze” jest więc szaber wiążący się z kulturą chłopską, powojenną biedą i demoralizacją – niekoniecznie zaś z antyniemieckością i pragnieniem zemsty. Są też żydowskie pogromy. Według autora „Wielkiej Trwogi” żyliśmy w kraju fobii i neuroz, a przede wszystkim strachu [5].

W szerszej, europejskiej perspektywie podobną tezę postawił Keith Lowe w „Dzikim Kontynencie”. Brytyjski historyk opisał Europę jako miejsce zniszczone zarówno pod względem materialnym, jak i moralnym. Miejsce, w którym duże obszary trawiła hobbesowska wojna każdego z każdym, gdzie „Fale przemocy i chęć zemsty dosięgły wszystkich sfer życia”, a „całe społeczności były terroryzowane z powodu tego, co – często jedynie rzekomo – zrobiły w czasie wojny” [6].

Magdalena Grzebałkowska korzystała z obydwu tych pozycji w czasie pisania swojej książki. Zaremba i Lowe, historycy, stworzyli dzieła w oparciu o archiwalne dokumenty, doniesienia prasowe, a nawet literaturę piękną. Są tam rzecz jasna także świadectwa ocalałych, ale prace obu autorów mają charakter bardziej badawczy i naukowy. Dlatego też pozycja Grzebałkowskiej stanowi dopełnienie „Wielkiej Trwogi” i „Dzikiego Kontynentu”. Nie z perspektywy historycznej, ale reporterskiej – stawiającej w centrum człowieka i jego los.

Los, który bywał niezwykle zagmatwany. Na samym początku „1945. Wojny i pokoju” znajduje się historia szabrowniczki Niusi. Reporterka podczas spotkania z nią zastanawia się, jak zapytać starszą, uprzejmą kobietę, która siedzi na kanapie w swoim pokoju, czy nie miała wyrzutów sumienia z powodu tego, że uczestniczyła w grabieży. Po czym pyta siebie i czytelników: „Czy będę umiała zrozumieć jej odpowiedź, ja, która nie przeżyłam wojny?” [7]. Żadna książka nie sprawi, że odpowiemy na to pytanie, ale Grzebałkowska pozwala nam się do tej odpowiedzi zbliżyć. To bardzo dużo.

Przypisy:

[1] „Nagrywajcie swoje babcie, póki czas!”, Magdalena Grzebałkowska w rozmowie z Lidią Ostałowską, „Duży Format”, 23 kwietnia 2015 r.
[2] „Rok 1945 czasem spokoju? To naiwny stereotyp”, Magdalena Grzebałkowska w rozmowie z Adamem Przegalińskim, „Wirtualna Polska”, 27 kwietnia 2015 r.
[3] „Nudzi mnie wielka historia”, Magdalena Grzebałkowska w rozmowie z Agnieszką Sowińską, „Dwutygodnik”, nr 157, kwiecień 2015 r.
[4] „Jesteśmy do dzisiaj poparzeni”, Marcin Zaremba, „Kultura Liberalna”, nr 193, 18 września 2012 r.
[5] Tamże.
[6] „Europa po wojnie, czyli dziki kontynent”, Keith Lowe w rozmowie z Maciejem Nowickim, „Newsweek”, 8 maja 2014 r.
[7] Magdalena Grzebałkowska, „1945. Wojna i pokój”, Wydawnictwo Agora, Warszawa 2015, s. 14.

 

Książka:

Magdalena Grzebałkowska, „1945. Wojna i pokój”, Wydawnictwo Agora, Warszawa 2015.