Pisanie o politykach upadłych – lub tych, których upadek wkrótce nastąpi – nie należy do czynności łatwych. Nietrudno popaść w narrację skrajnie subiektywną. Na jednym biegunie lądują hagiografie, na przeciwnym zaś prace, w których sylwetka dyktatora nierozerwalnie splata się z żywą w społeczeństwie pamięcią o zbrodniach, za które odpowiada. Próba dokonania rzetelnego bilansu rządów polityka, który musiał niedawno oddać stery państwa, jest przedsięwzięciem ryzykownym. Zawsze przecież mogą pojawić się nowe fakty, które zmienią nasze postrzeganie jego decyzji.
Niewykorzystane szanse się mszczą
Minęło kilkanaście miesięcy, odkąd Wiktor Janukowycz utracił władzę. Uciekł do Rosji, i co pewien czas pojawiał się w różnych miejscach b. ZSRR. Nie wiadomo dokładnie, co się z nim obecnie dzieje. W każdym razie jest w tej chwili NIKIM – człowiekiem, którego wyśmiewają, nawet wrogowie jego zwycięzców. Nawet w putinowskiej Rosji nikt nie tępi antyjanukowyczowskich memów, a w oficjalnych mediach – które zresztą dawno już przestały wykorzystywać go propagandowo – coraz częściej można usłyszeć słowa krytyki pod jego adresem. Jego następcę Petra Poroszenkę ukraińskim prezydentem nazywają nawet najbardziej zatwardziali zwolennicy ancien régime’u.
Osoba Janukowycza wytwarza pewien konsensus. Ci, którzy go obalali, i ci, którzy go popierali, zgodnie twierdzą, że gdyby nie jego błędna polityka, to Majdan, rewolucja i wojna nigdy by nie nastąpiły. Analiza działalności tego człowieka wydaje się więc być czymś niezbędnym, by zrozumieć współczesną Ukrainę. Tymczasem w zalewie książek o tematyce ukraińskiej, w którym można odnaleźć reportaże z Donbasu, opisy Majdanu i prywatne wspomnienia niemal każdego, kto choć raz postawił stopę na ukraińskiej ziemi, brakuje książki o upadłym prezydencie.
Lukę tę wypełnia reportaż Michała Potockiego i Zbigniewa Parafianowicza, w którym autorzy spróbowali odtworzyć trajektorię kariery politycznej Janukowycza oraz proces jego upadku. Według autorów były prezydent przegrał swoje życie w listopadzie 2013 r. Miał – wyjątkową dla polityka – szansę, by przejść do historii w blasku chwały. Wystarczył jeden podpis i Janukowycz mógł zostać tym, który wprowadził Ukrainę do Europy. Zdecydował jednak inaczej, a skutki tego wyboru okazały się fatalne dla całego ukraińskiego społeczeństwa.
W cieniu Donbasu
Jakim człowiekiem był naprawdę Wiktor Janukowycz? Zdaniem polskich reportażystów w Kijowie przy ulicy Bankowej – czyli w siedzibie prezydenta – znalazła się osoba pełna dziwacznych kompleksów, człowiek bez przygotowania i kompetencji do sprawowania władzy, który dojściem na szczyty rekompensował sobie dziecięcą biedę i młodzieńcze poniżenie. Na tym etapie biografia Janukowycza przypomina dzieje jego poprzedników – Leonida Krawczuka i Leonida Kuczmy. Polityków tych różniły jednak ambicje polityczne, a także smak estetyczny. Wszyscy pamiętamy zdjęcia z prezydenckiej rezydencji Meżyhiria. Złoty bochen chleba, wypchana głowa białowieskiego żubra – w takim świecie żył pod koniec urzędowania Janukowycz. Za groteskowym bezguściem kryła się wszechogarniająca korupcja, niszczenie kraju i początek tragedii narodu.
Kolebką Janukowycza był Donbas – strategiczne zagłębie przemysłowe dawnego Związku Radzieckiego, pełne górniczych miast i miasteczek. Region ten był relatywnie bogaty, co nie oznacza, że wszyscy jego mieszkańcy zarabiali krocie. Rosła tam polaryzacja ekonomiczna, a z nią pojawiała się przemoc. Dzieciństwo Janukowycza w Donbasie – o którym wiemy niestety niewiele na skutek czyszczenia akt w miejscowych sądach czy archiwach instytucji państwowych (choćby sądu w Jenakijewce) – nauczyło przyszłego prezydenta, że w życiu wygrywa ten, kto najlepiej sobie radzi, a prawo i sumienie nie mają nic do tego.
Między bajki należy włożyć serwowane przez byłego prezydenta opowieści o szlacheckim pochodzeniu gdzieś z okolic białoruskiego Brześcia – swoją polskość lub białoruskość Janukowycz lubił przypominać podczas odwiedzin w Mińsku i w Warszawie. Większy wpływ wywarły na polityka opowieści o tym, kto więcej razy siedział w więzieniu i kto lepiej sobie radził na donieckich ulicach.
Przyszłego prezydenta aresztowano, gdy miał 17 lat. Skazywano go dwukrotnie. Niestety nie dowiemy się za co, nie poznamy też prawdy o tym, co legło u podstaw decyzji donieckiego sądu, który w 1978 r. unieważnił te wyroki. Dokumenty dawno zniknęły, a odpowiedzialny za to prezes wspomnianego już sądu w Jenakijewce Wiaczesław Owczarenko awansował dzięki Janukowyczowi aż do Sądu Konstytucyjnego.
Po wyjściu z więzienia kariera Janukowycza w radzieckim Donbasie nabiera tempa. Człowiek z dwoma wyrokami dość szybko zaczyna obejmować wysokie stanowiska, a w pewnym momencie zostaje nawet deputowanym. W Związku Radzieckim taka sytuacja byłaby nie do pomyślenia. Co zatem przesądziło o jego losie? Czyżby współpraca ze służbami? To rozwiązanie podpowiada tylko logika – dokumentów już pewnie nie ma, piszą Potocki i Parafianowicz.
Janukowycza ukształtowała epoka breżniewowskiego zastoju oraz chaos towarzyszący pierwszym latom po uzyskaniu niepodległości. Kto wyszarpał sobie wtedy najlepszy kawałek z państwowego tortu, szedł dalej. Niektórzy zwrócili się w stronę biznesu, inni – w stronę polityki. Janukowycz dotarł na sam szczyt, krocząc po trupach konkurencji. Momentem przełomu był 1996 r. Ówczesny premier Ukrainy Pawło Łazarenko doprowadził do nominacji Siergieja Poliakowa na stanowisko gubernatora obwodu donieckiego. Tamtejsze elity nie tolerowały nowego szefa regionu. Poliakow potrzebował kogoś, kto pomoże mu w ułożeniu stosunków z lokalnymi bonzami. Tym człowiekiem – idealnym zastępcą – okazał się dyrektor lokalnego przedsiębiorstwa transportu samochodowego Wiktor Janukowycz. Pod nieobecność pochodzącego z Kijowa gubernatora sprawował w jego imieniu rządy i konsekwentnie budował przy tym swoją pozycję. Gdy gubernator stracił stanowisko, przejął je Janukowycz.
Władzę zdobył więc człowiek z donieckich elit biznesowych. I wspierał swoich, a mafia umiała się odwdzięczać. Pozycja Janukowycza umacniała się, a jego majątek zwiększał się z roku na rok. Wszystko dzięki biznesom, które nawet w trudnych dla Ukrainy latach 90. uznawane były za brudne. Dzięki opanowaniu postradzieckiego kryzysu i sprawnej polityce biznesowej faktycznego władcy regionu, oligarchy Rinata Achmetowa, Janukowycz zbudował wokół siebie mit dobrego gospodarza.
Tajemnica przegranej
Te części książki, w których Potocki i Parafianowicz opisują życie Janukowycza do czasów pomarańczowej rewolucji, zapewne wydadzą się większości czytelników najciekawsze. Kolejne lata pamiętamy już dobrze – całkowitą przegraną Janukowycza na przełomie 2004 i 2005 r., powrót w 2006 r., który był efektem kompromisu z dawnym przeciwnikiem Wiktorem Juszczenką, ponowną klęskę w wyborach parlamentarnych i wypracowany mozolnie sukces w wyborach prezydenckich z 2010 r.
Jednak ostatnie lata kariery byłego prezydenta Ukrainy również kryją w sobie intrygującą, biograficzna zagadkę. Mimo błyskotliwej analizy Potockiego i Parafianowicza nie jesteśmy w stanie zrozumieć, co doprowadziło do klęski Janukowycza w 2014 r. Czy bał się odpowiedzialności? Czy może zniszczyły go lęki i kompleksy? Czy też może osobowość prezydenta nie miała znaczenia i dominowały przyczyny natury ogólnej, takie jak istniejący już kryzys polityczny na Ukrainie, albo coś znacznie szerszego – rozgrywka geopolityczna z udziałem Rosji, Unii Europejskiej i Stanów Zjednoczonych?
Jakkolwiek by było, klęska Janukowycza jest faktem, a my jesteśmy pewni w tej chwili tylko jednego: polityk nie doczeka się nigdy rehabilitacji, pomnika i powrotu w chwale. Lecz nie będzie zapomniany. Będzie powoli znikał jako człowiek, ale przetrwa pamięć o nim jako ukraińskim symbolu niewykorzystanych szans.
Książka:
Michał Potocki, Zbigniew Parafianowicz, „Wilki żyją poza prawem. Jak Janukowycz przegrał Ukrainę”, Wydawnictwo „Czarne”, Wołowiec 2015.