W Krakowie jest miejsce, przez niektórych uznawane za niemal magiczne. Wysokie wapienne skały górują nad taflą skrzącej się wody. Dookoła zieleń, ciągnąca się aż po koryto Wisły. Nie jest jednak tak idyllicznie, jak mogłoby się wydawać. Miejsce tyle piękne, co niebezpieczne, bo Zakrzówek może „poszczycić” się sporą liczbą ofiar. Kilka lat temu, po serii poważnych wypadków i utonięć, zdecydowano otoczyć urwisko wysoką siatką. Wstawiono wprawdzie bramę, pozwalającą wejść na teren Zakrzówka, ale w ogrodzeniu szybko zaroiło się od dziur. Ognisk płonących na urwisku jest może nieco mniej, utonięcia nadal się zdarzają, a dziur… przybywa. W miejsce tych załatanych pojawiają się kolejne, a sieć załatań jest już tak gęsta, że gdzieniegdzie nie widać nawet oczek pierwotnej siatki. Ci, co chcą, którym naprawdę zależy, i tak przejdą na drugą stronę. Nikt i nic ich nie zatrzyma. Nie inaczej będzie w przypadku muru, który na granicy węgiersko-serbskiej zdecydował się wybudować Viktor Orbán. Budowa wystartowała wczoraj.
Budowanie granicznych murów ma w końcu długą tradycję. Jeden z nich, budowany wszak dla zabezpieczenia państwa, zaliczono nawet w poczet cudów świata. Jednak konstrukcji Orbána, która liczyć ma 175 km długości i 4 m wysokości, daleko do chińskiego pradziada. Budowa ma pochłonąć około 21 mln euro (choć podawano też szacunki na poziomie 96 mln). Przy całym zniesmaczeniu i protestach, jakie budowa wywołuje w UE, Orbán podkreśla, że „użyje wszelkich dostępnych środków przeciwko nielegalnym imigrantom”, których liczba rośnie na Węgrzech wręcz lawinowo, a przy okazji uszczelni zewnętrzną granicę Unii… Więc skąd te protesty? Jeśli dołożyć do tego fakt, że podobne mury istnieją już choćby w Grecji czy Bułgarii, to można uznać, że decyzja węgierskiego rządu wcale nie tworzy niebezpiecznego precedensu. Nie jest też sprzeczna z unijnym prawem. Idąc dalej – dla bezpieczeństwa mur zbudują również Tunezyjczycy (na granicy z Libią), antyimigranckie zasieki postawili nawet znani z umiłowania osobistych wolności Amerykanie, chcąc w ten sposób ograniczyć napływ nielegalnych imigrantów z Meksyku.
Budowanie podobnych murów bywa kontrowersyjne czy absurdalne, a jak powiedzą niektórzy: nieetyczne czy niehumanitarne – wszak ludzie, którzy uciekają ze swoich krajów i szukają lepszego życia, nie czynią tego bez powodu. Budowanie jest kosztowne, w pewnych warunkach nieskuteczne, a przede wszystkim sprzyja rozwojowi nielegalnych procederów. Trudno bowiem wyobrazić sobie, by węgierski rząd zdecydował się na zabezpieczenie muru na wzór amerykański. Kamery na podczerwień, czujniki ruchu, stałe patrolowanie granicy, czy to z samochodu, czy nawet z helikoptera… czy brzmi to jak scenariusz dla granicy węgiersko-serbskiej? Węgierski rząd raczej nie weźmie na siebie tak poważnych kosztów. Wybudowanie muru to przecież dopiero początek. Jeśli podążyć za Orbánowską retoryką obrony przed imigrantami, to murowi potrzebny też będzie wspomniany już system monitoringu (z całą obsługą), odpowiednia załoga, która muru dopilnuje i ewentualnie załata dziury w murze. Trudno również wyobrazić sobie, że nigdy i nigdzie nie znajdzie się strażnik, który – uzyskawszy stosowne korzyści – nie przymknie oka na wszelkiego rodzaju wyłomy w murze, szybko naprawialne dziury, którymi i tak przemkną się imigranci. Ludzie są bowiem tylko ludźmi… „Skuteczność” muru zweryfikuje czas.
Tymczasem, niezależnie od naszych dociekań, w centrum Budapesztu setki ludzi protestują przeciwko pomysłowi swojego premiera. „Mur to zło i absurd” – powtarzają organizatorzy protestu. Podkreślają przy tym, że mur to nie tylko kolejny poziom politycznego i obyczajowego odgradzania się od Europy; nie tylko pogłębianie istniejącej już izolacji i nieufności do Węgier jako państwa (a może i jako narodu), ale też najzwyczajniejsze marnowanie pieniędzy na „inwestycję”, która nie przyniesie jakichkolwiek efektów. Gdy jednak protestowano w Budapeszcie, budowa muru właśnie się rozpoczynała. Ma zakończyć się w listopadzie. Wtedy Węgry zarządzą kolejny test szczelności już nie tylko swego muru, ale i całego systemu. Grodząc się, budujemy bowiem nieufność, a nawet niechęć. Pytanie, czy Węgry mogą wygenerować jej jeszcze więcej.