Najpierw polityk przyznał, że rząd nie może uchronić każdego obywatela przed zrobieniem sobie krzywdy. Następnie dopalacze brawurowo porównał do środka czyszczącego toalety. Jako że w historii politycznych „bon motów” III RP wiceminister natychmiast zyskał status klasyka, oddajmy mu głos: „Jeżeli ktoś chce się otruć, to można na uszach stanąć i nic się nie zrobi. Jutro może wejść ktoś do toalety i wypić domestos. Jest idiotą i wypije domestos. Dopalacz jest takim samym świństwem”.
Okazuje się jednak, że sposób na ochronę młodych ludzi przed dopalaczami jest: legalizacja rekreacyjnej marihuany. W debacie publicznej ten argument zyskuje coraz większą popularność, ale czy nie są to przypadkiem pobożne życzenia? Pragnienie robienia głupstw smakuje przecież lepiej, gdy jest obciążone pewnym ryzykiem. Testowanie granic własnego zdrowia należy do żelaznych praw okresu dojrzewania.
Tymczasem zwolennicy legalizacji miękkich narkotyków przekonują o rozlicznych pozytywnych skutkach legalizacji marihuany. Skręt jest lepszy od butelki czystej wódki, liczba osób uzależnionych od twardych narkotyków spadnie, zaś Polska dołączy do cywilizowanych państw świata itd. Z kolei przeciwnicy zapewniają nas, że kolejna „zaraza” modernizacji wędruje do nas z Zachodu, tłumy upalonych dzieciaków będą chodzić po ulicach, a od miękkich do twardych narkotyków tylko jeden krok.
Jakiś czas temu w jednej z polskich rozgłośni ekspert, od pierwszych lat działalności Monaru zajmujący się pomocą osobom uzależnionym, łamiącym się głosem wyznał, że jego dane o zbawczych skutkach legalizacji marihuany nie przekonują. On ma bowiem na co dzień do czynienia z ludźmi silnie uzależnionymi, którzy właśnie od miękkich narkotyków zaczynali. Rzadko ktoś zaczyna swój flirt z narkotykami od heroiny – przekonywał. Nawet Holendrzy nie są jednomyślni co do dobroczynnych skutków coffee shopów. Świadczyć o tym mogą choćby trudny do rozstrzygnięcia spór o to, czy po legalizacji marihuany przestępczość zorganizowana w Holandii wzrosła czy spadła, niedawna awantura o tzw. wietpasy (karty klubowe, które miały sprawić, że coffee shopy będą tylko dla Holendrów) czy mniej znana poza Holandią praktyka zamykania przez władze samorządowe coffee shopów, na przykład w pobliżu szkół.
Jak łatwo zauważyć, to typowy spór, w którym przeciętny człowiek ma pełne prawo poczuć się cokolwiek zagubiony. Istnieje pokusa, aby schować się za stwierdzeniem: „Ależ ja nie jestem ekspertem!”. Polacy nie powinni czuć się w swoim niezdecydowaniu osamotnieni. Na zakończenie jednego z programów telewizyjnych BBC poświęconego skutkom zażywania marihuany Brytyjczycy mogli usłyszeć lament nad całkowitą ideologizacją sporu medycznego: zwolennicy legalizacji marihuany na Wyspach jawią się w nim jako osoby niosące kaganek postępu, zaś przeciwnicy jako szkodliwy ciemnogród i okopy reakcji. A tymczasem na wiele pytań co do długofalowych skutków legalizacji miękkich narkotyków po prostu nie znamy naukowej odpowiedzi. Zresztą zgodnie z prawem niezamierzonych skutków ludzkich działań.
Polityka partyjna jednak nie znosi takiej próżni niezdecydowania, zwłaszcza w czasie kampanii wyborczej. Decyzje podejmować trzeba szybko, należy deklarować zmiany i zapowiadać przekształcanie ich w akty obowiązującego prawa. Warto jednak zejść z, jakże popularnego w polskich mediach, tonu moralizowania i pouczania innych. Marihuana rekreacyjna najprawdopodobniej zostanie w Polsce wkrótce zalegalizowana. Argument, że dorośli ludzie zasadniczo mogą robić rzeczy mądre, popełniać głupstwa czy dewastować swoje zdrowie, dopóki to nie narusza wolności innych osób – to już banał.
Co więcej, żyjemy w czasach coraz powszechniejszego ujmowania życia jednostki w kategoriach ekonomicznych. Nasza tradycja wiązania używek z podatkami sięga czasów pierwszej Rzeczypospolitej, dość wspomnieć, że tzw. czopowe, czyli podatek związany z obrotem alkoholami, obowiązywało od XV w.
A z tego punktu widzenia – legalizacja miękkich narkotyków zwiększyłaby wpływy z akcyzy. Przypomnijmy, że w 2013 wpływy do budżetu państwa z podatku akcyzowego stanowiły ponad 21 proc. ogółu wpływów. Było to co prawda mniej niż przynosi VAT (ponad 40 proc.), ale więcej niż wpływy z podatku od osób fizycznych (ok. 15 proc.). Trudno, aby politycy nie skorzystali w przyszłości z furtki, dzięki której zwiększą się wpływy do budżetu państwa, od którego Polacy coraz więcej skądinąd oczekują. Tym bardziej, że beztroskie podnoszenie akcyzy od wódki i papierosów osiągnęło swój limit: w 2014 r. podwyżki, zamiast zaplanowanego przez Ministerstwo Finansów wzrostu wpływów do budżetu, przeciwnie, spowodowały odczuwalny ich spadek.
Za legalizacją miękkich narkotyków mogą także opowiedzieć się władze samorządowe. W przypadku szybkiej legalizacji – tj. przed legalizacją w innych krajach UE – niewykluczone, iż takie miasta jak Gdańsk czy Poznań mogłyby przygotować specjalną promocyjną ofertę i liczyć na wzrost wpływów z turystyki (tzw. drug tourism). Atrakcyjna dla rejonów wiejskich mogłaby się okazać działalność gospodarcza związana z hodowlą miękkich narkotyków, której być może podejmowaliby się młodzi ludzie, co uchroniłoby ich przed koniecznością emigracji zarobkowej.
Wszystko to nie oznacza, iż trzeba być wielkim entuzjastą legalizacji miękkich narkotyków. Jednak z punktu widzenia liberalizmu nie mamy dobrych argumentów, aby zakazać dorosłym ludziom sięgania po używki czy eksperymentowania z własnym zdrowiem, jeśli nie szkodzą innym. Tylko, że postulatów legalizacji nie warto podpierać płaskimi argumentami ideologicznymi. Powiedzmy sobie szczerze: marihuana rekreacyjna ani nie „uratuje duszy” współczesnego człowieka, ani nie sprawi, że ludzie przestaną eksperymentować z kolejnymi dopalaczami. Jak pokazują kolejne publikowane w sieci filmy z cyklu „Funny Stupid People Compilation”, ludzkość i tak podąży swoim torem.