Nie wierzę, że Prawo i Sprawiedliwość fundamentalnie odmieni Polskę. Po pierwsze, nie będzie miało ku temu narzędzi – szanse na konstytucyjną większość są niewielkie i to nawet przy korzystnym rozstrzygnięciu wyborów, czyli dobrym wyniku partii i jednocześnie wejściu do parlamentu Pawła Kukiza, z którym PiS z pewnością będzie próbował stworzyć koalicję lub „wyciągać” z jego ugrupowania poszczególnych posłów.
Po drugie, w systemy demokratyczne wbudowanych jest wiele rozmaitych mechanizmów umożliwiających blokowanie szkodliwych reform. Radykalne zmiany ustrojowe można powstrzymać na kilku poziomach – nie tylko na poziomie parlamentarnym. Proponowane przez PiS ustawy mogą być podważane chociażby przez Trybunał Konstytucyjny lub blokowane przez groźbę kar ze strony Unii Europejskiej – jak to jest obecnie w przypadku programu publicznego dofinansowania nierentownych kopalń. Jarosław Kaczyński będzie musiał brać ten czynnik pod uwagę, jeśli nie chce dramatycznego pogorszenia relacji z UE. A chcieć nie może, nie tylko ze względów finansowych, ale także dlatego, że mimo wszelkich kryzysów, poparcie dla Wspólnoty wciąż jest w Polsce bardzo wysokie. Wreszcie, propozycje prezesa może niekiedy wetować… Pałac Prezydencki. I choć dziś wydaje się to mało prawdopodobne, do napięć na linii prezydent–premier (szef partii) będzie dochodzić i to co najmniej z kilku powodów.
Andrzej Duda jest politykiem, którego dotychczasowa zależność od Prawa i Sprawiedliwości nie podlega dyskusji. Dowodzą tego konkretne decyzje i zachowania – jak wniosek o kolejne referendum planowane na dzień wyborów parlamentarnych, demonstracyjna niechęć do szefowej rządu czy spotkanie z Jarosławem Kaczyńskim w jego prywatnym mieszkaniu, prawdopodobnie na polecenie prezesa. Nie jest także mężem stanu, mającym konkretną wizję własnej polityki, co doskonale widać, chociażby na polu międzynarodowym. Zaproponowana przez prezydencki zespół koncepcja budowy sojuszu państw środkowoeuropejskich pod przewodnictwem Polski jest rozwiązaniem całkowicie nierealistycznym i to z co najmniej dwóch powodów: po pierwsze, państwa widziane jako potencjalni członkowie tego bloku mają w wielu zasadniczych punktach rozbieżne interesy (chociażby jeśli chodzi o relacje z Rosją); a po drugie, nie mają żadnego powodu, by w polityce zagranicznej godzić się na – nawet nieformalne – przywództwo Polski. Warszawa nie ma im bowiem niczego do zaoferowania. Do tego dochodzi jeszcze niskie uznanie dla polskiego prezydenta, a to ze względu na jego krótki staż w polityce międzynarodowej. Rzeczywistość szybko zweryfikuje ambitne plany głowy państwa.
Andrzej Duda nie jest więc jak na razie sprawnym politykiem, ale jest – co dobrze pokazała kampania – politykiem bardzo zdeterminowanym i zdolnym do szybkiej nauki. Nikomu nieznany przed rokiem europoseł wygrał wyścig do Pałacu Prezydenckiego nie tylko dzięki słabościom Bronisława Komorowskiego, ale także dzięki ciężkiej pracy w kampanii. Prezydent jest także politykiem młodym, a to sprawia, że na swoją polityczną karierę musi patrzeć inaczej niż dobiegający wieku emerytalnego Jarosław Kaczyński.
Jeśli Duda nie chce zostać najmłodszym byłym prezydentem w historii III RP, po wyborach będzie zmuszony dystansować się do swojego ugrupowania, które – jako ugrupowanie rządzące – siłą rzeczy będzie traciło poparcie w sondażach. Taką strategię z powodzeniem stosował przed Dudą Aleksander Kwaśniewski, a także Bronisław Komorowski, przez znaczną większość swojej prezydentury cieszący się poparciem niemal dwukrotnie wyższym niż jego macierzysta partia. Interes własny prezydenta zmusi go w końcu do poluzowania związków z PiS-em lub przynajmniej – stwarzania takich pozorów.
I w tym właśnie potencjalnym konflikcie powinni upatrywać swojej szansy przeciwnicy rządów Prawa i Sprawiedliwości. Najszybszym i najskuteczniejszym sposobem na osłabienie poparcia dla PiS – obok oczywiście zaproponowania atrakcyjnej politycznej alternatywy – jest bowiem ukazanie obecnych w tym ugrupowaniu sprzeczności i konfliktów interesów, dziś jedynie pulsujących pod powierzchnią. Straszenie PiS-em jako takim i zbiorcze porównywanie wszystkich jego członków do wszelkiej maści dyktatorów będzie miało efekt odwrotny do oczekiwanego – zamiast osłabić spójność całego obozu, doprowadzi do jego konsolidacji.
Co więcej, tego rodzaju narracja jest też szkodliwa dla wizerunku Polski – a co za tym idzie i jej pozycji na forum międzynarodowym. Wiele polskich mediów słusznie krytykowało prezydenta Dudę za jego adresowane do niemieckiego prezydenta Joachima Gaucka kuriozalne skargi na panujące w Polsce niesprawiedliwości (kuriozalne nie dlatego, że niesprawiedliwości w Polsce nie ma, ale dlatego że Gauckowi nic do tego). Teraz jednak te same media zachowują się dokładnie w ten sam sposób, trąbiąc wokół o pełzającym w Polsce faszyzmie – jedynie wzmacniając obecne na Zachodzie stereotypy.
Rządy Prawa i Sprawiedliwości najpewniej niekorzystnie wpłyną i na pozycję Polski w świecie, i na atmosferę panującą w kraju. Zwolennicy maksymalnego skrócenia tych rządów muszą jednak zaproponować coś w zamian. Coś więcej niż tradycyjne „straszenie PiS-em”.