michel-houellebesq-uleglosc_okladka

I

Przez wieki literatura była zdominowana przez mężczyzn. Świat należał do mężczyzn, świat przedstawiony w dziełach literackich również. Autorem, bohaterem i pełnowartościowym człowiekiem był mężczyzna. Kobiece postacie oczywiście też istniały, ale widziano je tak, jak widział je lub wyobrażał sobie sam autor (np. Tołstoj pisząc „Annę Kareninę”). Przez wieki literatura utrwalała więc stereotypową dychotomię ról kobiecych: z jednej strony kobieta była świętą dziewicą, niewinnym dziewczęciem, które bohater poślubiał i które stawało się wzorową matkożoną, z drugiej – kobietą zepsutą czy upadłą, niewartą uczucia i godnego życia. To mężczyzna-główny bohater walczy, myśli, działa, ma moralne rozterki (kobieta w najlepszym wypadku jest ich powodem, jak np. Izabela Łęcka), może być bohaterem wieloznacznym, rozdartym – innymi słowy, pozostaje zawsze samodzielnym bytem społecznym, podmiotem definiującym swój stosunek do świata jako autonomiczna jednostka, a nie w relacji do kogoś lub z kimś (mężem, kochankiem, rodzicami, dziećmi). Dla kobiety spotkanie bohatera było treścią i sensem egzystencji, dla bohatera spotkanie na swej drodze kobiety – jednym z wątków, najczęściej nie pierwszoplanowych, jego życia.

I chociaż od niemal dwustu lat kobiety wdzierają się powoli do świata literatury, a kobieca perspektywa jest coraz bardziej zauważalna (mamy choćby coraz więcej laureatek literackiej Nagrody Nobla), kobiece pisanie nadal nie cieszy się równym prestiżem, co męskie i nadal patrzymy na świat głównie oczami mężczyzn, między innymi oczami Michela Houellebecqa.

Kobiece postacie w twórczości Houellebecqa stanowią zaledwie rekwizyt w fabule, dodatek do życia głównego bohatera – nigdy jego główną treść (treścią jest raczej niemożność kochania i samotność). Nigdy też nie są w stanie zaspokoić dość wygórowanych oczekiwań houellebecqowskich bohaterów w stosunku do płci przeciwnej, wypełnić ich egzystencji, wydobyć z nieszczęścia i samotności.

Valérie z „Platformy” umiera śmiercią tragiczną i pozostawia Michela nieutulonego w żalu. Annabelle przyspiesza swoje powolne umieranie na raka, dokonując samobójstwa. Kaleka i podstarzała Christiane rzuca się z okna („Cząstki elementarne”). Isabelle się starzeje, a Esther („Możliwość wyspy”) wyjeżdża do USA. Olga („Mapa i terytorium”) ma „tylko” pecha, bo zwyczajnie trafia na Jeda, który nie potrzebuje ani seksu, ani bliskich relacji z innymi ludźmi, w tym z nią, kobietą idealną, i ledwo zauważa jej miłość. Widać, że twórczość pisarza ewoluuje – od początkowego uśmiercania kobiet, które jego bohaterzy kochają, do bezkrwawego zarzynania ich obojętnością. Kobieta jednak niezmiennie pozostaje u Houellebecqa przedmiotem, a nie podmiotem opowieści i nie „ratuje” żadnego z jego bohaterów.

II

Mój stosunek do Huellebecqa można określić jako amor-odio. Uwielbiam go i nienawidzę. Z jednej strony w zupełności ulegam jego ocenie stanu naszej cywilizacji, krytyce współczesnego świata zachodniego, jego pustki i alienacji jednostek. Fascynuje mnie jego spostrzegawczość i styl – beznamiętny, bezpretensjonalny, przesiąknięty ironią, dystansem do świata, do bólu krytyczny. Houellebecq jest przenikliwym obserwatorem rzeczywistości, ale też głęboko samotnym i nieszczęśliwym człowiekiem (został w końcu okrzyknięty Największym Mizantropem Europy), świadomym ulotności szczęścia, którego uparcie i bezsensownie szuka w seksie. Jego obserwacje wydają się uniwersalne, lapidarne i błyskotliwe; refleksje – genialne. Każdy czytelnik bez względu na płeć odnajdzie w nich trochę siebie lub świat, który go otacza.

Z drugiej jednak strony jako czytelniczkę rażą mnie jego kobiece postacie i poglądy na temat kobiet. Te ostatnie są wypaczone, przesiąknięte osobistymi urazami, a momentami bywają obraźliwe. W powieściowym świecie Houellebecqa ma prawo istnieć tylko kobieta młoda, piękna, inteligentna (czyli taka, która rozumie jego weltschmerz, rozmawia z nim na poziomie, lecz nie obnosi się ze swoją inteligencją i nie można jej pomylić z żadną mądralińską intelektualistką), seksowna, wyuzdana, absolutnie mu oddana, zawsze chętna do seksu (lub do życia w celibacie, jeśli akurat bohater seksem zainteresowany nie jest) i niczego od niego nie oczekująca (niczym Valérie z „Platformy” lub Annabelle i Christine z „Cząstek elementarnych”). Ewentualnie – potulna i miła anonimowa tajska kurewka na wakacjach. Tertium non datur. Idealna kobieta Houellebecqa przelewa swoją całą miłość na bohatera – bezwolnego, nieatrakcyjnego, nudnego, cynicznego i zblazowanego przeciętniaka, który przyjmuje to jako rzecz należną i oczywistą oraz w zamian za to pozwala kobiecie przez jakiś czas ze sobą być.

Natomiast kobiety, które straciły swój seksualny czar (zazwyczaj po 45 roku życia lub jeszcze wcześniej), za dużo myślą lub są zbyt wyemancypowane, nadają się w powieściach Francuza tylko „do odstrzału”. Zabierają mieszkańcom Ziemi cenny tlen i straszą swoją nieużytecznością. Albowiem Houellebecq jest nie tylko Mizantropem, lecz także niepospolitym Mizoginem ponowoczesnej Europy.

Oczywiście za całą jego niechęcią do kobiet nazbyt niezależnych i wyemancypowanych, słowem: wszystkich współczesnych kobiet Zachodu, stoi figura Matki. Wyrodnej Matki Autora, której obrywa się w każdej powieści.

III

Również François, bohater „Uległości”, ostatniej powieści pisarza, odczuwa egzystencjalną pustkę, którą zapycha ersatzem w postaci mechanicznego i ostrego seksu z poznawanymi co roku studentkami lub zamówionymi przez telefon prostytutkami. Jego apatia i egoizm nie pozwalają mu stworzyć relacji z Myriam, jedyną kobietą, którą rzekomo kocha (bo jest dobra w łóżku).

Początkowo François patrzy obojętnie na chaos panujący we Francji w przeddzień wyboru Mohammeda Ben Abbesa na prezydenta i sam szuka odrodzenia duchowego, podążając śladami Jorisa-Karla Huysmansa, wielkiego mizantropa i ikony francuskiego dekadentyzmu przełomu XIX i XX w., którego twórczością się naukowo zajmuje. Szuka ratunku w katolicyzmie, lecz w przeciwieństwie do swojego duchowego mistrza bez powodzenia. Na François i na resztę jego ziomków chrześcijaństwo już nie działa. Nie organizuje już zbiorowej wyobraźni i nie mobilizuje narodu do walki z wrogiem jak za czasów Karola Młota. Wypieranie seksualności, zakaz palenia w celi i infantylna duchowość skutecznie zniechęcają go do wyboru życia w opactwie w Poitiers, gdzie dokonał swych dni Huysmans.

W umyśle głównego bohatera „Uległości” coś się jednak zaczyna zmieniać. Początkowo obojętny wobec postępującej islamizacji Republiki, w pewnym momencie staje się zwolennikiem (i beneficjentem) nowego porządku.

Do islamu jako słusznej drogi uzdrowienia naszej zgniłej cywilizacji przekonuje go Robert Rédiger, rektor nowej islamskiej Sorbony. Rozmowa, w której próbuje skłonić François do powrotu na uczelnię i konwersji, stanowi punkt kulminacyjny powieści. Rédiger uwodzi go swoją błyskotliwością, kosmogonicznymi argumentami na istnienie Boga, ostrą krytyką ateistycznego humanizmu, który zrujnował cywilizację zachodnią, ale też przykładem własnego, wygodnego życia. Jest ubranym w stylu hipstersko-rockowym, wyluzowanym, racjonalnym intelektualistą, dalekim od salafickiego fanatyzmu sybarytą, który jako znawca Nietzschego przyznaje sobie prawo do własnej interpretacji przykazań islamu, tak aby nie kolidowały z jego stylem życia. Ten Belg celebruje swoją „francuskość”, lubi dobre jedzenie, częstuje François wyśmienitym winem Meursault, pracuje przy okazałym biurku z okresu Dyrektoriatu i mieszka w przepięknym historycznym pałacyku w V dzielnicy, w którym sama Dominique Aury napisała „Historię O.”. Mieszka tam razem ze swoimi żonami – starszą Maliką, która teraz już tylko gotuje i sprząta, oraz piętnastoletnią Aiszą (imię nawiązuje do imienia ukochanej żony Mahometa), która służy Rédigerowi do zaspokajania rozkoszy zmysłowych.

Źródła upadku cywilizacji zachodniej Rédiger, francuskie Bractwo Muzułmańskie, a więc partia, która w powieści wygrywa wybory, i sam bohater widzą w upadku instytucji rodziny. „O ile liberalny indywidualizm mógł triumfować, gdy ograniczał się do rozpuszczania struktur przejściowych, takich jak ojczyzny, korporacje, kasty, o tyle musi przypieczętować swoją własną klęskę, jeśli ośmieli się zaatakować najwyższą strukturę społeczną, jaką jest rodzina, czyli demografia – a wtedy logiczne, nadejdzie czas islamu” [s. 258–259]. Islam i islamiści w powieści Houellebecqa mają cele tożsame z katolicyzmem i katolikami – restytucję instytucji rodziny i powrót kobiet do tradycyjnej roli matki, kury domowej i niewolnicy seksualnej swojego męża. Nie walczą z religią ani z Kościołem, ale z laickością, równością i wyemancypowaniem kobiet, które doprowadziły Europę na skraj upadku. Sam Kościół Katolicki niestety utracił zdolności do przeciwstawienia się upadkowi obyczajów.

Islamizacja Francji w powieści Houellebecqa skupia się więc niemal wyłącznie na rekonstrukcji patriarchatu i odrzuceniu równości płci. Sfera publiczna i seksualne przywileje dla mężczyzn, a dla kobiet – niewolnictwo domowe i seksualne. Poligamia, wartości rodzinne, ba, nawet zwolnienie mężczyzn z konieczności wyboru żony, ładnie i atrakcyjnie przedstawione przez Rédigera jako panaceum na demograficzną i kulturową katastrofę starej Europy oraz osobiste problemy, okazuje się całkiem kuszącą opcją dla François – zwiotczałego i egoistycznego dziecka naszych czasów, niezdolnego do stworzenia opartej na równości i szacunku relacji z kobietą.

IV

Wydaje się, że w zamieszaniu wywołanym ukazaniem się „Uległości” i atakiem na „Charlie Hebdo” zupełnie umknęło prawdziwe przesłanie powieści. Nie chodzi przecież Houellebecqowi o alarmowanie, że zaleje nas islam i nie będziemy mu się w stanie przeciwstawić, ale o pokazanie islamu jako rozwiązania naszych problemów cywilizacyjnych. Poprzednie książki pisarza skupiały się bardziej na opisie stadium choroby, natomiast tym razem autor serwuje nam głównie receptę.

To prawda, Houellebecq słusznie dostrzega pole walki pomiędzy cywilizacją Zachodu (nie chrześcijaństwa, ale ponowoczesnego Zachodu zbudowanego na ateistycznym humanizmie) a islamem. Wyznacza je stosunek do kobiet i kobiecego ciała, do ich praw, a przede wszystkim do idei równości. Nie jestem tylko przekonana, czy wnioski, do jakich dochodzi, i rozwiązania, jakie proponuje, są słuszne i trafne. Pod płaszczykiem ratowania naszej cywilizacji wskazuje nam fałszywe, bo osobiste źródło wszelkich nieszczęść – samotności, niedobrej mamy, niezdolności do stworzenia związku z jedną kobietą i założenia rodziny.

Tak jak feminizm nawołuje do rekonstrukcji heteroseksualnych relacji od samych podstaw, czyli instytucji rodziny jako źródła nierówności i podległości kobiet, tak Houellebecq nawołuje do powrotu do tradycyjnego modelu rodziny – w formie skrajnie opresyjnej (nawet nie konserwatywnej, ale ultrapatriarchalnej i seksistowskiej) – jako „leku” na kryzys demograficzny, społeczny i moralny Europy. Proponuje poligamiczny (nawet nie monogamiczny, gdyż jego zblazowana męskość mogłaby się szybko znudzić tylko jedną starzejącą żoną) związek i całkowite podporządkowanie kobiety mężczyźnie. Oto prawdziwe przesłanie „Uległości” i cel nawrócenia samego bohatera. Czy sam autor jest do tego przekonany? Ostatnie zdanie książki w zasadzie tego nie wyjaśnia.

Co połowa samych zainteresowanych o tym uważa, też nie wiadomo. Kobiety w fabule Houellebecqa prawie nie występują. Jedyna feministka w powieści odchodzi szybko na emeryturę i zaszywa się na wsi. Myriam wyjeżdża z rodziną do Izraela, ale nie dlatego że jest kobietą i nie odpowiada jej status kobiety w muzułmańskiej Francji, ale dlatego że jest Żydówką. Prostytucja kwitnie nadal, a na żony dla Françoisa i innych konwertytów są przewidziane grzeczne studentki lub/i młode kobiety z krajów arabskich. Opinii rodowitych Francuzek czy zintegrowanych z laickim społeczeństwem muzułmanek – a to jakby nie było połowa populacji – w książce Houellebecqa nie ma. Autor nie udziela kobietom głosu. Bo i po co?

 

Książka:

Michel Houellebecq, „Uległość”, przeł. Beata Geppert, wyd. W.A.B., Warszawa 2015.