Oryginalna sztuka Henrika Ibsena ukazuje – poprzez postacie dwóch braci Stockmannów – starcie między dążeniem do prawdy a „interesem ludu”. Tomas, lekarz, odkrywa bowiem trujące właściwości wody z miejskiego kąpieliska uzdrowiskowego, uruchomionego staraniami Petera, burmistrza. Rodzi się pytanie, czy społeczna wola „niewiedzy”, motywowana ochroną własnych interesów i serwilizmem wobec władzy, weźmie górę nad dobrem wspólnym i uczciwością. W adaptacji Jana Klaty (z dramaturgią Michała Buszewicza) Tomas, grany doskonale przez Juliusza Chrząstowskiego, przekracza dodatkowo granicę pomiędzy tym, co fikcyjne, a tym, co realne. Pyta bowiem nie tylko o zanieczyszczoną wodę w kąpielisku, lecz także o to, dlaczego nikt nie przejmuje się dwunastokrotnym przekroczeniem normy zapylenia powietrza we współczesnym Krakowie. Niejeden pomorski widz mógłby znaleźć szereg podobnych porównań, bliższych swojemu doświadczeniu, w chwili gdy prezydent Gdańska ma postawione zarzuty prokuratorskie w sprawie własnych oświadczeń majątkowych, a prezydent Sopotu dopiero co został oczyszczony z podejrzeń korupcyjnych. Szczególne analogie znalazłby widz słupski – kąpielisko powstałe w sennym norweskim miasteczku mógłby odnieść bezpośrednio do budowy ogromnego basenu z inicjatywy poprzedniego prezydenta, która doprowadziła miasto niemal do bankructwa.

wrog-ludu-klata_(1)

Klata swoim zwyczajem nie oszczędza widza. Uderza gdzie popadnie, zmuszając go do wyjścia z mieszczańskiej skorupy dobrego samopoczucia i dystansu do wszelkiej zaangażowanej sztuki. Spektakl, w odróżnieniu od większości przedstawień, do których przywykł pomorski – choć nie tylko – odbiorca, szarpie i drażni, chcąc poruszyć uśpioną wrażliwość na sprawy dziejące się nieraz w bezpośrednim sąsiedztwie.

Aktor jako krytyk

Nie bez powodu najczęściej komentowana jest przez recenzentów kulminacyjna część spektaklu, w której główny bohater rzekomo – bo przecież w zgodzie z wytycznymi reżysera – wychodzi z roli i zaczyna rozmawiać z publicznością. Ma to miejsce w momencie, gdy zaczyna się wahać w swojej walce o prawdę z burmistrzem i popierającym go „ludem”. Przypomina to Gogolowskie „z czego się śmiejecie, sami z siebie się śmiejecie”. Z jednej strony czeka, aż widownia (podobnie jak chwilę wcześniej aktorzy grający jego własną rodzinę) obrzuci go butelkami czy innymi walającymi się po scenie przedmiotami za to, że okazuje się „wrogiem ludu”, który ostrzem jakiejśtam prawdy próbuje przeciąć wizję pomyślnego rozwoju miejskiego uzdrowiska. Z drugiej, zdaje się szukać na widowni tych odważnych nonkonformistów, którzy skrytykują go za coś wręcz przeciwnego – za to, że w obliczu gwałtownej wrogości otoczenia, lokalnej społeczności, traci odwagę.

wrog-ludu-klata_(4)

Owa rozmowa bohatera z widzami może być odebrana bardzo boleśnie przez środowisko dziennikarzy. Reżyser bowiem bardzo mocno – aż do granic pogardy – uderza we współczesne media, szczególnie wtedy, gdy każe Tomasowi Stockmannowi zrzucić ze sceny paczki gazet, informując odbiorcę jakby mimochodem, że „to symbolizuje upadek dziennikarstwa”. Jego zdaniem media nie przyczyniają się do nagłaśniania wiedzy niewygodnej dla władz, a czasem i społeczeństwa. Władza natomiast, czyli burmistrz (grany przez Radosława Krzyżowskiego znanego szerzej z serialu „Na dobre i na złe” niż z teatru), uważa, że „ludzie najlepiej czują się ze starymi, dobrymi ideami, które sobie przyswoili”. Choć deklaruje troskę o interes i pomyślność obywateli, w bezpośrednim dialogu z dziennikarzami i „głosem ludu” Aslaksenem (gdy odwodzi ich od popierania „nagłośnienia” sprawy zatrutego kąpieliska) jest apodyktyczny i wyniosły. Świetnie podkreśla to ogromny i absurdalny złoty czepiec w stylu inkaskiego władcy-króla Słońce, używany przez burmistrza. Ostrze krytyki obraca się jednak również przeciwko ogółowi społeczeństwa, który w sztuce jest ucieleśniony przez drukarza i miejskiego aktywistę, wspomnianego wyżej Aslaksena (Zbigniew Kosowski), anioła umiarkowania, głoszącego maksymę, że jest ono „cnotą najlepiej zdobiącą obywatela” i symbolizującego, jak to wprost wynika z wypowiedzi scenicznych, „poczciwych, szacownych obywateli, z jakich składa się nasze miasto”. Umiarkowanie to okazuje się jednak nieodróżnialne od cynizmu, który każe zmieniać zdanie w zależności od interesu.

Polskie piramidy na deskach teatru

W opisie sztuki na stronach Teatru Starego (autorstwa Gabrieli Cagiel) czytamy, że „uzdrowiskowe miasteczko w południowej Norwegii staje się w interpretacji Jana Klaty miejscem rządzącym się bardzo specyficznymi zasadami”. Otóż wydaje się, że owe „specyficzne zasady” są raczej regułami powszechnie rządzącymi lokalnym życiem publicznym w Polsce – stąd taka siła nośna spektaklu. Jego aktualność łatwo uświadomić sobie, mając w pamięci zastrzyk finansów w postaci inwestycji unijnych, angażujących częściowo także samorządowe pieniądze, często kosztownych i nie zawsze trafionych. Łatwo rozszyfrowujemy pojawiającą się w przedstawieniu frazeologię o nadchodzącym dynamicznym rozwoju, napływie turystów i kuracjuszy, bijącym sercu społeczności lokalnej czy impulsie rozwojowym. Ta wizja uzasadnia niebagatelne koszty, jakie zostały poniesione w związku z budową uzdrowiskowego kąpieliska z budżetu kasy miejskiej.

W idyllicznej scenie z życia rodziny Stockmannów pogodny klasyk zapewnia, że właściwie „jest super, więc o co ci chodzi”. | Arkadiusz Peisert

We współczesności zakotwiczają spektakl również scenografia i muzyka. Ta pierwsza – to ni mniej, ni więcej, tylko bałagan różnorakich klamotów, które manifestacyjnie rozsypują się jeszcze bardziej w jednej z pierwszych scen spektaklu, stanowiąc metaforę „naszego własnego polskiego bałaganu”, przy okazji ostro kontrastując z pięknymi wizjami przyszłego uzdrowiska. Ważniejsze sceny dopełniane są zaś – co nadaje im nieco „operowy” charakter – raz przez heavy metal, raz reggae. Ze spektaklem rozstajemy się bowiem w idyllicznej scenie z życia rodziny Stockmannów przy jednym z pogodnych klasyków, który ma nas zapewnić, że właściwie „jest super, więc o co ci chodzi”.

Tym, co jednak zirytowało moich rozmówców, widzów spektaklu, jest zbytnia dosadność odniesień politycznych reżysera. Wytykanie młodzieży zamiłowania do „cookies” czy uwaga o braku lewej strony odbierane być mogą jako brak zaufania do możliwości intelektualnych widza oraz banalizacja przekazu. To, że Klata chce nas prowokować, doskonale wiemy. Wiemy też, że chętnie uformowałby z publiczności marsz protestacyjny. Posługiwanie się, choć nie wprost, nazwami partii czy sił politycznych podważa jednak uniwersalny przekaz spektaklu, którego zasadnicze przesłanie i bez tego było zrozumiałe i jasne.

Dosadność czy artyzm?

Mimo tych zastrzeżeń wychodziłem z teatru z silnym przekonaniem, że sztuki tego rodzaju, czyli drażniące, szarpiące uśpiony nerw wrażliwości obywatelskiej, powinny trafiać do coraz mniejszych miast. „Wróg ludu” inaczej odbierany jest w twierdzy polskiej inteligencji i satyry politycznej, jaką jest Kraków, w którym prowokacja artystyczna jest już tradycją, a wciąż aktualne pytanie o moralność władzy już wielokrotnie wcześniej padało, a inaczej w mieszczańskim, ospałym Trójmieście, gdzie takich pytań chyba nikt nie lubi stawiać. Dlatego cieszę się, że Teatr Wybrzeże zaprosił krakowskich artystów do siebie.

wrog-ludu-klata_(6)

Nietrudno, jak już wspominałem, w sztuce szukać analogii do walki między głównymi polskimi siłami politycznymi, do czego zresztą pod koniec spektaklu wydaje się zachęcać dialog bohatera z publicznością. Z jednej strony Klata pokazuje „władzę odchodzącą” (burmistrz), która uwikłała się w nadmierne i częściowo nietrafione inwestycje, z drugiej „władzę nadchodzącą” (lekarz), pragnącą budować swoje wpływy w oparciu o uzasadnioną krytykę władzy, ale łatwo ulegającą megalomanii. Tomas Stockmann bowiem, choć notorycznie prosi otoczenie, aby dało sobie spokój z gestami uznania pod jego adresem, również zakłada przypadkiem znaleziony kapelusz inkaskiego króla-Słońce. Pragnie on osiągnąć swoje uzasadnione moralnie cele (tu nie ma wątpliwości), ale przy wsparciu cynicznych dziennikarzy i mającego zawsze na względzie „interes posiadaczy nieruchomości i przeciętnego obywatela” Aslaksena, który w gruncie rzeczy także jest cynikiem. Lekarz-społecznik szybko przekonuje się, jak bardzo niepewni są to sojusznicy. Klata z jednej strony wytyka więc odbiorcy mieszczańską obojętność na sprawy publiczne, z drugiej – nie wskazuje ostatecznie, który z braci Stockmannów jest moralnym zwycięzcą.

 

Spektakl:

„Wróg ludu”, reż. Jan Klata,
premiera 3 października 2015 r.,
Narodowy Stary Teatr im. Heleny Modrzejewskiej w Krakowie.

* Zdjęcie użyte na stronie głównej: Arkadiusz Peisert. Fot. Archiwum rodzinne.