animalium okładka

Prawie 100-stronicowy atlas zwierząt „Animalium” to strzał w dziesiątkę, jeśli chodzi o efekt optyczny. W sieci roi się od wpisów zachwyconych mam, które najchętniej powyrywałyby każdą stronę książki i po oprawieniu w ramy powiesiłyby je na ścianach swoich pokoi, salonów, przedpokojów. Tam, skąd będzie je widać już z daleka. Tom trudno przeoczyć, już choćby ze względu na jego rozmiar. „Animalium” widziałam wystawione na stojakach hali hipermarketu Auchan i pieczołowicie ułożone w piramidy w śnieżnobiałej, szklanej księgarni krakowskiego Mocaku. Wszędzie rzucało się w oczy. Gdy redaktor prowadząca rubrykę KL dzieciom wręczała mi egzemplarz recenzyjny, wszystkie kubki z poranną kawą i talerze z deserami naszych dzieci musiały zniknąć z kawiarnianego stolika. „Animalium” ma rozmiar bestsellerowych „Map” Mizielińskich. Jest wielkogabarytową albumową pozycją, która pod względem konceptu estetycznego bije na głowę większość dostępnych na polskim rynku propozycji tego typu.

animalium1

Kluczem do sukcesu okazała się stylizacja. Angielska ilustratorka Katie Scott z londyńską powściągliwością, a jednocześnie zgodnie z duchem wyspiarskiego empiryzmu, przeniosła na papier o kolorze karmelowego kremu sylwetki wielu emblematycznych zwierząt ze wszystkich stref klimatycznych naszego globu. Dość wiernie, jeśli chodzi o proporcje i szczegóły anatomiczne, zgodnie z faktami. Nie wiem natomiast, czy było to intencją autorki, czy też zamierzonym efektem techniki drukarskiej, ale podniesiona nieco kolorystyka okryw zwierzęcych spodoba się dzieciom, dorosłym każe podejrzewać raczej, że za pierwowzór wzięto tu menażerię ogrodów zoologiczny, a nie ich dzikie odpowiedniki biegające swobodnie po sawannach czy stepach. Okazy z „Animalium” są dobrze odżywione, dowitaminizowane, z odczyszczonym zębami i dziobami, wyczesaną sierścią, bez śladów morderczej walki o przetrwanie. Takie popisowe, wystawowe modele, pupilki opiekunów i widowni. Z tą jedynie różnicą, że o ile tamte, zoologiczne, żyją w zwierzęcym dobrostanie, o tyle istoty z książki Jenny Broom zostały raczej zakonserwowane w formalinie, przyszpilone w gablotach albo wypchane.

animalium2

„Animalium” to po prostu papierowe muzeum historii naturalnej. Czuć w nim dyskretny urok sal ze statycznymi spreparowanymi sprawną ręką taksydermisty egzemplarzami zwierząt opierzonych, futrzastych, z łuskami, małych, olbrzymich, drapieżnych i łagodnych. Trochę jak w dostojnych atlasach fauny z XIX w. Rzut z boku, z góry, detal, budowa wewnętrzna, przechodzimy od form najprostszych do najbardziej skomplikowanych, bezkręgowce, kręgowce, typy, rodziny rodzaje, gatunki. Obok polskich nazw ich łacińskie odpowiedniki. Porządek taksonomiczny, krótka informacja o terenach występowania, warunkach życia itd. Nad wszystkim unosi się duch Karola Darwina. Wizytę w muzeum rozpoczynamy od postoju przy klasycznym drzewie życia, i – uwaga! – tu od starszych dzieci spodziewać się można drażliwego pytania. To jak to w końcu jest: ewolucja czy stworzenie? Próba objaśnienia tego zagadnienia mojej 7-letniej córce, w której głowie ta dychotomia narodziła się samorzutnie i znienacka, potrwała godzinę. Podejrzewam, że na razie zrobiłam to dość skutecznie, tym niemniej pod koniec westchnęłam z ulgą, w duchu przyznając, że pod tym jednym względem rodzicom ateistom jest chyba trochę łatwiej niż wierzącym rodzicom wyznania rzymskokatolickiego.

animalium3

Zresztą już samo poprawne wyjaśnienie dziecku kwestii zmienności ewolucyjnej, gdy naoczne fakty wydają się jawnie przeczyć tezom teorii ewolucji („Popatrz, mamo, do lustra, przecież ja i Szczepan jesteśmy do was tak bardzo podobni!”), jest przedsięwzięciem nieco karkołomnym. Twierdzenie, że współczesne małpy i ludzie posiadali dawno temu wspólnego przodka jest jeszcze jakoś do zaakceptowania po wspólnej wizycie w szympansiarni. Natomiast konstatacja, że mucha jest wnuczką jakiegoś prarobala, a ryby to dziadkowie płazów rozsadziła wyobraźnię Jadwigi, dokładnie tak jak przewidywali to polscy tłumacze „Ziemi, roślin, zwierząt” Larousse’a, mojego pierwszego „Animalium” sprzed lat. Współistnienie gatunków i perspektywa milionów lat rozumowi dziecięcemu też niczego nie ułatwia. Całostronicowe ilustracje „Animalium”, analogicznie jak w słynnej francuskiej encyklopedii, spełnią więc świetną funkcje dydaktyczną: unaoczniają proces zmian zachodzący w przyrodzie ożywionej, tak że dziecko nie musi już faktu ewolucji przyjmować na siłę, wiarę lub autorytet rodzica.

A od tego już krok do samodzielnego myślenia.

 

Książka:

„Animalium”, tekst Jenny Broom, ilustr. Katie Scott, przeł. Katarzyna Rosłan, Wydawnictwo Dwie Siostry, Warszawa 2015.

 

Rubrykę redaguje Katarzyna Sarek.