yaa_gyasi_okladka

O tym, że „Droga do domu” odniesie sukces marketingowy, było wiadomo na długo przed publikacją książki. Triumf wydawniczy zwiastowała kwota, którą autorce zapłacili amerykańscy wydawcy. Spekulowano, że 26-letnia Yaa Gyasi zarobiła milion dolarów za sprzedaż praw do powieści. To sprawiło, że o książce mówiono na długo przed jej publikacją, a nabywcy praw mogli spać spokojnie, bo recenzje w największych czasopismach były zagwarantowane – czy okazały się pozytywne, to rzecz drugorzędna. Sukces osiągnięto zgodnie z planem. Ale dlaczego zdecydowano się zapłacić aż tyle za kota w worku? Czego można było spodziewać się po pierwszej powieści dotychczas nieznanej młodej autorki?

Otóż „Droga do domu” to typowy przykład „afrykańskiej” powieści wykalkulowanej, by osiągnąć sukces w Europie i Ameryce Północnej. Autorka pochodzi z Ghany, ale od dziecka mieszka w Stanach Zjednoczonych i jest reprezentatywną pisarką afrykańską, która ma szansę zaistnieć na globalnym rynku wydawniczym. Jest wykształcona na Północy, mieszka w USA i pisze przede wszystkim dla Amerykanów oraz Europejczyków, nie dla Afrykanów. W „Drodze do domu” porusza chodliwe i trudne do zlekceważenia tematy – niewolnictwa, dyskryminacji Afroamerykanów, kolonializmu i neokolonializmu. Posługuje się przystępnym stylem. Dlatego porażka nie wchodziła w ogóle w grę.

Historia cierpienia

„Droga do domu” jest monumentalną, rozciągniętą na 300 lat sagą afrykańskiej rodziny. Opowiada historię dwóch przyrodnich, nieznających się sióstr, Effii i Esi, i ich potomków. Esi zostaje sprzedana brytyjskim handlarzom niewolników i wywieziona do pracy na plantacjach w Ameryce Północnej. Effia z kolei wychodzi za mąż za handlarza niewolników, Brytyjczyka, dzięki czemu pozostaje w Afryce, na terytorium dzisiejszej Ghany, w okolicach twierdzy Cape Coast – „drzwi bez powrotu”, miejsca wykorzystywanego do przetrzymywania czarnoskórych niewolników przed przetransportowaniem ich za Atlantyk. Kiedy Effia mieszka na górze ze swoim brytyjskim mężem, Esi przebywa w położonych piętro niżej lochach, gdzie w nieludzkich warunkach czeka na wysłanie za Ocean. I chociaż one same nie dowiedzą się nigdy o swoim istnieniu, to dwie gałęzie rodziny pozostaną przez pokolenia połączone wspólnym cierpieniem będącym efektem kolonizacji Afryki.

Życiorysy potomków wysłanej do Ameryki Esi są dla Gyasi pretekstem do odtworzenia dziejów amerykańskiego niewolnictwa i dyskryminacji czarnoskórej ludności. Ich losy to ucieleśniona historia Afroamerykanów. Kolejni bohaterowie przypominają historię wyniszczającej niewolniczej pracy na plantacjach, wojny secesyjnej, przymusowych katorżniczych robót wykonywanych przez skutych łańcuchami więźniów, dyskryminacji pogłębianej przez prawa Jima Crowa, narkomanii i współczesnych form wykluczenia, z którymi mierzą się obecni mieszkańcy Stanów.

Z kolei historia rodziny, która pozostała w Afryce, służy do opowiedzenia o afrykańskich korzeniach niewolnictwa i o współczesnym kolonializmie. Gyasi opisuje walki pomiędzy lokalnymi plemionami, które sprzedają niewolników brytyjskim kolonizatorom, następnie walki z samymi kolonizatorami, niszczenie rdzennej kultury, chrześcijańską działalność misyjną, wreszcie skazane na porażkę próby zrozumienia własnej tożsamości w ramach sztucznie stworzonych państw.

„Droga do domu” to opowieść o nieustannie zrywanych rodzinnych więziach i o elementarnej potrzebie przynależności odebranej wielu mieszkańcom Afryki poprzez unicestwienie tradycyjnych struktur społecznych. To historia opowiadająca o przekazywanych z pokolenia na pokolenie smutku i strachu, a także tęsknocie za nieodwracalnie utraconym domem. Wielki rozmach powieści pozwala jej objąć cały historyczny obraz niewolnictwa, od XVIII-wiecznych afrykańskich korzeni, aż do jego współczesnych konsekwencji – wykluczenia w ramach pozornych wspólnot i niezbywalnego poczucia obcości.

Powierzchowna lekcja historii

„Drodze do domu” nie można odmówić rozmachu, jednakże próba ujęcia całej historii czarnoskórego niewolnictwa na 400 stronach powieści prowadzi do tego, że książka szybko sprawia wrażenie powierzchownej. Szerokie przekroje czasowe i przestrzenne są usprawiedliwione o tyle, że pozwalają dostrzec pewne zależności pomiędzy sytuacją XVIII-wiecznych mieszkańców Afryki i współczesnych Amerykanów, ale wywołują także niepożądane wrażenie dydaktyzmu. Gyasi stara się uwzględnić wszystkie kluczowe i powszechnie znane aspekty niewolnictwa, lecz powieść sprawia przez to wrażenie zbioru faktów, a nie autentycznej historii. Nie trzeba odwoływać się do wszystkich istotnych wydarzeń historycznych, by odkryć wspomniane zależności, zrozumieć tragedię pokoleń Afroamerykanów i zdać sobie sprawę z dalekosiężnych konsekwencji kolonializmu.

W zamian za to autorka mogłaby po prostu przybliżyć historię wybranych postaci, których indywidualne dramaty stanowią często lepszą ilustrację losów całej ludności afroamerykańskiej niż rozległe historyczne analizy. Niestety, Gyasi nie wgłębia się w losy pojedynczych bohaterów, raczej relacjonuje je pobieżnie, zapatrzona w całokształt swojego dzieła. Trzydzieści stron, a mniej więcej tyle autorka poświęca historii każdej postaci, to zdecydowanie za mało, by zdążyć się z nimi utożsamić.

„Droga do domu” jest zawieszona gdzieś pomiędzy wyczerpującą historyczną analizą niewolnictwa, którą jednak ostatecznie nie jest, a opisem nieszczęścia konkretnych ludzi. Ten zabieg pod względem intelektualnym zawodzi, jeśli nie jest zupełnie jałowy, bo o niewolnictwie nie pozwala dowiedzieć się właściwie niczego, co wykraczałoby poza podstawowe fakty znane z lekcji historii. Z drugiej strony autorka nie wykorzystuje potencjału powieści i nie potrafi zaangażować czytelnika emocjonalnie. Opis tragicznego losu bohaterów nie pozostawia czytelnika całkiem obojętnym, ale też nie wywołuje poruszenia w takim stopniu, na jaki ów los zasługuje.

Jak (nie) pisać o ludzkiej tragedii

Dlaczego? Dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane i sama wola przybliżenia wielkiej tragedii niewolnictwa nie wystarczy. Nieumiejętne zobrazowanie cierpienia może zresztą łatwo prowadzić do skutków przeciwnych niż zamierzone. Znacznie trudniej osłabić wydźwięk pojedynczego dramatu niż spłaszczyć tragedię tysięcy ludzi. Konfrontowani z masowym cierpieniem, w mniejszym lub większym stopniu automatycznie dystansujemy się od niego.

Chociaż opisy znęcania się nad czarnoskórymi niewolnikami nie są u Gyasi przesadnie krwawe, to jednak ich natężenie i bezpośredniość sprawiają, że mamy tu do czynienia z banalizacją cierpienia. Rzućmy okiem na opis, w którym przedstawione są warunki przetrzymywania niewolników w twierdzy Cape Coast przed wywiezieniem ich do pracy na amerykańskich plantacjach:

„Gliniane ściany lochu zacierały czas. Tu nie dochodziło światło słoneczne. Ciemność była dniem, nocą i wszystkim, co znajdowało się między nimi. W zajmowanym przez kobiety lochu był czasem taki ścisk, że musiały wszystkie położyć się na brzuchu, żeby znalazło się na nich miejsce dla nowo przybyłych. […] Niektóre z uprowadzonych kobiet płakały tak głośno, że żołnierze bili je do utraty przytomności. Kładziono je na leżących jak martwy ciężar. Kiedy ogłuszone odzyskiwały świadomość, nie przelewały już łez. Esi poczuła, że leżąca na niej kobieta oddaje mocz, który spływa między nogami ich obu.” (s. 46)

Gdy czytamy ten fragment, wszystko jest w porządku – porusza on nas, wywołuje współczucie. Jednak gdy tego typu fragment pojawia się co kilkanaście stron, wrażliwość odbiorcy słabnie. Kolejne uderzenia batem i akty jaskrawej dyskryminacji, zamiast potęgować dyskomfort, działają znieczulająco. W czytelniku ze strony na stronę rośnie zobojętnienie na ludzką tragedię, która przekształca się w bezosobowy zbiór mających zilustrować daną tezę przypadków. I choć Gyasi przedstawia czytelnikowi zło w czystej postaci, nie potrafi sprawić, by ten obraz był żywy i palący. Pozostawia nas z poczuciem samozadowolenia, że ubolewaliśmy przez chwilę nad tragicznym losem Afrykanów i Afroamerykanów, ale nie wywołuje w nas prawdziwego wstrząsu. I zapewne również z tego powodu „Droga do domu” osiągnie wydawniczy sukces.

 

Książka:

Yaa Gyasi, „Droga do domu”, przeł. Michał Ronikier, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2016.