„Mobilizacja społeczna zatrzymała rząd Prawa i Sprawiedliwości”, „Radykalny zwrot w decyzjach rządzącej partii po masowych protestach kobiet”, „Po czarnym poniedziałku rząd wycofuje się z projektu ustawy zakazującej aborcji w Polsce” – tak ubiegłotygodniowe wydarzenia przedstawiła prasa na całym świecie. Zagraniczne media obiegły zdjęcia tysięcy ubranych na czarno polskich kobiet, którym – jako pierwszym od zmiany rządu jesienią 2015 r. – udało się skutecznie sprzeciwić zapędom konserwatywnych posłów i posłanek. Europa Zachodnia, Kanada i Stany Zjednoczone są pod wrażeniem tak spektakularnego sukcesu polskich kobiet.

3 października 2016 r. kobiety w Polsce nie tylko po raz pierwszy masowo wyszły na ulice, aby zaprotestować w sprawie aborcji. „Czarny poniedziałek” był pierwszą masową mobilizacją polskich kobiet w obronie ich praw – żadna manifa ani demonstracja nie zebrała do tej pory tak wielu uczestniczek. Ogólnopolskiemu Strajkowi Kobiet, który początkowo był inicjatywą promowaną głównie przez media społecznościowe, nie wróżono wielkich szans. Jego sukces przerósł oczekiwania samych organizatorek. I nie chodzi tu tylko o liczbę strajkujących kobiet – jak poinformował komendant główny policji, w „czarnych protestach” wzięło udział ok. 98 tys. osób. Wbrew przewidywaniom wielu, protest nie ograniczył się do dużych aglomeracji – strona „Ogólnopolski Strajk Kobiet” mówi o wydarzeniach w 118 polskich miastach. Dodatkowo, za granicą miało miejsce ponad pięćdziesiąt demonstracji solidarnościowych. Już sama skala protestu jednoznacznie wskazuje, że był to ogromny sukces kobiet w Polsce. Fakt, że na ulicę wyszły kobiety (jak również mężczyźni i dzieci) z różnych części Polski, kobiety różniące się pomiędzy sobą wiekiem, wykształceniem, statusem socjoekonomicznym oraz światopoglądem w jeszcze większym stopniu napawa nas dumą.

„Czarny protest” odbił się między innymi na sondażach opinii publicznej. W kulminacyjnym momencie przygotowań do manifestacji w wielu polskich miastach sprzeciwiających się zaostrzeniu prawa antyaborcyjnego „OKO.press” zleciło IPSOS-owi realizację badania stosunku Polek i Polaków do obecnych przepisów regulujących przerywanie ciąży. Ponad 1/3 badanych opowiedziała się za liberalizacją obowiązującej ustawy, podczas gdy w sondażach realizowanych w tym samym roku [1], ale przed protestami, odsetek ten nie przekraczał 30 proc. Jednocześnie udział zwolenników zaostrzenia ustawy antyaborcyjnej pozostaje bez zmian na poziomie 10–12 proc. Kolejne badania opinii publicznej dadzą nam lepszy obraz tego, czy nastąpił przepływ osób będących zwolennikami istniejących przepisów do grupy opowiadającej się za liberalizacją ustawy. Na razie trend ten pojawił się w jednym sondażu. Warto jednak zastanowić się, co mogło wpłynąć na takie przesunięcie w kierunku zwiększenia tolerancji Polek i Polaków na przerwanie ciąży w przypadkach innych niż tylko zagrożenia zdrowia i życia matki, nieuleczalna wada płodu lub zajście w ciążę w efekcie czynu zabronionego.

„Czarny poniedziałek” był wyjątkowy pod wieloma względami. Jak zwróciła uwagę Agata Chełstowska w „Codzienniku Feministycznym”, przy okazji strajku pojawiła się nagle przestrzeń na mówienie o emocjach – silnych emocjach, które u tysięcy kobiet wywołał projekt ustawy całkowicie uniemożliwiającej przerywanie ciąży w naszym kraju. Emocjach, których działaczkom ruchu kobiecego jak dotąd nie wolno było okazywać. Jak dotąd najważniejsza była kulturalna rozmowa i rzeczowe argumenty. Ale tym razem coś w kobietach pękło. Wydaje się również, że „czarny protest” był nie tylko przełomowy z perspektywy liczby osób, które otwarcie zaczęły przyznawać się do swoich poglądów w kwestii praw reprodukcyjnych, ale też był przełomowy pod kątem dyskursu wokół aborcji. Do tej pory przede wszystkim mówiło się o niej z perspektywy indywidualnej decyzji kobiety dotyczącej jej własnego ciała. „Moje ciało – mój wybór” – to hasło ruchu feministycznego stało się symbolem ruchu na rzecz zwiększenia dostępu do legalnej aborcji wykonywanej w godnych warunkach. Hasło jak hasło – nikogo nie obraża, nie jest kontrowersyjne, nawet nie zawiera wyrazów uznawanych powszechnie za obraźliwe. A jednak właśnie to ono zostało wykorzystane przez zwolenników całkowitego zakazu przerywania ciąży do ośmieszenia całego ruchu kobiet, stworzenia mitu wariatki-feministki interesującej się wyłącznie sobą i swoją seksualnością, sprowadzenia argumentów na rzecz zwiększenia dostępu do możliwości przerywania ciąży do indywidualistycznych sloganów „kobiet złego prowadzenia się”.

Podczas demonstracji w poniedziałek, 3 października, widziałyśmy to hasło wielokrotnie na transparentach i tzw. patyczakach. Ale widziałyśmy tyle samo haseł związanych z ochroną życia i zdrowia człowieka, które zostałyby zagrożone w sytuacji wejścia w życie projektu Ordo Iuris. Przeniesienie punktu ciężkości z własnych wyborów na ochronę życia to nie pomysł organizatorów „czarnego protestu”, ale efekt działań nowej fali feministek w Polsce. Doskonałe hasło „Aborcja w obronie życia”, które wywołało wiele kontrowersji przy okazji tegorocznej Manify, przygotowało grunt pod organizację masowych demonstracji w „czarny poniedziałek”. Dzięki niemu wiele kobiet uświadomiło sobie konsekwencje funkcjonowania obecnej ustawy, która doprowadza do śmierci kobiet i dzieci w Polsce.

3 października 2016 r. był niewątpliwie ogromnym sukcesem obywatelskim, ale czy na pewno był sukcesem legislacyjnym? Zaledwie dwa dni po strajku kobiet Komisja Sprawiedliwości i Praw Człowieka przegłosowała odrzucenie w całości projektu ustawy. Następnego dnia, 6 października, Sejm poparł decyzję członków i członkiń Komisji. Biorąc pod uwagę dotychczasowe doświadczenia protestów obywateli i obywatelek przeciwko działaniom rządu, choćby skupionych wokół problemu Trybunału Konstytucyjnego, trudno uwierzyć, że rząd nagle zaczął słuchać głosów protestujących. Trudno również oprzeć się wrażeniu, że projekt ustawy autorstwa Ordo Iuris przysłużył się rządowi – zaproponowana ustawa tak dalece przekraczała granice akceptowalności dla tylu Polek i Polaków, że każdy kolejny projekt zaostrzenia prawa antyaborcyjnego (a posłowie PiS-u już zapowiedzieli, że będą nad takowym pracować) będzie wydawał się „lepszy”, bardziej do zaakceptowania, bo właśnie mniej radykalny. To trochę tak jak w dowcipie o mądrym rabinie i kozie, w którym Mosze narzekał na warunki mieszkaniowe. Rabin doradził mu, żeby kupił sobie kozę, która w sposób oczywisty dramatycznie pogorszyła komfort życia rodziny Moszego. Wystarczyło po pewnym czasie wyprowadzić zwierzę z mieszkania, aby wszyscy członkowie rodziny stwierdzili, że ich domostwo jest jednak bardzo przestronne i mieszka się w nim szczęśliwie. Odrzucony właśnie projekt może posłużyć rządowi do stopniowego zmniejszania – już i tak niewielkiego – zakresu praw reprodukcyjnych, z których mogą korzystać obywatelki w Polsce.

Wiele kobiet od dawna zaangażowanych w walkę o prawa reprodukcyjne w Polsce podkreśla, że nie jest to wygrana wojna, ale tylko jedna bitwa. W dodatku czekająca nas batalia w przyszłości może być jeszcze trudniejsza. Partia rządząca najprawdopodobniej wykorzysta groźbę całkowitego zakazu aborcji do zaproponowania nowelizacji ustawy w kierunku jeszcze większych restrykcji niż obecne, które jednak w obliczu absolutnej delegalizacji przerywania ciąży mogą się wydawać „nowym kompromisem”.

Dlatego warto uświadamiać, edukować i pokazywać, jak wiele złego dla społeczeństwa niesie brak dostępu do środków antykoncepcyjnych, edukacji seksualnej i legalnej aborcji, gdy kobieta nie może urodzić dziecka. W obecnej sytuacji politycznej nie ma co myśleć o liberalizacji ustawy o planowaniu rodziny, ochronie płodu ludzkiego i warunkach dopuszczalności przerywania ciąży. Jednak rządy się zmieniają. „Czarny poniedziałek” był przełomem dla ruchu kobiecego w Polsce, teraz musimy czekać na przełom w polskiej polityce.

Przypis:

[1] Millward Brown SMG/KRC dla TVN (maj 2016) i TNS Polska dla Polskiego Radia 24 (wrzesień 2016).