Jeszcze nie wysechł dobrze druk na kupowanym razem z ciepłymi bułkami sobotnim dodatku „Wysokie Obcasy” do „Gazety Wyborczej”, a już poranna fala nienawistnych anonimowych komentarzy wylała się w internecie pod adresem Natalii P. Piszę „Natalia P.”, bo polskie społeczeństwo już osądziło młodą piosenkarkę, matkę dwójki dzieci, która nie chciała trzeciego. Osądziło niczym zbrodniarkę. Wzięli się za nią nie tylko dyżurni trolle IV RP: upadły pisarz, Rafał Ziemkiewicz – który, skoro nie dał poznać się jako autor dobrych książek, to widocznie liczy na wieczną sławę jako autor wulgarnych, pełnych nienawiści internetowych wpisów – oraz pierwszy święty RP, który ma moc autorozgrzeszania, gdy przesadzi, bo „przemawia przez niego siła nieczysta”, czyli Tomasz Terlikowski. Tylko czekali, by na swym skrapianym codziennie wodą święconą ruszcie upiec cześć Natalii P.

A z nimi przybieżeli wszyscy inni – zarówno zwabione zadymą trolle, jak i „lepszy sort Polaków”, co to brzydzi są się wszystkiego, czego nie pochwala Kościół i najsprawiedliwszy Jarosław Kaczyński. Nie ma jak to przy sobotniej porannej kawce znaleźć kogoś, na kogo można wylać wiadro pomyj, wyzwać od najgorszych, życzyć szybkiej śmierci albo – w tym przypadku – bezpłodności, pochylić się nad żyjącymi i umarłymi dziećmi, porównać do słynnej matki Madzi i z radością zagryźć bułkę z salcesonem czy innego croissanta, ciesząc się, że dzień tak dobrze się zaczął. A potem śledzić wpisy innych i podjudzić jeszcze trochę do publicznego kamienowania.

Nie wiem, czy Natalia P. zostanie w Polsce po tym publicznym wyroku ze skazaniem bez udziału sądu. Bo Polska w miniony weekend objawiła się jej ze swojej najlepszej strony – miłosiernej, katolickiej, współczującej, empatycznej. My, katolicy, tak mamy, że potrafimy na dzień dobry zgnoić bliźniego swego, a potem paciorek na kolanach przy łóżku przed snem odmówić, trzy zdrowaśki w drodze do kościoła poklepać i rozgrzeszenie samemu sobie dać, żeby móc z czystym sumieniem przyjąć komunię, bo nie będziemy przecież z motłochem w kolejce do spowiedzi stali.

Nie ma jak to przy sobotniej porannej kawce znaleźć kogoś, na kogo można wylać wiadro pomyj i z radością zagryźć bułkę z salcesonem czy innego croissanta, ciesząc się, że dzień tak dobrze się zaczął. | Katarzyna Kazimierowska

No więc katolicy ukamienowali Natalię P. za to, że publicznie przyznała się do słowa na „A”. Abortowała – mówiąc językiem Terlikowskich – swoje dziecko. Bo nie chciała go mieć. Jej niechcenie daleko wykroczyło poza kompromis aborcyjny, do tego stopnia, że nawet niektóre członkinie i sympatyczki grupy Dziewuchy Dziewuchom, która jeszcze dziś organizuje Ogólnopolski Strajk Kobiet cz. II, oburzyły się, że Natalia P. po prostu usunęła ciążę, a jej usunięcie nie mieściło się w żadnym z trzech punktów wymienionych w kompromisie aborcyjnym. Bo Natalia po prostu dziecka nie chciała. I dlatego trzeba wieszać na niej psy. No bo jak matka dwójki może nie chcieć trzeciego? Tylko czekać, jak prokuratura zapuka do jej drzwi, a ksiądz po kolędzie zapyta, czy pochówek chrześcijański był. Chociaż nie, to przecież było morderstwo, ksiądz nie przyjdzie.

Ale kiedy nabierzemy powietrza przed kolejną falą hejtu, jaką zapragniemy w ramach wewnętrznego oczyszczenia z własnych frustracji wylać na Natalię P., spójrzmy w lustro. I zastanówmy się, kogo tam widzimy, oprócz katolika. Ile znamy osób, które przez telefon płakały nam w słuchawkę: „chyba jestem w ciąży”, a potem jednak nie były i na nasze pytanie odpowiadały niepewnie: „a nie, to fałszywy alarm był”. Ile razy znajomy mówił: „zerwałem z nią, bo na dziecko chciała mnie złapać”. Ile razy szukałyśmy wspólnie ginekologa, żeby przepisał „pigułkę po”, jak jeszcze były na receptę albo wspólnie modliłyśmy się nad testem ciążowym, żeby nie było dwóch kresek. Ile razy same waliłyśmy z bezsilności głową w ścianę, kiedy spóźniał nam się okres? Policzmy te osoby, rozejrzyjmy się, zapytajmy mam, ciotek, babć, jak to było za PRL-u, kiedy może nikt o tym nie mówił, ale ginekolodzy – z cudownie nawróconym prof. Chazanem – nie narzekali na brak zajęcia. Może same będziemy musiały wpisać siebie na listę „morderczyń” albo „potencjalnych morderczyń”.

Może taki rachunek sumienia pozwoli nam z dystansem spojrzeć na wyznanie Natalii P. i skłoni do refleksji nad prawem wyboru. I wówczas może nie spodobają nam się słowa prezesa PiS-u, który zapowiedział, iż jego partia będzie dążyć „do tego, by nawet przypadki ciąż bardzo trudnych, kiedy dziecko jest skazane na śmierć, mocno zdeformowane, kończyły się jednak porodem, by to dziecko mogło być ochrzczone”.

Czy naprawdę chcemy rodzić za wszelką cenę? Czy chcemy, żeby o naszym życiu i zdrowiu decydowali ludzie, jak prof. Chazan, ukrywający przed swoimi pacjentkami wyniki badań i traktujący je jak nierozumną trzodę, który dziś jest autorem wielu złotych myśli, takich jak ta, że ludzie o lewicowych poglądach mają większe kłopoty z zajściem w ciążę, bo… dbają o linię? Czy naprawdę komuś o takiej opinii można z pełnią zaufania powierzyć własne ciało? Czy chcemy, by o naszym życiu i zdrowiu decydowali ludzie pokroju posła PiS-u, Jacka Żalka, który stwierdził, że „kobietom powinno być wszystko jedno, czy urodzą dziecko zdrowe, czy umierające, w końcu wszyscy kiedyś umrzemy”. Chętnie usłyszałabym komentarz matki lub żony tego pana. Właśnie, „pana”. Czy naprawdę osobami właściwymi do wypowiadania się na temat aborcji są mężczyźni? Czy musi nas interesować ich zdanie na każdy temat?

Natalia Przybysz nie opowiedziała o swojej aborcji w tym samym celu, w jakim niektóre celebrytki opowiadają o zdradach, sposobach na szczupłą sylwetkę czy nieudanych lewatywach, czyli dla pięciu minut sławy. Opowiedziała, bo chciała, by kobiety przestały się bać, ale także, by przestały myśleć stereotypowo. Kobiety decydujące się na aborcję nie są „wywłokami”, które nie potrafią „trzymać nóg razem”, nie są idiotkami, którym aborcja myli się z antykoncepcją, i nie są morderczyniami, które nienawidzą ludzi.

To tak naprawdę my wszystkie, bo każdą z nas może spotkać los Natalii, także w gorszej wersji. I każda z nas powinna mieć wybór, czy urodzi dziecko z gwałtu, z narażeniem życia, upośledzone, czy po prostu niechciane. I myślę, że powinno się pozostawić decyzję w tej sprawie kobietom, a na koniec tę decyzję uszanować i nie utrudniać jej realizacji ze względu na klauzulę sumienia, wizję więzienia czy społecznego ostracyzmu. I może zamiast mieszać Natalię z błotem, powinniśmy podziękować jej za odwagę, bo powiedziała głośno o czymś, co tysiące kobiet co roku w Polsce robią po cichu.

Dziś ciąg dalszy Ogólnopolskiego Strajku Kobiet. Przez kilka godzin, w ramach protestu przeciwko wymuszaniu na kobietach zejście do podziemia aborcyjnego, wejścia do przejścia podziemnego pod Rotundą w centrum Warszawy będą zablokowane. Uszanujmy to. To tak naprawdę protest nas wszystkich, bo jeśli PiS odbierze połowie społeczeństwa prawo wyboru, to tak jakby to społeczeństwo zniewolił. Podoba nam się ta myśl? Dziś kobiety, jutro geje, pojutrze – no właśnie, kto?

 

* Fot. wykorzystana jako ikona wpisu: Action For Choice; Źródło: Flickr.com [CC BY-NC-SA 2.0]