Projekt ustawy o „mega-Warszawie” wrzucony przez Prawo i Sprawiedliwość do obiegu medialnego robi szybką karierę. Tak jak gerrymandering – pochodzący z USA termin oznaczający manipulacje przy granicach okręgów wyborczych ułatwiające zwycięstwo manipulującej grupie politycznej. Od kilku tygodni wiadomo, że PiS ma chętkę na takie zmiany przed wyborami samorządowymi, by odbić z rąk opozycji ostatnie przyczółki władzy i możliwości dysponowania publicznymi pieniędzmi.

Te ambicje PiS-u brzmią dość wiarygodnie. Prezes Jarosław Kaczyński i jego ludzie często wprost dawali znać, że nie czują się dobrze z przegraną w wyborach samorządowych w 2014 r. – zdobyli wtedy większość głosów, ale PO i PSL-owi udało się utrzymać zdolności koalicyjne, więc poza Podkarpaciem PiS nie rządzi niemal nigdzie. To wtedy, jesienią 2014 r., pojawiły się pierwsze głosy o fałszerstwie wyborczym, bo niespotykanie świetne wyniki zdobył PSL. Dziś Prezes Kaczyński znów jeździ po Polsce i zapewnia, że jego ambicje zmiany ordynacji to chęć zapobieżenia – nieartykułowanym przez niego, jak tradycja nakazuje – fałszerstwom wyborczym i wola naprawy samorządów. A idea ograniczenia kadencji prezydentów miast nie ma nic wspólnego z chęcią zakazu startu dla obecnie rządzących.

Ogłoszony ostatniego dnia stycznia projekt nowej ustawy o mieście stołecznym Warszawa wydaje się przeczyć dobrym intencjom PiS-u. Tym bardziej że odwołanie do „drugiego Budapesztu w Warszawie” właśnie się materializuje, jak nigdy. Zmiany w okręgach wyborczych pomogły Fideszowi wygrać wybory samorządowe w 2014 r., co było szczególnie widoczne w Budapeszcie, wcześniej nie tak łatwym do zdobycia dla partii Wiktora Orbána. Rozszerzenie Warszawy w sensie administracyjnym o podmiejskie gminy, w których ostatnio PiS zaczął wygrywać, oraz propozycja, by 12-tysięczna gmina Nieporęt była reprezentowana jednym radnym, tak samo jak 200-tysięczny Mokotów, to, jak się wydaje, nic innego jak skok na Warszawę, władzę i prestiż. W motywacje o naprawie samorządów wierzy więc chyba tylko najtwardszy elektorat PiS-u.

Jednak to nie idea przejęcia pełni władzy w Polsce może stać za takimi pomysłami jak zmiana ustawy o mieście stołecznym Warszawa. Albo inaczej: nie samo zdobycie władzy jest tu ważne, a jej utrzymanie, gdy nastąpi rozliczenie z obietnic wyborczych. Dochodząc do władzy, PiS wiele obiecywał – pieniądze na dzieci, mieszkania tanie w kupnie i wynajmie. Teraz obiecuje żłobki i więcej przedszkoli. To wszystko kosztuje i będzie coraz droższe – program „Rodzina 500 plus” miał wszakże zachęcać do prokreacji. Więcej pieniędzy będzie więc potrzebnych na pokrycie 500+, więcej żłóbków i przedszkoli, więcej szkół.

Im więcej zamieszania, tym łatwiej będzie ukryć pewne rzeczy. Jeśli program 500+ jest realizowany, bo zwlekania z wypłacaniem obiecanych 500 zł nie da się ukryć, to wciąż niewiele wiemy o programie „Mieszkanie plus”. Pierwsze mieszkania, w ramach pilotażu, mają powstać w Białej Podlaskiej, Chorzowie, Dębicy, Gliwicach, Katowicach, Kobyłce, Nowej Dębie, Pelplinie, Poznaniu, Radomiu, Skawinie, Stalowej Woli, Starogardzie Gdańskim, Trzebini, Tychach, Wałbrzychu i Wrześni. Działka w Katowicach, na której mają powstać, znajduje się przy nasypie kolejowym przy granicach miasta, z dala od jakiejkolwiek infrastruktury. Działki w Białej Podlaskiej są w odległości lekko ponad 1 km od centrum miasta, ale głównie dlatego, że całe miasto mieści się mniej więcej w okręgu o średnicy 1,5 km.

Wytłumaczenie dla tak ekscentrycznych lokalizacji jest proste: mieszkania „plus” mają być tanie, nie mogą więc powstawać na działkach drogich, bo albo nie odda ich żaden samorząd, albo państwa nie będzie stać na ich zakup. Tanie działki znajdują się zaś zwykle daleko od centrum miasta, od ważnej dla mieszkańców osiedli infrastruktury (jak sklepy, szkoły, dobre drogi, transport zbiorowy). Wyzwanie finansowe jest naprawdę duże. Państwo ma ambicje, by cena za metr kw. nie przekraczała 3 tys. zł. Tymczasem 2 do 2,5 tys. zł (zależnie od regionu) to minimalne kwoty potrzebne na samo wzniesienie budynku, koszty takie jak działka i jej uzbrojenie muszą się zmieścić w pozostałej części.

Znaleźć takie działki w Warszawie, by zbudować na nich bloki, w których mieszkania będą kosztowały 3 tys. zł za metr kw., będzie prawie niemożliwe. Miasto Warszawa się raczej takich nie zrzeknie, a Skarb Państwa wielu takich działek nie ma. Centrum stolicy jest zresztą jednym z najdroższych w Polsce, a ceny mieszkań w atrakcyjnych dzielnicach rzadko spadają poniżej 8 tys. zł za metr kw.

Jeśli jednak już dziś istniałaby mega-Warszawa, tanie działki i tanie mieszkania znalazłyby się bez większego problemu, i to na dodatek całkiem nieźle położone. Oto np. w Grodzisku Mazowieckim, poza programem „Mieszkanie plus”, można bez większego kłopotu znaleźć mieszkania za 4 tys. zł za metr kw. Dla niektórych to gratka, bo na takie mieszkania ich stać, a koleją do centrum Warszawy dojeżdżają w pół godziny. Skoro na rynku komercyjnym możliwe są takie ceny, tym bardziej możliwe będą w ramach programu M+.

Żart? Niekoniecznie. Wśród miast biorących udział w pilotażu programu M+ są m.in. Pelplin, Skawina, Trzebinia. Miasta leżące w pobliżu większych miast lub znajdujące się na szlaku komunikacyjnym. Jak program się zaczyna, tak może się skończyć – mieszkaniami na peryferiach lub w odległych suburbiach. PiS uparł się, że M+ ma być tanie nie tylko dla młodych ludzi spragnionych tanich mieszkań, ale także dla państwa. To niemożliwe. Za mieszkanie w suburbanizowanej przestrzeni już dziś płacimy wysoką cenę w kosztach paliwa, straconego czasu, zdrowia niszczonego smogiem, niedoinwestowanymi szkołami, brakiem miejsc w żłobkach itd. Mega-Warszawa, mega-Kraków czy mega-Wrocław będą jedynie sprzyjać pogłębianiu tych zjawisk.

Dopatrywanie się przemyślanych rozwiązań w PiS-owskim projekcie mija się jednak z celem. W mega-Warszawie nie ma bowiem Podkowy Leśnej (byłaby małą samodzielną gminą-enklawą, oblaną terenami blisko 3-milionowej mega-Warszawy), nie ma także lotniska w Modlinie, co świadczy o tym, że namysłu nad projektem nie było żadnego.

Może być też tak, że zgłoszony projekt miał tylko zwiększyć szum informacyjny i tym sposobem utrudnić skupienie się na prawdziwie istotnych informacjach: w dniu zgłoszenia projektu o wielkiej Warszawie, zupełnie przypadkiem, dyskutowano dane o wyjątkowo słabych wynikach gospodarki Polski w roku 2016.

 

*/ Fot. P. Tracz / KPRM Public Domain.