0000398695
close
W walce o demokrację nie robimy sobie przerw! Przekaż 1,5% na Fundację Kultura Liberalna WSPIERAM
close
Kultura Liberalna solidarnie z Ukrainą

PRZEKAŻ
1,5%
PODATKU
close

W walce o demokrację

nie robimy sobie przerw!

Przekaż 1,5% na Fundację
Kultura Liberalna

Przekaż 1,5%
na Fundację Kultura Liberalna
forward
close

KULTURA LIBERALNA > Patrząc > Piekło rodzinne we...

Piekło rodzinne we wnętrzu. Recenzja filmu „To tylko koniec świata” Xaviera Dolana

Mateusz Góra

W „Zabiłem swoją matkę” i „Wyśnionych miłościach” Xaviera Dolana, ulubieńca festiwalu w Cannes, nazywanego głosem swojego pokolenia, czuć było jeszcze niedojrzałość. „Mama” i najnowsze „To tylko koniec świata” są jednak już w pełni dojrzałymi filmami, poddającymi krytyce wygląd współczesnej rodziny.

Główny bohater filmu „To tylko koniec świata”, Louis (Gaspard Ulliel), w obliczu śmiertelnej choroby wyrusza w podróż do rodzinnego domu, którego nie odwiedzał od kilkunastu lat, kiedy zajęty był tworzeniem i zyskiwaniem statusu uznanego pisarza. Chce powiedzieć o swoim stanie najbliższym. Powrót do źródeł traktuje jako obowiązek wobec matki, brata i sióstr, jak sam mówi, „jest tam dla nich”. Lata spędzone poza toksyczną – jak się szybko okazuje – rodziną dają mu możliwość spojrzenia na jej sytuację z pewnym dystansem.

Język, pełen negatywnych emocji i wzajemnych pretensji, zupełnie pozbawiony swojej precyzji za sprawą skrajnie różnych wyobrażeń bohaterów co do rzeczywistości, wydaje się bezużyteczny w przypadku rodziny Louisa. W niej liczą się jedynie radykalne posunięcia. W ten sposób Dolan przeprowadza najbardziej dojrzałą w swojej dotychczasowej karierze krytykę rodziny, dochodząc jednocześnie do perfekcji w dopracowaniu własnej estetyki.

Fot. materiały prasowe Hagi Film

Fot. materiały prasowe Hagi Film

Powrót do Pialata

Dolan za wszelka cenę stara się wciągnąć widzów w sam środek tej rodzinnej psychodramy. Właściwie nieustannie stosuje zbliżenia na twarze bohaterów, przez co zajmują one niemal cały kadr. Widz nie może skoncentrować wzroku na jakichkolwiek nieruchomych obiektach na drugim, rozmytym planie, co może przypominać wrażenie zawrotów głowy. Cały czas obserwuje więc każdy grymas, może dokładnie przestudiować emocje, jakie się za nimi kryją, targając bohaterami. W obawie przed tym, że nie zdążą o czymś powiedzieć, gorączkowo od pierwszych chwil rozpoczynają rozmowę o wszystkich latach nieobecności Louisa i wyzbywają się coraz bardziej zahamowań w wyrzucaniu z siebie pretensji. Ich dialogi wyrażają mieszankę negatywnych uczuć: zazdrości, poczucia odtrącenia, niezrozumienia i gniewu. Jedynie matka (Nathalie Baye) stara się rozluźnić atmosferę, jak na ironię gorzkimi i dosadnymi żartami. Przypomina nieco postaci z wczesnych filmów Almodovara: energiczne, odczuwające jak bardzo absurdalne jest życie, z drugiej strony zupełnie zagubione i przerysowane. Louis, wchodząc do domy, słyszy, jak siostra pyta matkę, dlaczego na jego wizytę musi malować się tak intensywnie, jakby była drag queen wychodzącą za chwilę na scenę.

Każda rozmowa Louisa z najbliższymi prowadzi do konfliktu. Kiedy jedzie z bratem na przejażdżkę, musi wysłuchać gwałtownej i pełnej frustracji powieści o tym, jak bardzo ich zranił i jakim egoistą się okazał, kiedy odszedł. Podczas wizyty w pokoju siostry jest świadkiem jej dramatycznego monologu o samotności i niezrozumieniu, a w czasie obiadu dochodzi do awantury o stary dom, w którym bohater spędził większość czasu w kluczowym dla jego rozwoju okresie życia.

Dolan pokazuje, że nawet jeśli krewnych łączy miłość, zawsze jest ona stłumiona, a ich stosunki przyjmują charakter przemocowy ze względu na konserwatywny podział ról.

Mateusz Góra

Sposób, w jaki Dolan pokazuje relacje rodzinne, przywodzi na myśl innego krytyka „podstawowej jednostki społecznej”, przedstawiającego ją bardziej jako nośnik opresji niż stabilną przystań, czyli Maurice’a Pialata. W swoich filmach francuski reżyser, twórca między innymi „Za naszą miłość” czy „Lulu”, często przedstawiał dojrzewających do samodzielnego życia nastolatków lub 20-parolatków i ich konflikt z rodziną. Równocześnie pokazywał otoczenie najbliższych, starających się oprzeć swoje relacje na schematach i znajdujących się pod presją tego, „co ludzie powiedzą”, jako inkubator dla traumatycznych przeżyć. Taką optykę przyjmuje także Dolan. Pokazuje, że nawet jeśli krewnych łączy miłość, zawsze jest ona stłumiona, a ich stosunki przyjmują charakter przemocowy ze względu na konserwatywny podział ról. Louis uciekł z domu na lata, bo presja, by stać się głową rodziny, jaką odczuwał, była za duża. Ze względu zarówno na swoją nienormatywną seksualność, utrudniającą życie w małym miasteczku, jak i ambicje życiowe – poszukiwanie doświadczeń, które dałyby mu materiał do pisania – nie wyobrażał sobie innego scenariusza. I tę właśnie ucieczkę wypomina mu matka w trakcie rozmowy w szopie.

Problemem w wypadku tej rodziny są także nieumiejętność wyrażania otwarcie swoich emocji, nazywania stanów, w jakich się znajdują, oraz brak zaufania. Brat i siostra, słusznie zresztą, nie wierzą, że Louis poświęci im więcej czasu i okaże realne zainteresowanie. Jego siostra, odpalająca jointa od jointa Suzzane (Léa Seydoux), została i zupełnie nie może odnaleźć się w tym świecie, tęskniąc za wolnością, którą osiągnął brat. Jej postać przypomina zresztą w dużej mierze inną Suzanne, główną bohaterkę „Za naszą miłość” Pialata. Ona także szuka w swoim życiu ucieczki od skomplikowanej, opartej na szantażu emocjonalnym i przemocy, relacji z matką.

Minuta po minucie

Problem choroby i nadchodzącej śmierci Louisa schodzi na drugi plan, ale wciąż jest obecny, staje się dalekim, ale nieuniknionym finałem tej historii. Przypomina o nim zegar bezwzględnie odmierzający czas, minuta po minucie, kwadrans po kwadransie. Czas, podkreślany przez Dolana na każdym kroku, jest tym, co mogłoby uleczyć relacje panujące w tej rodzinie, ale jest on ograniczony i skrupulatnie dawkowany (scenę rozmowy zawsze przerywa nagłe zdarzenie). Deser zostanie podany za piętnaście minut, droga na lotnisko trwa godzinę, przejażdżka zajmie pół godziny. Naturalnie w tych krótkich odstępach między kolejnymi rytuałami rozmowa o rzeczach ważnych może jedynie się rozpocząć, ale na pewno nie daje szansy na rzeczywiste rozwiązanie jakichkolwiek problemów w sposobie komunikacji i potrzebach członków rodziny. Może jedynie utrzymać złudne wrażenie, że rodzina ta nie funkcjonuje w patologiczny sposób – co za każdym razem kończy się fiaskiem.

Scena, w której z zegara nagle uwalnia się ptak, żeby po chwili opaść martwy u stóp Louisa, nawiązuje do „Tam, gdzie rosną poziomki” Ingmara Bergmana. Nie tylko przez pojawienie się zegara, ale też możliwość zobaczenia materialnych dowodów śmierci – w jednym wypadku martwego ptaka, w drugim karawanu jadącego w stronę cmentarza. Bohaterowie obu filmów, w obliczu bliskiego końca życia, muszą podjąć decyzję, co mają jeszcze do zrobienia w pozostałym im czasie. Dolan okazuje się tu większym sceptykiem niż mistrz szwedzkiego kina (słynący zresztą z pesymistycznej wizji relacji międzyludzkich). Podczas gdy profesor Isak Borg pod wpływem snu stara się z sukcesem naprawić pewne relacje i rozliczyć z przeszłością, martwy ptak u Louisa jest jedynie gwoździem do trumny – przykrym przypomnieniem, że pewnych rzeczy odbudować się już nie da.

Fot. materiały prasowe Hagi Film

Fot. materiały prasowe Hagi Film

W rytm Moby’ego

W przeciwieństwie do swojego literackiego pierwowzoru z dramatu Jeana-Luca Lagarce’a, bohater nie umiera na AIDS, co byłoby zrozumiałym odniesieniem dla ludzi dorastających w czasach epidemii w latach 80. i 90. O wiele większym problemem dla tych, których młodość przypadała w drugiej połowie lat 90., może być rak (kochanek Louisa z młodości, Pierre, umiera z powodu nowotworu) albo depresja, na którą cierpi jego siostra. Dolan doskonale rozumie, że dla jego pokolenia, do którego zawsze adresuje filmy, epidemia sprzed kilku dekad nie ma znaczenia i nie jest punktem odniesienia. W erze dającego dobre rezultaty leczenia antyretrowirusowego reżyserowi zależy bardziej na pokazaniu mechanizmu funkcjonowania relacji w rodzinie niż szukaniu tropów związanych z chorobą, która zbierała żniwo kilkadziesiąt lat wcześniej.

Mimo cierpienia i braku możliwości zrealizowania swojego planu, jakim było powiedzenie rodzinie o śmiertelnej chorobie „pewnie w okolicach deseru”, Louis szuka ukojenia w szczęśliwych wspomnieniach okresu dorastania. Stara się też dokonać pewnego podsumowania swojego życia u jego kresu. Te ulotne chwile szczęścia Dolan dodatkowo wydobywa przy pomocy muzyki. Podczas gdy większość reżyserów unika sięgania po wyraziste, popularne i łatwo rozpoznawalne piosenki, być może bojąc się, że zaczną dominować nad warstwą wizualną, w filmach Kanadyjczyka jest zupełnie inaczej. Uwielbia zamieniać poszczególne sceny w krótkie teledyski, czego najlepszym przykładem jest właśnie „To tylko koniec świata”. Na ścieżce dźwiękowej znalazły się „I Miss You” Blink-182, „Natural Blues” Moby’ego czy „Genesis” Grimes. Takie intermedialne podejście, brak obaw przed włączaniem do filmu fragmentów zmontowanych pod wybraną muzykę, jest wyrazistym manifestem ze strony Dolana. Odrzuca anachroniczne myślenie o filmie jako całości istniejącej wyłącznie na ekranie w kinie. Nie przeszkadza mu, że fragmenty jego filmów staną się autonomicznymi całościami, nowymi wizualnymi ilustracjami do utworów sprzed lat. Niestety, mimo tak ciekawego założenia, sekwencje, kiedy Louis wspomina pogoń w wysokiej trawie w dzieciństwie albo noc spędzoną z Pierre’em w swoim pokoju na zażywaniu narkotyków i uprawianiu seksu w tajemnicy przed rodzicami, wydają się kiczowate. Być może będą dobrze funkcjonować oddzielnie, ale nie współgrają z całością filmu, który wciąż krąży wokół trudnych relacji, kłótni i emocjonalnie wyczerpujących sytuacji.

Fot. materiały prasowe Hagi Film

Fot. materiały prasowe Hagi Film

* * *

Mimo potknięć, mniej i bardziej udanych projektów, Dolanowi udało się wyrobić w ciągu tak krótkiej kariery bardzo silną pozycję we współczesnym kinie. „To tylko koniec świata”, kameralny film rozgrywający się prawie w całości w kilku ciasnych pomieszczeniach, jest doskonałym przykładem rozwijającego się nieustannie stylu Kanadyjczyka. To, że po raz kolejny jego obraz nie tylko okazał się faworytem festiwalu w Cannes, lecz także zdobył Grand Prix, nie jest niczym zaskakującym. Podobnie jak popularność Dolana wśród milenialsów. Jego wrażliwość, branie pod uwagę zmieniającego się krajobrazu technologicznego i stylu życia oraz estetyki nowego pokolenia, wyznaczają kierunek rozwoju współczesnego kina. Chociaż czasem być może jego twórczość wydaje się powierzchowna, a nawet kiczowata, jest w niej coś, czego wielu może mu pozazdrościć – poczucie autentyczności, nawet w momentami naiwnym samozadowoleniu. W „To tylko koniec świata” Dolan osiąga coś, czego do tej pory nie udało mu się zrealizować – szczere zainteresowanie losem swoich bohaterów i ich stanem dominuje nad chęcią pokazania swoich reżyserskich zdolności. Być może właśnie to czyni go naprawdę dojrzałym twórcą.

 

Film:

„To tylko koniec świata”, reż. Xavier Dolan, Francja, Kanada 2016.

 

*Ikona wpisu: fot. materiały prasowe Hagi Film

Skoro tu jesteś...

...mamy do Ciebie małą prośbę. Żyjemy w dobie poważnych zagrożeń dla pluralizmu polskich mediów. W Kulturze Liberalnej jesteśmy przekonani, że każdy zasługuje na bezpłatny dostęp do najwyższej jakości dziennikarstwa

Każdy i każda z nas ma prawo do dobrych mediów. Warto na nie wydać nawet drobną kwotę. Nawet jeśli przeznaczysz na naszą działalność 10 złotych miesięcznie, to jeśli podobnie zrobią inni, wspólnie zapewnimy działanie portalowi, który broni wolności, praworządności i różnorodności.

Prosimy Cię, abyś tworzył lub tworzyła Kulturę Liberalną z nami. Dołącz do grona naszych Darczyńców!

SKOMENTUJ

Nr 426

(10/2017)
7 marca 2017

PRZECZYTAJ INNE Z TEGO NUMERU

KOMENTARZE



WAŻNE TEMATY:

TEMATY TYGODNIA

drukuj