Lec_okladka

„Kiedy pojawia się nazwisko Stanisława Jerzego Leca – pisał Michał Głowiński w krótkim wspomnieniowym tekście – momentalnie pada tytuł «Myśli nieuczesane», któremu towarzyszy obiegowa formuła: autor wspaniałych aforyzmów. Nie mam zamiaru jej rewidować, zaproponowałbym jednak uzupełnienie: świetny fraszkopis” [1].

Świetny fraszkopis? Z pewnością. Głowiński jako wytrawny znawca historii literatury wiedział, że Lec już przed wojną upodobał sobie właśnie ten sposób poetyckiej wypowiedzi. We fraszkach znalazło się wszystko to, co dużo później, w latach 50., czytelnik „Przeglądu Kulturalnego” i „Dialogu” mógł odnaleźć w Lecowych aforyzmach – ironię, żart, grę słów, kondensację środków wyrazu. A jednocześnie liryzm, który w ostrych jak brzytwa „Myślach…” ginął pod grubą warstwą intelektualnego werniksu.

Podobnie jak Głowiński zaproponowałbym jednak uzupełnienie: Lec to, owszem, świetny fraszkopis, ale przede wszystkim – dobry poeta w najszerszym tego słowa znaczeniu. Autor nie tylko aforyzmów i fraszek, lecz także poezji, w których ja liryczne mówi do czytelnika bez ironicznego zawieszania głosu, odsłaniając intymny świat wewnętrznego doświadczenia.

Dobrym powodem do tego, by sięgnąć dziś po ten rodzaj Lecowej twórczości, jest opublikowany niedawno nakładem oficyny Noir sur Blanc reprint pierwszego zbioru poezji Leca pt. „Barwy” z 1933 r. Napisany przez dwudziestolatka nosi on jeszcze na sobie ślady młodzieńczej niedojrzałości i wczesnych literackich fascynacji, jest jednak niezbędnym elementem w opowieści o tym, jak daleką twórczą drogę przeszedł Lec od przedwojennych buntowniczych, rozpolitykowanych i jednocześnie melancholijnych wierszy po wiersze ostatnie, w których pobrzmiewa gorzka samowiedza mieszkańca XX-wiecznej Europy Wschodniej.

„Barwy” to dziwny debiut. W 1933 r. ukazują się „Poemat o czasie zastygłym” Miłosza i „Pamiętnik z okresu dojrzewania” Gombrowicza. To czas indywidualistów, którzy odcinają się od zbiorowych manifestów i wykraczają poza wszelkie literackie programy. Na tym tle tom Leca wygląda, jakby powstał u progu lat 20. – w rozkwicie politycznie zaangażowanej awangardy.

 

Lec_il_1

Wrażenie to wzmacnia zresztą sama szata graficzna. Młody lwowski poeta, który „pochodził z bogatej rodziny”, a „w latach uniwersyteckich ulegał modom: fajka, laseczka, monokl” [2] – był świadom jej roli. Starannie opracowane wnętrze tomu zostało powierzone Pawłowi Hechtowi, pracującemu w drukarni jako metrampaż przy składaniu kolumn publikacji. Okładkę zaprojektował malarz i członek lwowskiej artystycznej grupy „Artes” – Otto Hahn. Obaj nadali zbiorowi wierszy konstruktywistyczny, śmiały kształt, starając się dostosować formę do treści utworów poprzez nietypowe użycie czcionek i innych drukarskich ornamentów. „Układy typograficzne Hechta – pisał o tym artystycznym przedsięwzięciu Piotr Rypson – miały na celu swoiste «ilustrowanie» kolejnych wierszy, odnajdywanie dla każdego właściwego dlań klimatu graficznego. Pierwszy, tytułowy cykl wierszy odwoływał się do kolorów; zadaniem, jakie postawił sobie Hecht, było akcentowanie klimatu danej barwy w powiązaniu z klimatem wiersza” [3]. W ten sposób obok tekstu wiersza „czerń” pojawił się ciężki, czarny, malewiczowski z ducha prostokąt, a wersy „ciszy”, podążając za rytmem wiersza, układały się w fale, schody i pochylnie niczym Apollinaire’owskie kaligramy.

Awangardowa była też treść utworów zebranych w „Barwach” (a właściwie „barwach”, jak słusznie zauważa w tekście dołączonym do reprintu Lidia Kośka). W „bieli i bronzie” Leca wraz z wyimaginowanym adresatem „ponosił patos dni” i objawiała się przed nimi w postaci bronzowego (koniecznie przez „on”) robotnika „stężała nadzieja”. W innych wierszach niemal programowo (miasto, masa, maszyna!) pojawiały się kolejno: stal statku i pył cegły, a następnie bohaterowie wielkich metropolii: przechodzień, motorniczy i pędzący cyklista. Nie obyło się również bez politycznych, głównie rewolucyjnych akcentów. W „błękitnej” takie znaczenie miał „ozon […], co zawiał z kronsztadu”, w utworze „na wiec” – polityczni wrogowie, czyli kułacy, w wierszu „wino” – „giełdy azji”, notujące już krew.

Lec_il_2

Mimo tych wszystkich rytualnych odwołań do politycznych wydarzeń i społecznych procesów, w debiutanckich wierszach Leca pozostało jednak nadspodziewanie dużo miejsca na liryzm i zmysłowość. I nie chodzi tu tylko o kubistyczne „piersi murzyńskiej wenus” z utworu „żółta”. Młody Lec potrafił nie tylko skandować, ale i szeptać, jak w wierszu „ciemnozielona”, co zresztą szło mu znacznie lepiej niż wydawanie rewolucyjnych okrzyków:

kobiety były znużone i tylko wiśniom podziękuj
że rzeźwiąc winnym wytryskiem znieczulone dziąsła
nie dały im jak paprociom omdlewać na naszym ręku
gdy wiatr nas z łanu jak ziarna na drogę wytrząsał

nie można sobie przejść mimo – późną lipcową ziemią
ziemią znużonej zieleni a chwilą dojrzałych kobiet
i któżby kiedy przeczuwał, że w cieniu wspomnień drzemią
znużenie traw i kobiety w ciemnozielonej żałobie

i któżby kiedy skojarzył rozpiętością wspomnień
oddech wieczoru kobiety – z duszącą zielenią lipca
a jednak wiemy, że było – dopala się w nas jak płomień
jak smutny smutek rąk białych, grających na skrzypcach

że wasze oczy jak ptaki gnieździły się w ciszy bioder
żeby jesienią powrócić i patrzeć zdrowiej i prościej
a dzisiaj składam nas smutek w ciemną zieleń ody
w posłowie ciemnozielone, późnej kobiecej miłości

„Lec może mieć tylko sam do siebie pretensje o to, że był i pozostanie poetą zapomnianym”, notował w lwowskich „Sygnałach” z 1934 r. w recenzji „Barw” Tadeusz Banaś [4]. „Nie jestem czcicielką jego poezji, z pewnymi wyjątkami, jak na przykład wiersze jerozolimskie. Wśród rówieśnych Lecowi było wielu wybitniejszych poetów”, pisała z kolei w 2016 r. Renata Gorczyńska [5].

Te dwie surowe opinie kryją w sobie ziarno prawdy. Lec nigdy nie przeszedłby do historii literatury, gdyby pozostał tylko autorem swoich przedwojennych wierszy. Są jednak jednocześnie niesprawiedliwe. Ani debiutanckie poezje Leca nie są takie złe, jak chciałby Banaś, ani powojenna twórczość pisarza nie sprowadza się do aforyzmów (i kilku utworów z okresu emigracji do Izraela), jak chciałaby tego Gorczyńska. Co więcej, to właśnie ta część twórczości autora „Myśli nieuczesanych”, która nie przyjmuje formy złotej maksymy, pokazuje najlepiej, gdzie bije źródło poetyckiej siły aforyzmów Leca, a także niezwykłej powagi, która leży u podstaw pełnych satyry „Myśli…”.

Zaangażowanie w komunizm i późniejsze rozczarowanie, doświadczenie wojny i zagłady, trudny emigracyjny epizod i powrót do jeszcze stalinowskiej Polski z zakazem publikacji, nauczyły Leca oszczędności słowa. Znikły zmysłowe czy futurystyczne wersy. Zresztą było to doświadczenie większości poetów. „Tuż po wojnie mogło się wydawać, że poezja nie jest już możliwa” – pisała po latach Anna Kamieńska. „Ruiny miast i wsi, zgliszcza i krematoria przedostały się do ludzkich snów. Stały się krajobrazem wewnętrznym. Ruiny mowy. Zgliszcza pojęć moralnych. Kikuty okaleczonej wyobraźni” [6]. Poezja zniżyła ton i – jeśli nie musiała opiewać „cienia górala kremlowskiego”, jak to się początkowo zdarzyło Lecowi – ważyła słowa. Czasami milkła lub tęskniła za milczeniem.

Lec nigdy nie umilkł. Wciąż tworzył, choć wymyślił dla siebie formę najbardziej lakoniczną z możliwych i w najwyższym stopniu zapewniająca komfort emocjonalnej obojętności. Paradoksalnie, nie chodziło w niej jednak o dystans, jaki daje ironia. Lec do końca pragnął i do końca wierzył w to, że w najgłębszym sensie jest poetą – zgodnie z tym powołaniem, które odkrył w sobie jako młody lwowski lewicujący dandys. Jak notuje w monografii poświęconej Lecowi Lidia Kośka, „Krystynie Nastulance pod koniec 1961 roku powiedział: «dawniej, kiedy na siłę chciałem być pisarzem na wskroś politycznym — zaliczano mnie do liryków, a dziś, gdy uważam się za ezoterycznego liryka — widzi się we mnie pisarza par excellence politycznego»” [7].

Ezoteryczny liryk siedział jednak w Lecu już u samych początków jego twórczej drogi. Jeszcze często gęsto „czułostkowo «liryczący»” [8] i politycznie rozkrzyczany, ale już przeczuwający, że poezja nie jest grą słów czy narzędziem w społecznych eksperymentach, lecz sposobem rozumienia świata, dialogiem z najgłębszymi warstwami rzeczywistości – nawet wtedy, gdy ta ostatnia rozpadła się na naszych oczach na tysiąc nieprzystających do siebie okruchów. To aforyzm karmił się u Leca poezją, a nie odwrotnie i rację miał Grochowiak, gdy wspominał, że autor „Myśli nieuczesanych” „pisał aforyzmy, które były poematami” [9].

Przypisy:

[1] Michał Głowiński, „Między grą słów a przekazywaniem mądrości”, „Kwartalnik Artystyczny”, nr 90 (2/2016), s. 71.
[2] Jan Śpiewak, „Przedmowa” [w:] Stanisław Jerzy Lec, „Wybór wierszy”, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1968, s. 5–6.
[3] Piotr Rypson, „Książki i strony. Polska książka awangardowa i artystyczna XX wieku”, Centrum Sztuki Współczesnej – Zamek Ujazdowski, Warszawa 2000, s. 90–91.
[4] Cyt. za: Lidia Kośka, „Portfolio ‘33” [w:] Stanisław Jerzy Lec, „Barwy”, reprint wydany w 50. rocznicę śmierci poety, Noir sur Blanc, Warszawa 2016.
[5] Renata Gorczyńska, „Szorstka pociecha Leca”, „Kwartalnik Artystyczny”, nr 90 (2/2016), s. 75.
[6] Anna Kamieńska, „Poezja jako asceza słowa” [w:] „Na progu słowa. Siedem wykładów o poezji i Biblii”, wyd. W drodze, Poznań 2004, s. 35.
[7] Lidia Kośka, „Lec. Autobiografia słowa”, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2015, s. 521.
[8] Określenie Jana Śpiewaka.
[9] Cyt. za: Lidia Kośka, „Gra o całość”, „Kwartalnik Artystyczny”, nr 90 (2/2016), s. 84.

 

Książka:

Stanisław Jerzy Lec, „Barwy”, reprint wydany w 50. rocznicę śmierci poety, Noir sur Blanc, Warszawa 2016.