Zeszłotygodniowy Temat Tygodnia „Kultury Liberalnej” poświęcony był pytaniu, czy polski feminizm jest radykalny. Opublikowane teksty i wywiad z prof. Magdaleną Środą starały się w sposób rzeczowy i wyważony pokazać, że zarówno jeśli chodzi o metody, jak i postulaty, polski feminizm z radykalizmem nie ma nic wspólnego. Mimo to wiele kobiet, nie tylko Małgorzata Terlikowska i nie tylko Angela Merkel, do feminizmu ma stosunek dość sceptyczny.
Pytanie o feminizm wydaje się o tyle aktualne, iż obecny rząd PiS-u swoją skrajnie mizoginiczną polityką, zwłaszcza projektem dalszego zaostrzenia prawa antyaborcyjnego, zmobilizował rzesze Polek do masowego sprzeciwu w formie „czarnego protestu”. Oliwy do ognia dolała Natalia Przybysz, której publiczne wyznanie o dokonaniu aborcji wzbudziło skraje emocje – tak pozytywne, jak i negatywne.
Aborcja – papierek lakmusowy
Stosunek do praw reprodukcyjnych kobiet rzeczywiście może uchodzić za wyznacznik „feministycznej świadomości” w Polsce. Odważna deklaracja, że jest się za prawem kobiety do przerwania ciąży w każdej sytuacji, jest feministycznym ekstremizmem. W mało której kwestii same kobiety są jednak równie podzielone. Jak pokazuje „czarny protest”, większość kobiet jest przeciwna całkowitemu zakazowi aborcji. Jednak skala poparcia dla legalizacji przerywania ciąży nie jest tak duża, jak można by oczekiwać. Ogromna część kobiet jest za utrzymaniem fikcji tzw. kompromisu aborcyjnego.
W 1993 r. Sejm na życzenie Kościoła katolickiego odebrał kobietom prawo do przerywana ciąży. Jest to symboliczna cezura między starym (socjalistycznym) porządkiem, w którym kobiety – przynajmniej nominalnie – cieszyły się równymi prawami, a neoliberalno-katolicką demokracją III RP. Od tego momentu minęły 24 lata – całe pokolenie. Możemy dziś podzielić Polki na te, które pamiętają czasy, kiedy przerywanie ciąży było legalne, i te, które całe swoje świadome życie przeżyły już w „wolnej” i pro-life-owej Polsce. Nasze matki i my, dorosłe ich córki. Są to dwa radykalnie odmienne doświadczenia, które fundamentalnie rzutują na stosunek do praw reprodukcyjnych przeciętnej Polki.
Z takiej perspektywy Magdalena Środa – jako kobieta o pokolenie starsza, wykształcona, feministka – wydaje się tryskać nadmiernym optymizmem w kwestii społecznej i mentalnej emancypacji Polek. Emancypacja młodych kobiet w Polsce raczej nie idzie w parze z feministyczną świadomością, zwłaszcza w kwestii prawa do przerywania ciąży. Bo jak inaczej wytłumaczyć oburzenie na Natalię Przybysz i poparcie wielu kobiet dla „kompromisu aborcyjnego”?
Bliżej prawdy zdaje się być Andrzej Leder, który w wywiadzie dla „Wysokich Obcasów” „czyn” Natalii Przybysz – nawet nie samo przerwanie ciąży, lecz publiczne i z podniesionym czołem o tym opowiedzenie – tłumaczy konfliktem klasowym. Jednak ten konflikt nie przebiega wyłącznie według kryterium dostępu do zasobów społecznych, materialnych czy kulturowych, tak jak uważa Leder. To też głęboki konflikt pokoleniowy.
Feminizm = fanaberia
Dominacja w sferze publicznej i symbolicznej ideologii Kościoła katolickiego oraz zafiksowanie hierarchów na punkcie „obrony życia” od początku III RP nie miały żadnej przeciwwagi ani hamulców. Nasze matki miały prawa, programowe równouprawnienie przyznane przez partię, o które w ogóle nie musiały walczyć. Ale nie potrafiły też go obronić, gdy im je odbierano.
Świadomość feministyczną Polek u schyłku PRL najlepiej obrazuje sytuacja kobiet w opozycji, opisana przez Shanę Penn w „Kobietach podziemia” czy ostatnio przez Martę Dzido w „Solidarności kobiet”. Z małymi wyjątkami (Barbara Labuda) same kobiety, wykształcone i zaangażowane politycznie, postrzegały równouprawnienie jako chybioną obietnicę partii lub fanaberię kapitalistycznego Zachodu. Plany wprowadzenia zakazu aborcji forsowane przez Kościół, tak zasłużony w walce o wolną Polskę, potraktowały jako żart, bo nie wyobrażały sobie, że aborcja może zostać zakazana. A nawet gdy była już zakazana oficjalnie, pokątnie nadal była szeroko dostępna, tylko że za pieniądze. Machina agresywnej propagandy ideologicznej Kościoła pracowała już jednak na pełnych obrotach.
Magdalena Środa zdaje się nie dostrzegać, że od tego czasu wyrosło całe pokolenie kobiet, które postrzegają rzeczywistość radykalnie odmiennie niż kobiety z jej pokolenia. Wychowano całe rzesze ludzi w kraju, w którym rząd dusz niepodzielnie sprawował Kościół katolicki wspierany przez władzę państwową. Kult Jana Pawła II, lekcje religii w szkole, święta kościelne, politycy manifestujący wiarę i kłaniający się biskupom.
Może jeśli żyło się w dużym mieście, obracało w liberalnym środowisku ludzi wykształconych, dało się od tego uciec. Nie dotyczyło to jednak dziewczynek wychowanych dla przykładu w podbeskidzkiej wiosce, które śpiewały w chórze szkolnym na specjalnym apelu z okazji imienin trzem Józefom – dyrektorowi, wójtowi i proboszczowi, z których to (radiomaryjny) proboszcz był zdecydowanie najbardziej czcigodny.
Do ich uszu z każdej strony, w szkole, kościele i telewizji, sączył się semantyczny jad o obronie życia poczętego, zabijaniu dzieci nienarodzonych, zbrodni aborcji i cywilizacji śmierci. I chociaż nawet nie rozumiały znaczenia tych wyrażeń, a później, kiedy już rozumiały i może nawet się z tym nie zgadzały, to gdzieś na dnie głowy jad się już osadził.
Dzisiaj te dziewczynki są dorosłymi kobietami, które może niekoniecznie chcą być zmuszane do rodzenia zdeformowanych dzieci, ale które co niedziela chodzą do kościoła i szczerze wierzą, że należy kochać każde życie nienarodzone, poświęcać się i nieść swój krzyż. I szczerze potępiają kobiety, które tak nie uważają.
Feminizm radykalny
Kościół przy pomocy nowych demokratycznych struktur państwowych zdobył to, co Bourdieu określił jako władza symboliczna – moc konstruowania rzeczywistości. Narzucił swój język i własną wizję świata, w której powołaniem (w języku Jana Pawła II – „geniuszem”) kobiety było rodzenie dzieci i wypełnianie innych tradycyjnych ról. Zarodki i płody zyskały status dzieci, zaś prawo kobiety do własnego ciała i jej prawa reprodukcyjne egoizmem, zbrodnią i grzechem. Większość młodych kobiet tę wizję kupiło.
I nawet jeśli w dorosłym życiu niejedna z nich decyduje się na przerwanie ciąży, robi to, przeżywając moralne katusze i doświadczając wyrzutów sumienia. Bo praktyka społeczna, jej sposób postrzegania i wartościowania jest już wpisany w ciało i przeżywanie określonych emocji. A my, zdominowane, patrzymy na sytuację z perspektywy dominujących, którzy nam taką wizję świata narzucili. Patrzymy na Natalię Przybysz z podziwem, ale i z nienawiścią za to, że odważyła się powiedzieć głośno o tym, o czym dziesiątki tysięcy kobiet wolą milczeć.
Żeby zobaczyć, jak wyglądają sprawy w Polsce i jaki jest stan umysłu przeciętnej młodej Polki, warto czasem wyjechać za granicę. Przeczytać kilka książek, pooddychać innym powietrzem i porozmawiać z innymi kobietami, a może nawet samej podjąć trudną decyzję. Wtedy dopiero młoda Polska uświadamia sobie, w jakim klimacie ideologicznym była wychowana i jak głębokie ślady w jej mentalności to pozostawiło.
Uświadamia sobie, że to, co gdzie indziej jest niekwestionowanym faktem społecznym, aksjomatem, na przykład, że kobieta powinna mieć wybór, że prawo do przerwania ciąży nie równa się przerwaniu ciąży, w Polsce w ciągu minionych 27 lat stało się bluźnierstwem, którego publiczne wypowiedzenie wymaga cywilnej odwagi.
Dlatego Natalia Przybysz wzbudziła jednocześnie taki podziw i nienawiść. Dlatego wszystko, co się kojarzy z feminizmem, nawet jeśli kobiety to w swoim życiu realizują, jest automatycznie dyskwalifikowane.
Feminizm w Polsce jest radykalny. Dla przeciwników feminizmu, obrońców tradycji i wiary, którzy ukształtowali klimat ideologiczny III RP i którego rządy PiS-u są kulminacją, a nie aberracją, najbardziej radykalny jest sam fakt jego istnienia.
* Ikona wpisu: Iga Lubaczańska, flickr.com