1.
Filozofowie nie zajmują się zwykle problematyką seksu. Od pięknych ciał wolą piękne idee. Domeną ich działania jest biblioteka, nie sypialnia. Są przekonani, że koncentrując swoją uwagę na sprawach umysłu, skupiają się na tym, co rzeczywiście istotne. Tymczasem to, co dla człowieka ważne, o wiele częściej rozgrywa się przy samej ziemi.
Filozofia nie zawsze bujała w obłokach. W dawnych czasach, kiedy była jeszcze czymś poważnym, stanowiła rodzaj gry wstępnej, dzięki której pomarszczeni starcy uwodzili przystojnych młodzieńców. Niejeden raz widziała antyczna Grecja tę scenę w cieniu rozłożystego platana: najpierw spekulacja, potem ejakulacja. Od jakiegoś czasu filozofia straciła jednak tę zdrową łączność z życiem i stała się jednym więcej rzemiosłem. Kolejną profesją, którą rządzą biurokratyczne reguły. Akademicka filozofia bardziej niż niezależne myślenie ceni poprawne sporządzanie przypisów. Ciało ma w pogardzie; ciało jest dla niej jedną więcej ideą.
Religia oraz polityka miały zawsze więcej rozsądku. Ich przedstawiciele zdawali sobie doskonale sprawę z tego, że sfera ludzkiej erotyczności posiada zasadnicze znaczenie dla zrozumienia człowieka. Więcej: że jest tym właśnie aspektem istnienia owych słabo owłosionych zwierząt, który należy poddać skwapliwej regulacji, jeżeli chce się nad nimi zapanować.
2.
Tendencja do kontrolowania sfery seksualności jest równie stara jak cywilizacja. Od zawsze widziano w erotyce coś naraz zwierzęcego i niebezpiecznego. Zwierzęcego, bo człowiek pogrążony w miłosnej ekstazie zatraca się w zmysłowości. Niebezpiecznego, bo pożądanie to jedna z najmocniejszych żądz, jakie władają człowiekiem. Nieutrzymana w ryzach potrafi popchnąć go do zbrodni lub szaleństwa, pogrążyć w rozpaczy. Ciało należało zatem poddać skrupulatnej kontroli.
Jak to robiono? Czyniąc z seksu wielkie tabu, owoc zakazany. Młodym należało wybić z głów (a właściwie z innych części ciała) onanizm; dorosłym pozwolić na seks jedynie w ramach nierozerwalnych związków małżeńskich i w celu płodzenia dzieci. Ludzka seksualność znajdowała się więc w swoistym stanie oblężenia. Wszelkie jej naturalne, spontaniczne ekspresje piętnowano jako zachowania społecznie nieakceptowalne, nieomal wywrotowe. W tej wąskiej sferze, w której był dozwolony, miał być nie-seksem. A więc czym? Stosunkiem płciowym podporządkowanym ściśle płodzeniu potomstwa, możliwie wypranym z towarzyszącej mu rozkoszy. Na jej zaistnienie zezwalano niechętnie. Bo właśnie przyjemność, jaką daje seks, wydawała się ludziom najbardziej mroczna.
Zarysowany (i przerysowany) powyżej ład trwał przez wiele stuleci. Mężczyźni płodzili potomstwo, kobiety rodziły je i zajmowały się domem, dzieci słuchały dorosłych i trzymały ręce z dala od intymnych części ciała. Aż nastał rok 1968 i wszystko wywróciło się do góry nogami.
3.
Rewolucja seksualna lat 60. polegała na radykalnym odwróceniu symboli. Z punktu widzenia zbuntowanej młodzieży seks nie był siedliskiem mrocznych sił. Dokładnie odwrotnie: sfera seksualności stanowiła naturalny obszar ludzkiej wolności. Domagała się więc swobodnej ekspresji, a nie ciągłego tamowania jej systemem zakazów. W represji seksualności zaczęto nie bez pewnych racji dopatrywać się zwornika społeczeństwa patriarchalnego. Kto chciał je zniszczyć lub przebudować, musiał doprowadzić do seksualnej emancypacji. Ciało należało wyzwolić z krępujących je pęt.
Ten zamiar udało się osiągnąć. Seks przestał być tematem tabu. Z przyjemności erotycznej zdjęto odium moralnej winy. Ciało kobiety przestało być sakralnym residuum przyszłego potomstwa. Stało się jej własnością; czymś, czym ma prawo swobodnie dysponować. Nie bez istotnych związków z przeobrażeniami w sferze seksualności, rozpadł się patriarchalny model rodziny, w którym ojciec decyduje o wszystkim, a reszta domowego stadka potulnie go słucha. Na ich miejsce pojawił się partnerski, oparty na równości model związku. Również dystans między rodzicami a dziećmi uległ drastycznemu skróceniu, umożliwiając zadzierzgnięcie bliskich, obustronnie podmiotowych więzi. Skostniałe mury dawnych hierarchii runęły.
A zatem, rewolucja się udała. I, jak każda udana rewolucja, musiała pożreć własne dzieci. Nie minęło bowiem wiele czasu, zanim ludzie odkryli, że również słodki owoc seksualnej swobody pozostawia w ustach cierpki posmak.
4.
Wcześniej to seks był podporządkowany rozmaitym sferom ludzkiego życia. Obecnie to on przeprowadza w ich kierunku agresywną ekspansję. Narzuca im swoją logikę, organizuje wyobraźnię, ustala hierarchię ważności. Stał się swoistym logo, znakiem firmowym wszystkiego, co warto posiadać lub przeżyć. Reguła, która rządzi współczesną kulturą, mówiąca, że rzeczy mają najpierw spektakularnie wybuchać, a następnie znikać bez śladu, jest regułą par excellence seksualną.
Seks znalazł zresztą mocnego sojusznika nie tylko w kulturze, ale i w ekonomii. Zarówno kapitalizm, jak i konsumpcjonizm nie uznają przywiązania. Wierność jest dobra dla frajerów. Więzi wiążą. Odcinają od nowych, ekscytujących możliwości. Nacisk kładzie się w nich na to, by pewnych pragnień człowiekowi odmówić; nie na tym, by je zaspokoić. Tymczasem – seks i rynek idą tu ręka w rękę – współczesna kultura jest nade wszystko kulturą zaspokojenia. Jego językiem mówią do nas wielkomiejskie billboardy i reklamy telewizyjne. O nim krzyczą nagłówki gazet, o nim (lub o jego braku) śpiewa się popowe piosenki. Nasza epoka uwierzyła, że prawdziwe szczęście leży w zaspokojeniu.
Być może największą ofiarą seksualnej emancypacji jest więc miłość. Bo zaspokojona potrzeba miłości to sucha woda. Kto kocha, nie myśli najpierw, ani przede wszystkim, o sobie. Jest gotów do poświęceń. Dopiero przy tej drugiej osobie w pełni czuje się sobą. Bliskość nigdy nie jest tu ostatecznie spełniona – z ukochanym lub ukochaną zawsze chce się być jeszcze bliżej. Nie ma więc miłości bez tęsknoty i bez ryzyka.
Zwłaszcza to ostatnie jest dla współczesnej wrażliwości trudne do zaakceptowania. Bo koniec miłości – inaczej niż koniec „związku” – jest dla jednostki dewastujący. Obnaża jej fundamentalną zależność od drugiej osoby. Zależność paradoksalną, bo budującą, a nie osłabiającą podmiotowość. Aby jednak uniknąć nieuchronnie wpisanego w miłość dramatu, preferowane są we współczesnej kulturze związki lekkie, przejściowe. Nie mają one stabilizować ludzkiego świata, ale przeciwnie: powinny był łatwe do zerwania. Chodzi o to, by jednostka w każdej chwili mogła skorzystać z nowych możliwości. Co nie wygasa, jak gaśnie rozkosz po stosunku, jest niebezpieczne, niepożądane. Podważa niezależność mającej żyć możliwie swobodnie, tj. sumiennie zaspokajać swoje pragnienia jednostki. Ich stałe pobudzanie jest nową pobożnością.
Paradoksalność kondycji seksualnej współczesnego człowieka na tym bynajmniej się nie kończy. Nie jest bowiem tak, że żyjemy w czasie zniesienia wszelkich tabu. Stare obwarowania zostały zastąpione nowymi. Odkąd seks stał się siłą niezależną, jego ślady tropione są niemal wszędzie. Nad każdą pochwałą czyjejś urody, klepnięciem po ramieniu, zaproszeniem na kawę unosi się teraz mroczne widmo seksualnego nadużycia. O moment za długie uściśnięcie dłoni; odrobinę za głębokie westchnięcie; nazbyt serdeczne objęcie ramieniem – zza każdego tego gestu wyziera demon wszędobylskiej seksualności. Wcześniej seks wypierany był we wszelkich swoich przejawach z publicznego widoku. Dziś wszędzie się go dopatrujemy.
Aby się przed nim obronić, idealne relacje międzyludzkie mają być w możliwie głębokim stopniu formalne, zdepersonalizowane, wyprane z bliskości. Podobnie sterylny staje się zresztą sam seks, w którym nowocześni kochankowie widzą już tylko skuteczną manipulację własnymi ciałami. Cudowną zabawę, w którą gra (z) nami Matka Natura. Można by zapytać: czy to nie właśnie ten sterylnie czysty seks okazuje się najbardziej zwierzęcy?
I ostatnia sprawa. Tektoniczne przesunięcia, jakie miały miejsce na przestrzeni ostatnich kilku dekad w stosunku do stosunku, przynoszą daleko idące konsekwencje. Seks dzieli ludzi nie mniej brutalnie niż pieniądze. W świecie, który nie uznaje żadnych „mocnych” różnic (między świętym a świeckim, kobietą a mężczyzną, hetero- i homoseksualistą etc.), wprowadza drastyczne i niezmiernie boleśnie odczuwane zróżnicowanie. Ludzie dzielą się na tych, którzy mają bogate życie seksualne, oraz na tych, którzy mają je ubogie. Proletariusza ekonomicznego – biedaka pozbawionego widoków samodzielnego zarobku i niezdolnego zaspokoić swoich elementarnych potrzeb materialnych – zastąpił proletariusz erotyczny: nałogowy onanista, na którego piękne kobiety spoglądają jedynie z reklam najnowszych linii kosmetyków. Pierwszy był zbyt słaby, by móc skutecznie walczyć na rynku pracy. Drugi jest zbyt słaby, by poradzić sobie na rynku seksu. A rządzą nim przecież – jak i każdym innym pozbawionym nadzoru rynkiem – reguły okrutne i bezlitosne. Na seksualnym targu brzydkie, słabe i chore ludzkie zwierzęta są bez szans. Liczą się sprawność, uroda, witalność. Czy to przypadek – można by zapytać za pewnym niezmiernie popularnym współczesnym pisarzem – że kryteria seksu jako żywo przypominają kryteria faszyzmu?
5.
Cywilizacja wyznacza sferę porządku, w której ustaje naturalna międzyludzka walka o wszystko. I odwrotnie: tam, gdzie trzeba wciąż o wszystko walczyć, nie ma cywilizacji. Nieoczekiwanym skutkiem seksualnej emancypacji, jakiej doświadczyła Europa na przestrzeni ostatnich dziesięcioleci, jest ponowna renaturalizacja człowieka. W pierwszej naturze ludzkie życie było nędzne, brutalne i krótkie. W drugiej jest dostatnie, ale jałowe, banalne i boleśnie samotne. Owszem, współczesna wrażliwość nie przeklina już (i słusznie!) cielesnej rozkoszy. Nie stygmatyzuje również tych, którzy jej pragną. Jednak zaspokojenie, które oferuje, jest zawsze tak samo przejściowe, a więc i zawsze jednakowo złudne. Za jego symboliczną figurę można uznać Don Juana. To przecież kochanek doskonały właśnie dlatego, że dręczy go stale powracające niezaspokojenie. Jak idealny konsument ciągle pragnie nowego pragnienia, on zawsze żądny jest nowej żądzy. Czy zatem faktycznie w sferze ludzkiej seksualności należy szukać klucza do sali cierpień, w której zamknięta jest współczesna jednostka?
Fot. Niekverlan, Pixabay.com, Public Domain.
——–
Żyjemy w czasach przesilenia. W „międzyepoce” o niewyraźnych, rozmytych konturach. W nowej serii felietonów Jan Tokarski zastanawia się, w których miejscach występują w naszym świecie pęknięcia oraz do czego mogą prowadzić. Do tej pory w cyklu „Pęknięcia” opublikowaliśmy następujące teksty:
- „Nowoczesność” (14 czerwca 2017 r.),
- „Równość” (23 maja 2017 r.),
- „Konsumpcjonizm” (25 kwietnia 2017 r.),
- „Rynek” (7 kwietnia 2017 r.),
- ”Klasa” (7 marca 2017 r.),
- „Demokracja” (20 stycznia 2017 r.),
- „Liberalizm” (26 listopada 2016 r.),
- „Pluralizm” (30 grudnia 2016 r.).