„Jestem pewien, że największym poetą XX w. jest Cwietajewa. Nikt inny” – powiedział w jednym z wywiadów Josif Brodski, zapytany o najlepszego poetę rosyjskiego [1]. Dzisiaj w Rosji tomiki wierszy tej poetki wydaje się w prestiżowych seriach. Bez problemu można je dostać w księgarniach. W sercu Moskwy stoi jeden z kilku na świecie jej pomników, odsłonięty w 2007 r. Znajduje się on naprzeciwko odnowionego w 2017 r. domu-muzeum, które urządzono w jej mieszkaniu przy ul. Borysa i Gleba 6. Na świecie pojawiają się coraz to nowe książki badawcze na jej temat. Krótko mówiąc, Marina Cwietajewa doczekała się uznania. Niestety dopiero po samobójczej śmierci, od której 31 sierpnia 2017 r. mija 76 lat.
A więc miała rację, gdy pisała w jednym z młodzieńczych wierszy:
Na moje wiersze, tak wcześnie pisane,
Że nie wiedziałam, że jestem – poetą,
Co wystrzeliły jak bryzgi z fontanny,
Jak iskry pod rakietą.
[…] Rzucone w kurz i księgarń kąty ciemne,
Gdzie nie znalazły nigdy amatora,
Na moje wiersze, jak na wina cenne,
Nadejdzie kiedyś pora.
(maj 1913 r., przeł. Zbigniew Dmitroca)
Całe szczęście, bo żyła tylko po to, aby pisać. Nie umiała robić dobrze nic innego. Natchnienie było jej żywiołem, pisała więc bardzo dużo i namawiała także innych: „Piszcie, piszcie jak najwięcej! Utrwalajcie każdą chwilę, każdy gest, każde westchnienie! Ale nie tylko gest, lecz także kształt ręki, która go uczyniła; nie tylko westchnienie – lecz także wykrój warg, z których lekko uleciało” [2]. Sama Cwietajewa utrwaliła otaczającą ją rzeczywistość i przy okazji swoje „życiopisanie” przede wszystkim w wierszach, poematach, opowiadaniach, listach i esejach. Jak jednak mówiła, niewiele pamiętała w sposób wiarygodny, wszystko za to emocjonalnie, jak przez sen. Tak też rzeczy zapisywała – nie zważając na daty i godziny, które nie miały dla niej znaczenia. Stąd niedaleko do mitologizowania rzeczywistości – nie było ono Marinie obce, do czego wprost się przyznawała.
Jednak nawet odarte z mitologii życie Mariny Cwietajewej pozostaje ciekawe i warte zgłębienia. Pokazuje to Anna Piwkowska w świetnej książce „Wyklęta. Poezja i miłość Mariny Cwietajewej”. Podobnie jak poprzednia pozycja tej autorki, poświęcona Annie Achmatowej, „Wyklęta” jest czymś, co należałoby nazwać biograficznym esejem o twórczości poety z wielką historią w tle. Nie jest to więc beletryzowany życiorys. Piwkowska nie stara się ubarwiać historii, tylko możliwie obiektywnie odnotowuje fakty. Z drugiej strony „Wyklętej” na pewno nie można nazwać ich suchym zbiorem. Piwkowska umie posługiwać się słowem, tka więc z faktów, opatrzonych czarno-białymi fotografiami, oraz z licznych cytatów z dzieł poetki i innych autorów porywającą opowieść o niezwykłym życiu, pełnym namiętności, cierpienia, sztuki i zwykłej radości istnienia.
Osoba o niełatwym charakterze pisząca niełatwe wiersze
Inaczej niż w książce „Achmatowa, czyli Rosja”, w której było sporo dygresji, Piwkowska wydarzenia związane z życiem Cwietajewej opisuje dość konsekwentnie w porządku chronologicznym. Historia zaczyna się 26 września 1892 r. w Moskwie, w domu szacownego profesora i znanej pianistki – Iwana i Marii Cwietajewów. Ich córka, Marina Cwietajewa, spędziła dzieciństwo nad fortepianem, grając na nim, jak pisała, „całym swoim wstrętem do grania”. Mimo to granie wychodziło jej wcale nieźle i już w wieku siedmiu lat występowała publicznie jako młoda pianistka. Może dlatego, że naprawdę kochała muzykę – ale tylko wtedy, gdy jej słuchała.
Albo gdy bawiła się melodią współbrzmiących ze sobą wyrazów, pisząc wiersze. Zaczęła je tworzyć dość wcześnie. Od zawsze wiedziała, że jej prawdziwym przeznaczeniem są słowa, a nie nuty. Jako osiemnastolatka wydała za pieniądze ojca swój pierwszy tomik – „Album wieczorny”. Spotkał się on z uznaniem krytyków, m.in. Maksymiliana Wołoszyna. Marina poznała go osobiście, podobnie jak innych uznanych artystów jej epoki, odwiedzając „rosyjskie Bloomsbury sióstr Cwietajewych” – krąg pisarzy symbolistów. Należeli do niego również tacy poeci, jak Walery Briusow i młody Andriej Bieły. Jednak bywanie na salonach nigdy nie było głównym celem Mariny. Po prostu bardzo lubiła inteligentne dyskusje, umiała słuchać ludzi i uwielbiała czytać im na głos swoje wiersze.
Nie potrafiła słuchać chyba tylko nauczycieli. Szkoła wydawała jej się instytucją opresyjną i dlatego w 1911 r., zaraz przed egzaminem dojrzałości, Marina Cwietajewa rzuciła liceum. Wyjechała samotnie nad Morze Czarne, do Koktebelu. Tam spotkała Sergiusza Efrona. Rok później byli już po ślubie. Wkrótce urodziła im się pierwsza córka – Ariadna.
Do końca swojego życia Marina była mężowi wierna jak pies, zgodnie z przysięgą daną mu w młodości. Miała jednak szczególną definicję wierności – swojego męża notorycznie zdradzała, i to zarówno z mężczyznami (m.in. listownie z Rainerem Rilkem czy Borysem Pasternakiem), jak i z kobietami. Przelotne, nieraz platoniczne romanse były jej potrzebne jak powietrze, bo bez nieszczęśliwego uczucia nie potrafiła pisać, a bez pisania – żyć. Potrzebowała jednak bardzo ostoi, którą był dla niej Sergiusz. Wyraziła to w jednym ze swoich wierszy, który napisała po najbardziej dotkliwej dla jej męża zdradzie, mianowicie kiedy po raz pierwszy zakochała się w kobiecie:
Przyszłam do ciebie o czarnej północy
Prosząc pomocy.
Ja – włóczęga bez matki, bez ojca,
Nawa tonąca.
[…] Samozwańcy i psy chutliwe
Rozdarli mnie do cna.
Przed dworzyszczem twym, sprawiedliwy
Stoję – niemocna.
(kwiecień 1916 r., przeł. Seweryn Pollak)
Marina zawsze do Sergiusza wracała, a ten zawsze jej wybaczał, chociaż ciężko znosił jej skoki w bok. Jak się wydaje, miał jedno skuteczne remedium na bolączki dnia codziennego: oddanie walce politycznej. Po upadku monarchii rosyjskiej postanowił dochować jej wierności i znalazł się w szeregach białej armii. Potem, już na emigracji, został sowieckim szpiegiem i zajmował się aktywną działalnością proradziecką. W pewnym momencie oskarżany był przez Rosjan o prowadzenie podwójnej gry. Czy Marina o posunięciach męża wiedziała i czy przyklaskiwała jego pomysłom – nie wiadomo. Zdaniem Brodskiego trudno sobie wyobrazić, by nie miała o niczym pojęcia. Życie polityczne męża nie miało jednak dla niej decydującego znaczenia. Najważniejsze było dla niej pozostać wierną samej sobie.
A była przede wszystkim poetą [3]. Dlatego też Marina – jako osoba o nie do końca sprecyzowanych poglądach politycznych, a nieumiejąca żyć bez pisania i bez audytorium – nie miała problemu z tym, by drukować swoje wiersze wszędzie, w pismach popierających obojętnie który reżim. Brała również udział w wieczorach autorskich organizowanych przez zwalczające się wzajemnie frakcje. Potrafiła na przykład wystąpić jednego dnia na wieczorze literackim poetów emigracyjnych, a drugiego – na spotkaniu zorganizowanym przez działaczy Unii Powrotu na rzecz Powrotu do Ojczyzny firmowanym przez ambasadę ZSRR. Nieważne, jaka była publiczność, ważne, że poetka dostawała za występ pieniądze.
Ta postawa okazała się dla Mariny szczególnie niekorzystna, kiedy w 1922 r. opuściła Moskwę i stała się emigrantką. Wędrowała od Berlina przez Pragę aż po Paryż, ale nigdzie nie znalazła swojego miejsca, mimo że teoretycznie wśród masy rosyjskich emigrantów mogła się poczuć niemal jak w domu. Wszędzie jednak była od nich odizolowana – ze względu tak na jej męża, jak na nią samą. „Marina […] była zaledwie tolerowana w emigracyjnym towarzystwie jako osoba o niełatwym charakterze i pisząca niełatwe wiersze” – pisze Piwkowska.
No właśnie, twórczość Mariny była niełatwa. Zwłaszcza w porównaniu z dość klasycznymi wierszami akmeistów, m.in. Achmatowej, którzy tworzyli w tym samym co ona okresie. Przede wszystkim z czasem poezja Cwietajewej stawała się coraz bardziej nowatorska – zarówno pod względem wersyfikacji, jak i obrazowania. Poetka często używała skrótów myślowych, sygnalizowanych zazwyczaj półpauzami. Przedkładała rzeczowniki nad czasowniki, co skutkowało nieraz zaburzeniem struktury zdania. Odchodziła od utartych schematów, tworząc nowe słowa i nowe konstrukcje składniowe. Jej utwory bywały oniryczne i mgliste. Przy tym odwoływała się do tradycji ludowej, pisząc np. wiersze-zaklęcia, i od wewnątrz ją rozsadzała.
W efekcie Cwietajewa niestety dość szybko została zapomniana jako poetka. By zarobić, przerzuciła się na pisanie prozy; poza tym trochę tłumaczyła. Nie była w stanie podjąć zwykłej pracy biurowej. W pewnym momencie to jej córka utrzymywała całą rodzinę, sprzedając swoje ręczne robótki. W międzyczasie Cwietajewa urodziła syna, Mura. We czwórkę żyło się jeszcze ciężej. Krótko mówiąc, lata emigracji rodzina Mariny przeżyła w straszliwej nędzy. Nie pomogły stypendium rządu czechosłowackiego i okresowa pomoc finansowa prywatnych fundatorów.
Pod koniec lat 30. Sergiusz zniknął w niewyjaśnionych okolicznościach. Chodziły słuchy, że pojechał do ZSRR – tak było w istocie. 18 czerwca 1939 r., kiedy czasy w Związku Radzieckim – według słów Achmatowej – „ze względnie wegetariańskich stały się mięsożerne”, sama Cwietajewa powróciła z synem do wytęsknionej ojczyzny. Na moskiewskim peronie czekała na nią córka Ariadna. Zabrała ona matkę i brata do sosnowego lasu w Bolszewie, gdzie przebywał chory Sergiusz. Nie minęło parę miesięcy wspólnego życia, gdy aresztowano najpierw Ariadnę, a później Sergiusza.
Cwietajewa wyjechała z dorastającym, bardzo wrażliwym Murem z opustoszałego Bolszewa do Moskwy. Niestety nie znalazła w niej dla siebie miejsca. Poczuła się odrzucona nawet przez swoje ukochane miasto, w którym się wychowała i o którym niegdyś pisała w wierszu adresowanym do jej córki Ariadny:
W cudnym grodzie tym,
W jasnym grodzie tym,
Gdzie i martwej mi
Będzie słodko wciąż –
Ty królować masz, lamentować masz,
Swych dożywać lat,
Pierworodna ma! […]
(31 marca 1916 r., przeł. Joanna Salamon)
W sierpniu 1941 r. Cwietajewa z synem trafiła do Jełabugi, malutkiej wsi niedaleko Czystopola. Już od pierwszego dnia bardzo się bała tego miejsca. Tym bardziej, że mniej więcej od momentu aresztowania jej bliskich postępowała choroba jej duszy. Jak pisze Piwkowska, „zogniskował się w niej niepokój, który ogarnął świat, przeczucie apokalipsy i niezgoda na tę ostateczność”.
Najbardziej niepokojącym przejawem choroby było to, że tam, w Jełabudze, w maleńkim, ubogim pokoiku, Marina przestała pisać. W jej pokoju nie było nawet stołu, przy którym mogłaby pracować i do którego kiedyś zwracała się czule:
Mój stole, mój wierny psie!
Dziękuję, żeś ze mną szedł
Uparcie, gdziem tylko szła,
I chronił, i strzegł od zła […]
(lipiec 1933 r., przeł. Wiktor Woroszylski)
W Jełabudze nie miał kto strzec jej od zła. Nie było tam nie tylko warunków do tworzenia, ale i ludzi, którzy mogliby pomóc. Marina nie miała w nikim oparcia. Jak pisał jej syn, „[c]ałkiem straciła głowę, całkiem straciła wolę, była uosobieniem cierpienia”. W końcu, 31 sierpnia 1941 r., powiesiła się na haku, który znajdował się w jej pokoju.
Dar zatruwania czytelnika
Choć Cwietajewa nie umiała żyć bez pisania, to znajomość jej utworów nie jest dziś potrzebna, by zafascynować się jej biografią. I na odwrót – Josif Brodski powiedział kiedyś wprost: „ja związków z doświadczeniem życiowym autorki w wierszach Cwietajewej nie szukam” [4], bo nie jest to potrzebne do ich zrozumienia.
Może tych wzajemnych związków zbyt dokładnie szukać nie należy. Dlatego dobrze, że Piwkowska nie napisała książki biograficzno-monograficznej, tylko postawiła zdecydowanie na opis życia poetki. I mimo że w każdym rozdziale znajdziemy przynajmniej jeden fragment wiersza Cwietajewej, to po przeczytaniu książki Piwkowskiej właściwie niewiele będziemy wiedzieć o samych utworach Mariny, nie poznamy ich obowiązującej interpretacji. Za to zostaniemy zachęceni do tego, by po nie sięgnąć.
Nie sądzę, iż Piwkowska zdecydowała się na oddzielenie życia od twórczości dlatego, że całościowe przedstawienie tej ostatniej byłoby trudne. Z pewnością jednak takie by było, przede wszystkim z punktu widzenia nierosyjskojęzycznych czytelników – część utworów Cwietajewej, szczególnie tych bardziej nowatorskich, jest praktycznie nieprzekładalna. Jak pisał Seweryn Pollak, cała twórczość Mariny „tkwi w języku, z języka się wywodzi i właściwie jedynie poprzez specyfikę języka rosyjskiego może być dokładnie odczytana” [5].
Wydaje się, że Anna Piwkowska w „Wyklętej” chciała zwyczajnie przedstawić Marinę Cwietajewą jako człowieka. Jak sama pisze na wstępie – napisać „książkę o tym, że sensem życia jest po prostu samo życie”. Myślę, że autorce się to udało.
Przypisy:
[1] Solomon Wołkow, „Świat poety. Rozmowy z Josifem Brodskim”, przeł. Jan Gondowicz, wyd. PIW, Warszawa 2001, s. 54.
[2] Marina Cwietajewa, „Iz dwuch knig”, Moskwa 1913, s. 3 [za:] Seweryn Pollak, „Portret poetki (Maryna Cwietajewa)” [w:] tegoż, „Srebrny wiek i później. Szkice o literaturze rosyjskiej”, wyd. Czytelnik, Warszawa 1971, s. 51.
[3] Marina Cwietajewa uważała, że poeta jest tylko jeden: „W istocie nie ma poetów, a jest poeta, ten sam od początku do końca świata, siła przyjmująca barwy dawnych czasów, plemion, krajów, narzeczy, ludzi, przepływająca przez tych, którzy ją, tę siłę, niosą niby rzeka, w tych czy innych brzegach, pod tymi czy innymi niebiosami, po tym czy innym dnie” (Marina Cwietajewa, „Epos i liryka współczesnej Rosji”, przeł. Wiera Bieńkowska i Seweryn Pollak).
[4] Solomon Wołkow, dz. cyt., s. 54.
[5] Seweryn Pollak, dz. cyt., s. 60.
Książka:
Anna Piwkowska, „Wyklęta. Poezja i miłość Mariny Cwietajewej”, wyd. Iskry, Warszawa 2017.