Co najmniej od końca pierwszej dekady XXI wieku przez kolejne piętnaście lat wszyscy europejscy prodemokratycznie nastawieni analitycy polityczni byli zgodni co do jednego – żyjemy w czasach kryzysu. Zaczął się on od kryzysu finansowego, spowodowanego zapaścią rynku pożyczek hipotecznych wysokiego ryzyka, potem kolejno pogłębiały go kryzysy migracyjny, klimatyczny, wreszcie ten dotyczący wzrostu znaczenia populistycznej prawicy na świecie, którego skutkiem jest dziś podważanie demoliberalnego, powojennego porządku w kolejnych krajach Zachodu. Ogólna diagnoza jest więc wspólna, różnice tkwią zazwyczaj w określeniu istoty problemu i przedstawieniu recept.
Diagnoza epoki chaosu
Niewielki esej Giuliano da Empoliego „L’Heure des prédateurs” [Czas drapieżców] jest kolejnym głosem w dyskusji nad tym, jak należałoby zdefiniować polityczny moment dziejowy, w którym się znaleźliśmy. Co do tego, że jest on kryzysowy, autor bestselerowej we Francji (pół miliona sprzedanych egzemplarzy) i wydanej również w Polsce powieści „Mag z Kremla” (wyd. pol. Filtry 2023) nie ma najmniejszych wątpliwości. Stary świat „osuwa się w otchłań” – pisze da Empoli – zaś „lodowaty uścisk nowego, który zajął jego miejsce”, możemy odczuć obecnie na własnej skórze. Nastał czas chaosu i właśnie dlatego musimy wyjątkowo mocno wytężyć nasz umysł, żeby pojąć, na czym polega zmiana paradygmatu uprawiania polityki i na czym zasadza się specyfika działania jej nowych aktorów pokroju Trumpa i innych tytułowych „drapieżców”.
Kulisy sprawowania władzy
Da Empoli proponuje specyficzną opowieść. Jego książka nie jest drobiazgową politologiczną analizą. Autor, jak sam przyznaje, nie posługuje się „koncepcjami”, lecz „obrazami”, a swój punkt widzenia porównuje do perspektywy azteckiego skryby, który w XVI wieku był świadkiem upadku wielkiego imperium Montezumy i początku kolonizacji Nowego Świata przez Hiszpanów. W konsekwencji da Empoli składa swój esej z mniejszych, stanowiących oddzielne całości cząstek, w których za każdym razem wychodzi od konkretnego zdarzenia, którego był świadkiem jako polityczny doradca włoskich lub francuskich polityków w ostatnich dwóch dekadach, a następnie wyciąga z nich bardziej ogólne wnioski na temat nowych reguł politycznej gry.
W ten sposób przenosimy się wraz z nim kolejno do sali Zgromadzenia Ogólnego ONZ w Nowym Jorku (wrzesień 2024), gdzie obserwujemy a to przywódcę Palestyńczyków Mahmuda Abbasa, a to prezydenta Iranu, a to znów prezydenta Brazylii Lulę czy szefa rządu Chile; potem do Rijadu (listopad 2024) na spotkanie z Muhammadem ibn Salmanem, księciem koronnym i realnym przywódcą Arabii Saudyjskiej; następnie do Waszyngtonu Trumpa (listopad 2024); Chicago Obamy (listopad 2017), gdzie znajduje się jego fundacja; Montrealu Justina Trudeau (wrzesień 2024), organizującego konferencję o sztucznej inteligencji; czy też Lizbony (maj 2024), gdzie wraz ze stojącym na progu śmierci Kissingerem słuchamy współczesnych apostołów rewolucji technologicznej: Sama Altmana (OpenAI) i Demisa Hassabisa (noblisty od DeepMind).
Daje to wrażenie namacalności świata wielkiej polityki, tym bardziej że autor nie stroni od opisów drobiazgów, które mają, jak się okazuje, znaczenie – gestów, ubiorów, nawyków kulturowych, atmosfery panującej w danym pomieszczeniu, jego wystroju, ba!, widoków z okna, a w swoich opisach kładzie nacisk nie tylko na głowy państw, które nagle z abstrakcyjnych nazwisk znanych z mediów przedzierzgają się w jak najbardziej cielesne postacie, ale także na całe ich otoczenie – sztaby zastępców, doradców czy zwykłych ochroniarzy.
Ogólne prawdy o polityce
To właśnie przez ów realizm opisów wierzymy da Empoliemu, gdy zdradza nam kilka odwiecznych prawd na temat kulisów sprawowania władzy. Jak choćby tę, że powaga i racjonalność politycznych posunięć są w dużej części pozorem. Autor dowcipnie zauważa, że uprawianie polityki można porównać do trzech politycznych seriali. Pierwszy to „Prezydencki poker” [oryg. The West Wing], amerykański serial emitowany w latach 1999–2006, w którym polityka to wykonywane świadomie i na serio heroiczne zadanie, gdzie ścierają się wielkie wartości. Drugi to „House of Cards”, w którym polityka to makiaweliczna gra sił, gdzie wygrywa sprytniejszy lub silniejszy. Wreszcie trzeci to serial „Figurantka” [oryg. Veep], w którym polityka to komedia pomyłek, wieczne popełnianie błędów w ocenie realnej sytuacji. Jak podsumowuje da Empoli, polityka to w dziesięciu procentach „Prezydencki poker”, w dwudziestu „House of Cards”, a w siedemdziesięciu to sitcom.
Wierzymy mu też, gdy cytuje byłego putinowskiego doradcę Władisława Surkowa, który mówi, że wszystkim w polityce rządzi zasada entropii. Gdy wielkie imperium zaczyna chwiać się w posadach, musi wyeksportować wewnętrzny chaos, który w nim narasta, poszukać na zewnątrz kozła ofiarnego. W przypadku Rosji stała się nim Ukraina i Wołodymyr Zełenski.
Wierzymy mu również, gdy wyciąga z tego (i z własnych doświadczeń, choćby z okresu doradzania Matteo Renziemu) prawdę jeszcze bardziej ogólną – że uprawianie polityki to sztuka znoszenia cierpienia, które każdemu politykowi towarzyszy bezustannie. Rodzi się ono z wiecznego napięcia, ciągłego wystawienia na ataki, które w każdej chwili mogą doprowadzić do jego porażki.
Lekcja Machiavellego
Opis warunków, jakie towarzyszą politykom od wieków, nie jest jednak clou książki da Empoliego. Jego ambicją jest pokazanie nie tego, co zawsze obecne, lecz tego, co specyficzne dla przemian politycznych epoki kryzysu. Żeby to zobrazować, autor sięga po Machiavellego i jego opis strategii politycznej Cezarego Borgii, który stał się pierwowzorem bohatera „Księcia”. Borgia staje się tu symbolem skutecznego działania w dobie chaosu, a więc w czasach wojennych, gdy groźba wybuchu wojny jest bardziej realna niż jej powstrzymanie, wszyscy konkurują ze wszystkimi, a ostatecznym argumentem jest siła. To, że żyjemy w takiej rzeczywistości, nie wynika z deklarowanej wrogości, lecz z prostego rachunku ekonomicznego. Z czasami wojennymi mamy do czynienia wtedy, gdy agresja staje się tańsza niż obrona. Dziś nie trzeba lotniskowca za dziesięć miliardów dolarów, pisze da Empoli, żeby zdestabilizować czyjeś państwo. Wystarczą pociski hipersoniczne za piętnaście milionów, a nawet broń biologiczna za dwadzieścia tysięcy. Stary porządek, stara równowaga sił odchodzą do lamusa.
Czasy chaosu sprzyjają politykom, takim jak Borgia – pół lisom, pół lwom (da Empoli nazywa ich „les Borgiens”). Ich modus operandi można streścić w kilku punktach. Po pierwsze, liczy się działanie, a nie namysł. Współcześni Borgiowie nie kalkulują, tylko uprawiają politykę faktów dokonanych. „Kto nie działa w sytuacji niepewności, pozwala, żeby to okoliczności decydowały o jego losie”, zauważa da Empoli. Po drugie, liczą na efekt zaskoczenia i nie oglądają się na zastane reguły. Te ostatnie albo ignorują, albo omijają, albo najzwyczajniej w świecie gwałcą. Po trzecie, nie tylko karmią się chaosem, ale sami go potęgują, co ich wzmacnia, są bowiem „przyzwyczajeni do ewoluowania w świecie bez ograniczeń”. Logika ich działania doprowadza wszystkie produkujące zamęt procesy do ich ostatecznych granic, bez względu na koszty. W tym wszystkim wartość ma tylko ich wizja i skuteczność jej realizacji – sprawczość. Przecież, jak mawia cytowany przez da Empoliego Javier Milei, różnica między szaleńcem i geniuszem jest tylko jedna – geniusz osiąga sukces, szaleniec nie!
Współcześni Borgiowie
„Żyjemy w momencie makiawelicznym”, pisze da Empoli. Jego bohaterami byli kiedyś władcy opisywani przez Plutarcha, Swetoniusza, renesansowych włoskich kronikarzy i memuarystów ancien régime’u. Dziś są nimi Donald Trump w Ameryce, Javier Milei w Argentynie, Nayib Bukele w Salwadorze, Muhammad ibn Salman w Arabii Saudyjskiej.
Każdy w opowieści da Empoliego uosabia jedną z cech „borgiowego” polityka. Trump – działanie poprzez zaskoczenie i absolutną pogardę dla intelektualnych analiz (amerykański prezydent, jak zauważa autor „Czasu drapieżców”, w ogóle nie czyta; funkcjonuje tylko w świecie oralnym). Jest on żywą ilustracją niezmiennej zasady polityki, o której zapominają wszyscy jajogłowi – w tej sferze nie istnieje żaden związek między zdolnościami intelektualnymi a polityczną inteligencją.
Muhammad ibn Salman to znowu przykład na umiejętne łączeni strategii lisa i lwa. Jego niespodziewany, cichy „przewrót pałacowy” w 2017 roku, który zmienił nagle obowiązujące reguły gry w Arabii Saudyjskiej, jest tego najlepszym przykładem.
Bukele z kolei to wzór omijania lub też przeinaczania obowiązujących demokratycznych zasad w imię sprawczości. Kiedy w imię walki z mafią wprowadził stan wyjątkowy i wsadził do więzienia wszystkich wytatuowanych ludzi w Salwadorze (tu, podobnie jak w Japonii, ludzie mafii tatuują sobie ustalone wzory), nie przejął się tym, że trafiły tam również niewinne osoby, w tym fani muzyki heavymetalowej. Liczył się ogólny efekt, realizacja odważnej wizji.
Technologiczni feudałowie
Zmiana głównych bohaterów na scenie politycznej, gdzie populistyczni watażkowie w stylu Trampa czy Bukele ze zjawiska marginalnego stali się mainstreamowym fenomenem, to jednak nie wszystko. Nowym politycznym czynnikiem jest dziś ich alians z – jak nazywa ich da Empoli – „technologicznymi możnowładcami” [les seigneurs de la tech]. Obie grupy mają ze sobą wiele wspólnego. To, co upodobnia szefów bigtechów do wzorcowych współczesnych Borgiów, to ekscentryczność nieznosząca stawiania granic, niechęć do intelektualnych, moralizujących elit, zupełna pogarda wobec regulacji i procedur mogących spowolnić plany stworzenia nowego cyfrowego świata.
Również ich cyfrowe twory noszą makiaweliczne, „borgiowe” znamię. Najlepszym tego przykładem są sztuczne sieci neuronowe, czyli sztuczna inteligencja. Ona też „karmi się chaosem, z którego rodzą się niespodzianki”, bowiem nawet jej twórcy nie są w stanie objąć umysłem stopnia skomplikowania jej algorytmów i skali przetwarzanych danych. Nie można jej zrozumieć, można w nią już tylko wierzyć. Działa też poza wszelkimi procedurami i normami. Jest projektem faraonicznym, z którym kontakt jest pozorny i przypomina raczej próby skomunikowania się bohatera „Zamku” Franza Kafki z tytułową wyższą instancją. Skrót AI, od wyrażenia artificial intelligence, można równie dobrze deszyfrować jako skrót od słów authoritarian intelligence.
Demokratyczno-liberalna reakcja (czy raczej jej brak)
Co na to strażnicy dawnych demoliberalnych wartości? Da Empoli pisze jasno: w przypadku prawicowych populistów zupełnie nie zauważyli, że całkowicie zmieniły się reguły politycznej gry i że strategia na przeczekanie, zawstydzanie lub odwoływanie się do racjonalnych argumentów zupełnie się nie sprawdza. W przypadku bigtechów zignorowali niebezpieczeństwo (sami korzystali z cyfrowych dobrodziejstw, patrz: reelekcja Obamy przy dużym wsparciu byłego szefa Google’a) i – przynajmniej w przypadku amerykańskich demokratów – nie zrobili nic, żeby uregulować rynek nowych technologii.
Odpowiedź da Empoliego
Co zatem teraz zrobić, by przeciwstawić się współczesnym Borgiom?
Tu zaczynają się schody. Esej da Empoliego jest niezwykle elegancko napisany. Osobiste doświadczenia są umiejętnie przemieszane z opowieściami o wydarzeniach wyczytanych lub usłyszanych z drugiej ręki. Historia gładko miesza się z teraźniejszością. Zgrabna metafora sąsiaduje z erudycyjną wstawką. Da Empoli cytuje Malapartego, Tołstoja, Fenelona, Kafkę, Machiavellego, de Maistre’a, Goethego i parę innych klasycznych nazwisk. Ale nie za często, w sam raz. Nie brakuje też u niego zapadających w pamięć charakterystyk. A jednak na samym końcu pozostajemy z poczuciem nie do końca spełnionej obietnicy.
Owszem, wiemy już, że idzie nowe i straszne, ale co to oznacza? Czy jest to naturalne dziejowe wahnięcie, którego nie da się uniknąć? Czy zatem należy opuścić gardę i je przeczekać, zamieniając się niczym autor w azteckiego skrybę obserwującego z boku upadek swojego świata? A jeśli nie – to jak działać? Upodobnić się do „drapieżców”? Makiawelicznie, jak lis, przyjąć ich cechy, a następnie, niczym lew, przywrócić siłą właściwy porządek? A może tupnąć głośno, pogrozić (czym? jak?), póki jeszcze w większości krajów Europy ma się jakiś realny polityczny wpływ?
Da Empoli nawet nie próbuje odpowiedzieć na te pytania. Za to jako jedyne dwie oświecone postaci demokratyczno-liberalnego świata podaje Henry’ego Kissingera (tego „entomologa władzy”) i Francesco Cossigę, których poznał osobiście i u których ceni przede wszystkim trzeźwość osądu, dużą dozę realizmu w ocenie sytuacji i świadomość, że „nie można oczekiwać, iż większa siła będzie respektować granice wyznaczone przez umiar”. To trochę mało jak na wybiegające w przyszłość antidotum na makiaweliczny chaos. Nawet jeśli dodamy do tego wprost wyrażoną na początku książki radę, że podstawowym zadaniem liberalnych demokratów jest dziś nie bać się podejmowania decyzji, ubiegać populistów nie tylko w myśleniu, ale przede wszystkim w działaniu.
AI – imperium zła?
Widać też wyraźnie, że o ile da Empoli zna się dość dobrze na dyplomacji i mechanizmach władzy, o tyle gorzej mu idzie analizowanie nowych technologii, w tym sztucznej inteligencji. Ta ostatnia jest opisana w jakiejś piekielnej, manichejskiej optyce, co często przekłada się u autora „Czasu drapieżców” na dość ogólnikowe, pesymistyczne zdania w stylu: „AI nie tylko zwiększy naszą mądrość, ale spotęguje też naszą głupotę” lub „nie mamy przyszłości, jak nasi dziadkowie, bo w systemie zerojedynkowym wszystko musi być policzalne”.
Nie oznacza to, że AI nie niesie żadnych niebezpieczeństw (wręcz przeciwnie), ani że „konkwistadorzy technologii” nie będą nowymi feudałami żerującymi na innych (jak chce na przykład w swojej najnowszej książce Varufakis), ale każe się zastanowić nad spójnością wywodu da Empoliego. Jeśli bowiem AI w swojej istocie to wcielone, autorytarne kafkowskie zło, to czy w ogóle da się je regulować, jak sugeruje w jednym miejscu autor, czy też należałoby je po prostu unicestwić?
Pesymizm czy nadzieja?
Wreszcie można odczuć, że sam autor waha się, czy pogrążyć się w sceptycznym pesymizmie, czy też dać nam jednak trochę nadziei. Pokazuje to niezwykle dziwny ostatni fragment książki, będący jej zakończeniem i (chyba) podsumowaniem. Da Empoli opisuje w nim nierówną walkę sympatycznego mera podparyskiego miasteczka Lieusaint z korporacją Google’a. Z dnia na dzień należąca do Google’a aplikacja Waze, mająca za zadanie wskazać kierowcom najkrótszą drogę przejazdu, przekierowała większość pobliskiego ruchu samochodowego wprost na przecinającą tę cichą miejscowość niewielką ulicę, zamieniając życie jej mieszkańców w piekło. Pomimo prób kontaktu i wpłynięcia na cyfrowego giganta – również przez nagłośnienie sprawy w prasie – wszelkie starania mera o zmianę algorytmów zakończyły się fiaskiem. Google okazał się organizmem na tyle wielkim, że zupełnie niedostępnym. Jednak, jak mówią ostatnie słowa książki, „walka trwa”.
Czy właśnie to nam pozostaje? Nierówna walka z technologicznymi i politycznymi olbrzymami na naszych własnych podwórkach, w mikroskali? Co zatem z poważnymi graczami wielkiej polityki, mężami stanu i głowami państwa, którzy reprezentują nasze wartości i o których w zasadzie jest ten esej?
Pisane na szybko
Trudno pozbyć się wrażenia, że pisząc „Czas drapieżców” (być może w znakomitej części już po drugim wyborze Trumpa i mianowaniu Muska swoim oficjalnym doradcą), autor trochę ścigał się z czasem, chcąc szybko zmonetyzować swoje przemyślenia, i nie miał najlepszego pomysłu na zakończenie swojego eseju i dopracowanie pozytywnych rozwiązań dla demokratyczno-liberalnego świata. Nie poczekał też na dalszy rozwój wypadków, choć te wkrótce nastąpiły (i następują) w naprawdę dramatycznych odsłonach. To słabość tej książki. To może spowodować, że co prawda jej pesymistyczny wydźwięk prawdopodobnie szybko się nie zestarzeje (niestety), ale rozłożenie akcentów już być może tak.
Pytanie, czy polski czytelnik będzie potrzebował potwierdzenia przez da Empoliego, że na świecie dzieje się źle, a w (geo)polityce wraca prawo silniejszego i strategia potęgowania chaosu. Obawiam się, że o tym już doskonale wie, choć jego źródłem nie jest tak elegancko napisana książka.
Książka:
Giuliano da Empoli, „L’Heure des prédateurs”, Gallimard, Paris 2025.