Ostatnim wyborom do samorządu towarzyszyła atmosfera niemałej rewolucji. Oto do prawdziwej rozgrywki politycznej weszły ruchy miejskie, które zaczęły dowodzić, że mogą stać się prawdziwą alternatywą dla dotychczasowych partii politycznych. Odnotowały sukces po sukcesie – miejska polityka zmieniła się w Gorzowie Wielkopolskim, Poznaniu, do pewnego stopnia także w Warszawie. Wydawało się, że rok 2014 to początek marszu w stronę lepszej miejskiej polityki.

Nowe rozdanie w polityce ogólnopolskiej znacząco zmieniło jednak pozycję i znaczenie ruchów miejskich. Dawniej, gdy ich głos stanowił merytoryczną przeciwwagę dla jałowej pod względem ideowym Platformy, ruchy miejskie mogły pokazać swoją siłę. Dziś – w dobie fake newsów, wszechobecnego trollingu oraz instrumentalizacji miejskich postulatów – ruchy miejskie muszą na nowo określić, co mogą zrobić oraz po czyjej stanąć stronie w politycznych sporach. Stawką w najbliższych wyborach nie jest już dostosowywanie miast do standardów europejskich, jest nią ratowanie zdrowego rozsądku w tzw. polityce miejskiej.

Wydaje się, że najbliższe wybory odbędą się pod znakiem walki partii rządzącej z tzw. totalną opozycją w jej ostatnich niezdobytych jeszcze samorządowych bastionach. Obawiam się jednak, że w tym starciu ruchy miejskie mogą odegrać rolę co najwyżej aktywnych obserwatorów. Polskie społeczeństwo pokazało, że choć jest już zmęczone partyjnymi sporami, nadal nie chce zaufać propozycjom formułowanym przez ruchy miejskie. Powodem jest przede wszystkim niejednoznaczność postulatów ruchów oraz wielość występujących w nich narracji. Jest to szczególnie widoczne, gdy co jakiś czas w łonie różnych organizacji wybuchają głośne konflikty. Kolejnym problemem jest też mała medialna nośność wielu lokalnych kwestii podnoszonych przez miejskich aktywistów. Wiele ich postulatów zyskuje rozgłos dopiero wtedy, gdy uda się im przebić do mediów ogólnopolskich, czego najlepszym przykładem jest afera reprywatyzacyjna. Ruchy obecne w mniejszych ośrodkach często skazane są jednak na marginalizację.

Mimo to znaczenie ruchów miejskich wcale nie maleje, zwłaszcza w sytuacji coraz większego „wypalenia” partii oraz atrofii mediów. Wręcz przeciwnie, aktywiści miejscy mogą i powinni coraz częściej inspirować i moderować debatę na temat miejskiej polityki. Doskonałym przykładem tego rodzaju działań są np. próby wpływania na parlamentarzystów przy okazji procedowania sejmowych ustaw (krajobrazowej czy ostatnio o ochronie przyrody). Oczywiście, nie wyklucza to pojawienia się pojedynczych miejskich ruchów lub liderów, którzy stracą cierpliwość i zdecydują się na wejście do bezpośredniej polityki. Zamiast niejednoznacznej niezależności, uznają, że nadszedł czas na rozpostarcie politycznego sztandaru. Polska scena polityczna – co pokazują kampanie wyborcze z ostatnich lat – jest otwarta na nowe twarze, pytanie tylko, czy nasze społeczeństwo chętnie je przyjmie.