Jakub Bodziony: Jak się czujecie po porażce?
Joanna Matecka: Nie uważam, że ponieśliśmy porażkę, bo protest trwa dalej. Nie zostaliśmy potraktowani poważnie przez rządzących, a pomimo to odnieśliśmy olbrzymi sukces, ponieważ udało nam się zjednoczyć środowisko medyczne. Zwiększyliśmy także poziom świadomości społecznej, zwracając uwagę na kluczowe problemy pracowników opieki zdrowotnej. To nam daje podstawy do dalszej walki.
Zjednoczyć środowisko? W szczytowym momencie w strajku głodowym uczestniczyło 55 osób, większość w Warszawie. Ogólnopolska akcja była słabo widoczna. Gdyby środowisko było rzeczywiście zjednoczone, rząd musiałby ustąpić. Czegoś zabrakło?
Według naszych informacji w strajku głodowym uczestniczyło nawet 100 osób. Dostajemy wiele wyrazów poparcia, ale nie mogliśmy liczyć chociażby na fizyczną obecność najliczniejszej grupy zawodów medycznych, czyli pielęgniarek. One mają bardzo ograniczoną możliwość wypowiadania się, w związku z podpisanymi wcześniej tzw. porozumieniem „Zembalowym”. Warto też zauważyć, że niektórzy pracownicy medyczni to małe grupy zawodowe, dlatego trudno ich protest uznać za masowy. W całej Polsce jest kilkaset diagnostów, nie możemy oczekiwać, że wszyscy zbiorą się w jednym mieście i zaczną głodówkę.
Jak w takim razie ocenie relacje w środowisku?
Wcześniej było między nami dużo różnic, prywatnych uraz i wzajemnej niechęci pomiędzy zawodami. Dzięki powstaniu Porozumienia Zawodów Medycznych, udało nam się wygasić te konflikty.
Z jakimi reakcjami ze strony pacjentów spotkaliście się podczas protestu?
Głównie entuzjastycznymi. Poparcia udzieliło nam trzydzieści organizacji zrzeszających pacjentów, a ponad 60 proc. Polaków popierało nasze postulaty. To bardzo cenne, bo dla nas najważniejszy jest pacjent.
Inaczej to było przedstawiane przez rządzących i media publiczne.
Strona rządząca obwieszczała nam swoje oczekiwania, nigdy nie dyskutowaliśmy nad żadną z naszych propozycji. Pomimo tego, udało nam się wywrzeć presję na ministrze Radziwille, który przedstawił projekt w reakcji na nasze postulaty.
To was zadowala?
Nie, bo to tylko pudrowanie zepsutego systemu. Problem jest złożony i narasta, a przez dwie dekady nikt nie próbował go rozwiązać. My wychodzimy z założenia, że skoro w Czechach i na Słowacji środowisko medyczne wymusiło na politykach zwiększenie całościowych nakładów na opiekę zdrowotną, to nam też się uda.
Skoro w Czechach i na Słowacji środowisko medyczne wymusiło na politykach zwiększenie całościowych nakładów na opiekę zdrowotną, to nam też się uda. | Joanna Matecka
Kończąc protest głodowy, mówiliście o tym, że „nie składacie broni”. Co to znaczy?
Będziemy wypowiadać klauzulę opt-out, która została wprowadzona, gdy wchodziliśmy do Unii Europejskiej. Pracownik, który podpisuje taki dokument, zrzeka się przestrzegania godzinowych norm pracy, określonych przez UE. Nie chcemy dalej narażać pacjentów na ryzyko, które wiąże się z byciem leczonym przez przemęczonego lekarza. W Europie odchodzi się od stosowania tej klauzuli, a w Polsce w wielu przypadkach jest ona niezbędna do funkcjonowania konkretnych oddziałów. Obecnie cała polska opieka zdrowotna polega na wyzysku pracowników, których wydajność ciągle spada.
Rząd zaproponował własne rozwiązania, a was oskarżył o brak chęci do dialogu. Konstanty Radziwiłł zasugerował możliwość odpracowywania studiów medycznych, tak aby pokryć koszty publicznego wykształcenia. Dodatkowo mamy ściągać lekarzy z Ukrainy, a studentów będziemy kształcić na dwóch nowych uczelniach medycznych. To mało?
To nie był dialog, a monolog, wspierany przez propagandę TVP. Próbowaliśmy podjąć dyskusję, dotyczącą wzrostu nakładów na opiekę zdrowotną, ale bezskutecznie.
W kwestii studiów, to zgodnie z Konstytucją są one w Polsce bezpłatne. Dlaczego tylko my mielibyśmy odpracowywać swoje studia? Chciałabym też zdementować udostępniane w ostatnim czasie informacje, zgodnie z którymi studia medyczne to koszt około pół miliona złotych. To nieprawda, w rzeczywistości jest to od 180 tys. do 360 tys. złotych i wcale nie są to najdroższe studia w Polsce.
Zwiększenie naboru na studia będzie odczuwalne w systemie za 10–15 lat, a i tak w żaden sposób nie zmniejszy odpływu kadry medycznej za granicę.
Dlatego zaprosimy ukraińskich lekarzy.
W Polsce około 300 ze 130 tys. lekarzy pochodzi z Ukrainy. To kropla w morzu potrzeb. Legalizacja pobytu i proces nostryfikacji dyplomu dla lekarzy spoza Unii Europejskiej jest bardzo skomplikowany i żmudny. Poza tym, jeżeli uzyskają już prawo do wykonywania zawodu w Polsce, to mogą leczyć w każdym innym kraju UE. Lekarze z Ukrainy płynnie mówią po angielsku, dlaczego mieliby tutaj zostać? Na Zachodzie będą mieli lepsze warunki kształcenia, wyższe pensje, dostęp do nowoczesnego sprzętu i mniej pracy. W Polsce lekarz za kurs obsługi USG płaci podstawową pensję, a za granicą fundowany jest przez szpital. Niemcy czy Norwegowie też borykają się z niedoborami kadry medycznej, dlatego próbują za wszelką cenę ściągnąć do siebie pracowników. My chcemy zostać i leczyć w Polsce.
Minister Radziwiłł próbuje was zatrzymać, obiecując wzrost finansowania opieki zdrowotnej do 6 proc. PKB do 2025 r. To nie jest wartość, której się domagaliście, ale może to dobry początek?
Cieszy nas, że powstał taki projekt, ale to zdecydowanie za mało. Polska jest w bardzo złej sytuacji demograficznej, a będzie tylko gorzej. Osoby powyżej 65. roku życia w 2050 roku będą stanowiły ponad 1/3 społeczeństwa. W tym wieku liczba wymaganych usług medycznych zdecydowania wzrasta, a już obecnie system jest niewydolny.
Sami lekarze są jedną z najszybciej starzejących się grup zawodowych, ponad 1/3 chirurgów jest w wieku okołoemerytalnym. To tykająca bomba, którą staramy się rozbroić. Ministerstwo manipuluje opinią publiczną, twierdząc, że wydatki na rezydentury w przyszłych latach wzrosną o 40 proc. – wynika to tylko ze wzrostu ogólnej liczby specjalizujących się lekarzy.
Rząd zapowiedział podwyżki dla niektórych zawodów medycznych.
Ministerstwo proponuje dodatek 1200 złotych brutto dla lekarzy rozpoczynających daną specjalizację. To ruch w dobrą stronę, ale niesprawiedliwy wobec lekarzy obecnie znajdujących się na rezydenturach, którzy nie zostaną objęci tym rozporządzeniem. Obawiamy się, że głównym celem rządu jest podzielenie środowiska medycznego i nakłonienie części z nas do nie rezygnowania z klauzuli opt-out.
Jeżeli doszłoby do tego, to przestaniecie reprezentować całość środowiska i prawdopodobnie poniesiecie porażkę.
Ale my widzimy, że te działania są niesprawiedliwe. Nie zgadzamy się na to i jesteśmy zmotywowani do działania.
Minister Radziwiłł na spotkaniach z nami twierdził, że ludzie chcą teraz nowych dróg i boisk. Ciekawe tylko, kto będzie po nich biegał. | Joanna Matecka
Część z was już teraz wypowiada klauzulę opt-out. Skutki niedoboru lekarzy zaczną być odczuwalne na przełomie roku. W tym okresie oczekujecie reakcji rządzących?
Oczekujemy natychmiastowej reakcji. Jako organizacja wyczerpaliśmy już wszystkie możliwości. Próbowaliśmy rozmawiać z politykami, organizowaliśmy akcje poboczne, manifestowaliśmy, złożyliśmy projekt ustawy obywatelskiej, a skończyliśmy na proteście głodowym. To protesty w żaden sposób nie dotykały pacjentów, może dlatego rządzący nie zwracali na nie specjalnej uwagi.
Chce się nas zmusić do najostrzejszych kroków, a przecież decyzja o wzroście finansowania opieki medycznej jest tylko i wyłącznie polityczna. Sam minister na spotkaniach z nami twierdził, że ludzie chcą teraz nowych dróg i boisk. Ciekawe tylko, kto będzie po nich biegał.
Marszałek Senatu, Stanisław Karczewski – z wykształcenia chirurg – zasłynął cytatem, że „warto pracować dla idei”. Kilka dni temu dodał, że nie wycofuje się ze swoich słów, a „zawód lekarza jest pięknym zawodem i nie ma ceny za uratowanie życia”.
Trudno to komentować. Wszyscy pracujemy dla idei, w przeciwnym wypadku, dawno by nas tu nie było.