„Jeśli ten człowiek umrze, nasza niemrawa i nierówna walka z reżimem PiS będzie miała nowy symbol i nowego bohatera” – napisał w odniesieniu do aktu samospalenia Piotra Szczęsnego Jan Hartman na swoim blogu na stronach internetowych „Polityki”. W uznaniu bohaterstwa i odnawiającej siły tego aktu wtórowali mu Jacek Żakowski i Tomasz Lis, a Agnieszka Holland w szeroko komentowanym tekście pisała o oczyszczającej mocy ognia, która – chciałoby się rzec za Słowackim – nas, „zjadaczy chleba – w aniołów przerobi”.

Można by spytać, co jest złego w posługiwaniu się językiem przesiąkniętym tyrteizmem i romantyzmem? Znamy go przecież od przedszkola. Kłopot w tym, że raz po raz prowadzi on nas na manowce. I nie chodzi tylko o to, że tragiczna śmierć Piotra Szczęsnego może stać się częścią politycznej rozgrywki – na co trudno się zgodzić. Nieumiarkowany język i strzeliste porównania to prosta droga do dalszej, niebezpiecznej radykalizacji języka oraz jeszcze ostrzejszej polaryzacji politycznych stanowisk.

Ilustracja: Krzysztof Niemyski
Ilustracja: Krzysztof Niemyski

Atmosfera emocjonalnego i moralnego wzmożenia uniemożliwia zaś opracowanie jakiejś racjonalnej strategii, pozwalającej wyjść opozycji z impasu, w którym znajduje się od miesięcy. Bo też, jeśli po jednej stronie mamy autorytarną władzę, „okupację” lub „inwazję” – jak mówi Jacek Żakowski – a po drugiej bohaterską ofiarę z życia, to jedynym wyjściem jest radykalny bunt: strajk lub tak dobrze przez Polaków rozpoznane powstanie. Tyle że przy takim podejściu łatwo traktować przeciwnika politycznego jako najgorszego wroga, który – przynajmniej moralnie – odpowiada za śmierć niewinnych. Taka postawa odcina też dostęp do jakiejkolwiek rozmowy czy negocjacji i zamyka społeczeństwo w dwóch wrogich sobie obozach. Fakt, że druga strona nie cofa się przed podgrzewaniem emocji i stosowaniem radykalnych, a wręcz obraźliwych sformułowań. Czy jednak musimy podążać ich drogą?

Zamiast wchodzić w mistyczną potyczkę z „religią smoleńską”, warto się cofnąć i zastanowić, jak przywrócić jakość polskiej debacie publicznej i polskiej demokracji. | Iza Mrzygłód

Dziennikarze i osoby publiczne, które biorą na sztandary dramatyczny gest Piotra Szczęsnego i czynią zeń symbol męczeństwa, sami posługują się też swoistym szantażem emocjonalnym skierowanym pod adresem tych środowisk, które jeszcze nie zajęły wystarczająco jednoznacznego stanowiska lub dystansują się od odczytywania tej tragicznej śmierci w kategoriach romantyczno-politycznych. Krytyczni i wątpiący ukazywani są jako pożyteczni idioci PiS-u lub ci, którzy jeszcze się nie obudzili, którzy pozostają ślepi i głusi na dramatyczne wezwanie wyjątkowej jednostki. Porównywalni z bezwolnym, uśpionym społeczeństwem doby komunizmu, które nie dostrzegło gestu Ryszarda Siwca czy Jana Palacha. Bo – jak pisze o Piotrze Szczęsnym Agnieszka Holland – „są ludzie wrażliwsi niż inni. Ludzie, którzy widzą i czują głębiej. Ludzie, którzy mają w sobie specjalny, rzadki gen odwagi i sprawiedliwości” i to ich właśnie należy słuchać. Ale taki komunikat pcha nas tylko w objęcia romantycznego nakazu oddania się pod przywództwo nieprzeciętnych jednostek oraz mesjanistycznej wizji poświęcenia na ołtarzu umęczonej Ojczyzny. Chcemy powtarzać lekcje ze szkoły?

Może zamiast wchodzić w mistyczną potyczkę z „religią smoleńską”, warto się cofnąć i zastanowić, jak przywrócić jakość polskiej debacie publicznej i polskiej demokracji. Tak by zapisana w niej była zasada deeskalowania konfliktów, a nie ich podsycania, odnoszenia się z szacunkiem do przeciwników politycznych i prowadzenia merytorycznej dyskusji. By działała reguła samoograniczenia związana z poszanowaniem odmienności innych i ze świadomością, że dobro wspólne nigdy nie jest tożsame z partykularnym jego rozumieniem. Aby tak się stało, należałoby jednak wygospodarować miejsce do dialogu z tymi, którzy myślą inaczej, nawet jeśli znajdują się obecnie po drugiej stronie politycznej barykady.

W liście Piotra Szczęsnego obok 15 punktów znalazło się też zdanie: „Proszę was jednak, pamiętajcie, że wyborcy PiS to nasze matki, bracia, sąsiedzi, przyjaciele i koledzy. Nie chodzi o to, żeby toczyć z nimi wojnę (tego właśnie by chciał PiS) ani «nawrócić ich» (bo to naiwne), ale o to, aby swoje poglądy realizowali zgodnie z prawem i zasadami demokracji”. Zdanie to doskonale oddaje ducha lipcowych protestów w obronie sądów, które odcinały się od napiętnowania przeciwników politycznych, patetycznych gestów i konfrontacyjnego języka. Bo szukanie nowego języka opisu rzeczywistości, który rzetelnie będzie mierzył się z nadużyciami władz i problemami społecznymi, a nie bujał w obłokach mitów i romantycznych fantazji, jest jednym z najważniejszych zadań. Nikt tego za nas nie zrobi.