Szanowni Państwo!
„Liberały-aferały” – taki przydomek przylgnął na początku lat 90. do polskich środowisk liberalnych i to mimo że właśnie wtedy Polska przy aprobacie sił politycznych z różnych stron wprowadzała daleko idące reformy wolnorynkowe w imię indywidualnej wolności. Niechęć do liberałów pozostała potężną bronią także w kolejnych latach, a manifestowała się słynnym „Balcerowicz musi odejść” Andrzeja Leppera czy stworzonym przez polityków PiS-u podziałem na Polskę „solidarną” i „liberalną”. Podział ten powrócił w roku 2015, niosąc PiS do kolejnego zwycięstwa wyborczego, i to mimo że Polska względnie łagodnie doświadczyła światowego kryzysu gospodarczego, za który zresztą również ganiono liberałów.
Warto jednak wyjść poza kakofonię bieżących sporów. Czy od blisko trzech dekad naprawdę zawsze spieramy się o to samo? Czy w każdym z tych przypadków pod pojęciem liberalizmu kryła się ta sama treść? A jeśli nie – co przez liberalizm w polskim kontekście należy rozumieć?
Podczas ostatniej XXVII Debaty Tischnerowskiej, pt. „Czy kapitalizm potrzebuje liberalizmu”, paneliści podkreślali, jak ważne jest rozróżnienie na dwa rodzaje liberalizmu: liberalizm polityczny i liberalizm ekonomiczny. O ile ten pierwszy odnosi się przede wszystkim do wolności i praw obywatelskich, ten drugi ogranicza się wyłącznie do swobody działalności gospodarczej, a w swej najbardziej zwulgaryzowanej formie nie tylko wolnościom politycznym nie sprzyja, ale im szkodzi. To rozróżnienie wydaje się być kluczem dla zrozumienia szybko rosnącego w wielu krajach znaczenia partii populistycznych.
Liderzy tych ugrupowań – na czele z Viktorem Orbánem czy Jarosławem Kaczyńskim – uderzają w liberalizm ekonomiczny, obiecują większą sprawiedliwość społeczną i odbudowanie zniszczonych liberalnym indywidualizmem wspólnot. Jednocześnie uderzają jednak w prawa obywatelskie, a w ich retoryce jednostka schodzi na plan dalszy, zastępowana przez wielkie zbiorowości: Polskę, naród, lud, suwerena, którym jednostka musi się podporządkować. Podkopują tym samym zasady liberalizmu politycznego, obiecując stworzenie „demokracji nieliberalnej”. O wewnętrznej sprzeczności tego pojęcia i tym, jak groźne jest ono dla swobód obywatelskich, pisaliśmy nie tylko na tych łamach.
W czasach wyjątkowej niestabilności polityczno-ekonomicznej społeczeństwa łakną jednak poczucia pewności. Skoro już system gospodarczy jawi się jako chwiejny, instancją, która może dostarczyć trwałość, wydaje się państwo. Można mówić o organizacjach i umowach międzynarodowych, globalnie zaakceptowanych prawach człowieka – ale wszystkie te instytucje bledną w obliczu teoretycznej siły państw narodowych. Siły niejednokrotnie jednak bardziej wyobrażonej niż realnej, lecz wciąż budzącej wielkie emocje, nawet jeśli ceną za owo poczucie bezpieczeństwa jest ograniczenie wolności jednostki czy mniejszości wyznaniowych.
Problem sporów religijnych stał się szczególnie widoczny w kontekście debaty na temat sankcjonowanych przez islam i wpisanych w tę religię obyczajów, na przykład związanych z zasłanianiem ciała przez kobiety. Czy laickie państwo – którego wzorem jest Francja – ma prawo do penalizacji nakazów wiary? Francuski filozof Alain Finkielkraut w rozmowie z „Kulturą Liberalną” stwierdził, że „burka w Europie stała się symbolem systemu relegowania kobiet na niższy poziom”. Zatem, czy wyrugowanie z przestrzeni publicznej każdego objawu wierzeń stanowi remedium i manifestację tolerancji religijnej? Jak znaleźć optymalne rozwiązanie tego problemu, rodzącego się z napięcia pomiędzy poszanowaniem dla europejskiej tradycji chrześcijańskich, a zrodzonym również na Starym Kontynencie poszanowaniem dla jednostkowej wolności?
Bassam Tibi, uczestnik XXVI Debaty Tischnerowskiej na temat tolerancji religijnej i ekspert ds. politycznego islamu, wyraził się jasno: „wolność religijna należy do podstawowych praw człowieka”. Do jakiego jednak stopnia można ją manifestować?
W Polsce debata na temat wolności religijnej również budzi ogromne emocje. Oczywiście nie może się ona obyć bez nawiązań do polskiej przeszłości i tradycji „kraju bez stosów”. Ta chwalebna spuścizna staje jednak ością w gardle w obliczu niemal powszechnej zgody co do uchodźców z Bliskiego Wschodu i Afryki, których w zasadzie żadna z polskich partii politycznych nie chce przyjmować. Spór głęboko dzieli katolików. Nie jest w stanie tego zmienić nawet głos Kościoła. Aneta Gawkowska podczas wspomnianej debaty na temat tolerancji religijnej przywołała słowa Prymasa Polski: „Wojciech Polak w czasie uroczystości poświęcenia nowego kościoła w Gnieźnie powiedział: «Kiedy Kościół się zamyka, zaczyna chorować»”.
Wierni najwyraźniej mają problem z takimi opiniami.
Polskę, podobnie jak wiele innych państw szeroko pojmowanej cywilizacji zachodniej, dotyka poważny kryzys tożsamości, którego nie można sprowadzać wyłącznie do problemów ekonomicznych. Od 2015 r. „Kultura Liberalna” pisze o znaczeniu końca postkomunistycznego mitu Zachodu.
„Weszliśmy w epokę zmniejszania się udziału światowych wpływów Zachodu”, dodawał podczas XXVII Debaty były premier Włodzimierz Cimoszewicz. „Reszta świata właśnie zaczęła się szybciej rozwijać i zaczęła przejawiać o wiele większe ambicje. To okres bardzo trudny – tak politycznie, jak i psychologicznie. Ludzie nie muszą świadomie zdawać sobie sprawy z zachodzących zmian, lecz odczuwają – zwłaszcza w starszym pokoleniu – zmniejszający się wpływ na to, co się dzieje na świecie”.
Nastroje te mają dwa najpoważniejsze skutki: poszukiwanie winnych i szukanie łatwych rozwiązań.
Do licznej grupy winnych bardzo często trafiają liberałowie, a rozwiązań szuka się u dostarczających prostych odpowiedzi ugrupowaniach radykalnych. I choć każda z tych reakcji jest w jakiś sposób uzasadniona, żadna nie tylko nie rozwiąże problemów, przed którymi stoimy, lecz dodatkowo je pogłębi.
Oddajemy Państwu dwie debaty, w których – jak w soczewce – można ujrzeć najgorętsze spory intelektualne minionego roku.
Zapraszamy do lektury!
Redakcja „Kultury Liberalnej”