The California Coastal Records Project to internetowa baza fotografii dokumentujących kalifornijskie nabrzeże. Na jednym ze zdjęć w niej pomieszczonych można znaleźć między innymi nadmorską posiadłość Barbry Streisand w Malibu, dzięki której zbiór zyskał sporą sławę. Otóż, krótko po opublikowaniu wspomnianej fotografii, Streisand pozwała twórców bazy o naruszenie prywatności, żądając 50 mln dolarów odszkodowania. Sprawę przegrała, ale nie to jest w tej opowieści istotne.
Przed wystąpieniem na drogę sądową fotografia została obejrzana tylko sześciokrotnie, w tym dwukrotnie przez pełnomocników Streisand, za to po wniesieniu pozwu zanotowano prawie pół miliona wejść na stronę z fotografią w ciągu jednego tylko miesiąca. Od 2005 r. zjawisko gwałtownego wzrostu zainteresowania informacją, do której próbuje się ograniczyć dostęp, nosi też miano „efektu Streisand”. W ten oto sposób celebrytka nieco niesprawiedliwie stała się symbolem czegoś, co w starożytności nazwalibyśmy „efektem Herostratesa”, a od niedawna „efektem polskich obozów koncentracyjnych”.
Efekt Streisand jest konsekwencją zakazu, nie pojawia się jednak automatycznie. Kluczowe jest oczywiście zaangażowanie mediów, które pobudzają nakierowaną na zakazany owoc ciekawość ludzi, prowokując rozpowszechnienia prohibiti w sferze publicznej. Media zaś angażują się wtedy, kiedy próbuje się cenzurować informacje mogące budzić publiczne zainteresowanie oraz gdy występuje asymetria między zakazującym i adresatem zakazu.
Pierwszy przypadek odnosi się zarówno do znanych publicznie osób, zwłaszcza celebrytów, jak i ważkich społecznie spraw. Drugi ogrywa archetypiczną narrację Dawida i Goliata – prowokuje zaangażowanie osób postronnych, u których budzi empatię i chęć wsparcia skazanego na klęskę. Relacja siły i poczucie niesprawiedliwości może wynikać nie tylko z pozycji zajmowanej przez obie strony konfliktu, lecz także na przykład z rzeczywistości procesowej – jest oczywiste, że wysokość wnioskowanego przez Streisand odszkodowania nie wynikała li tylko z chęci dochodzenia sprawiedliwości i powetowania faktycznych strat moralnych. Był to typowy Strategic Lawsuit Against Public Participation (SLAPP) – to jest pozew mający na celu zastraszenie pozwanego wypowiadającego się w publicznej sprawie i wywołanie efektu mrożącego, mogącego prowadzić do autocenzury w przyszłości. Bezwzględność prawnego ataku wywołała dodatkowe oburzenie i zainteresowanie cenzurowanym materiałem.
Co prawda w przypadku nieschodzącego z czołówek gazet na całym świecie artykułu 55a ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej do cenzury jeszcze nie doszło, bo wprowadzono jedynie przepis, który ma ją dopiero umożliwić, niemniej efekt Streisand ujawnił się z całą mocą. Trudno się też dziwić, ponieważ spełnione zostały wszystkie jego warunki.
Po pierwsze, przepis powszechnie uważany jest za opresyjny i nakierowany na wywołanie efektu mrożącego (autocenzury) w badaniach naukowych i w dyskusji dotyczącej sprawy budzącej publiczne zainteresowanie – poza negacjonizmem, tego typu regulacje w Europie zawsze uchodzą za bardzo kontrowersyjne, a w Stanach Zjednoczonych są po prostu niedopuszczalne. Po drugie, temat Holocaustu jest jednym z najważniejszych i najpopularniejszych we współczesnej humanistyce, przewija się w rozważaniach wielu wybitnych badaczy, nie zapominają również o nim media i przemysł kulturowy, zwłaszcza Hollywood. Po trzecie, rządowi polskiemu nie udało się do sporu wprowadzić własnej narracji – „upodlony latami pedagogiki wstydu i oszczerstwami w mediach, kulturze popularnej i (pseudo)badaniach nad historią II wojny światowej niewinny Naród Polski upomina się o swoją godność”. Niestety Polska nie jest w tym sporze postrzegana jako słabszy Dawid, ale właśnie jako silniejszy Goliat, który za pomocą kary trzech lat więzienia chce kontrolować wszelkie, także niepolskie źródła informacji o niewygodnym dla siebie temacie.
Efekt Streisand można łączyć z pojęciem kontrproduktywności zakazu, który ma swój aspekt negatywny, polegający na produkowaniu skutków dokładnie przeciwnych do zamierzonych, oraz pozytywny, wiążący się z produkcją swego rodzaju semantycznych suplementów. Suplementy te niejako „oblepiają” kontrowersyjne wydarzenie, nadając mu zredukowaną, uproszczoną tożsamość – złożona sytuacja wyjściowa zostaje zdominowana (zwykle kosztem jednej ze stron) przez narracje o charakterze negatywnym.
Innymi słowy, w całym sporze nikt nie rozpatruje więc choćby i słusznych polskich racji, z wizerunkiem Polski i Polaków łączone są raczej negatywne kalki myślowe i strzępki prasowych nagłówków pełne takich określeń jak „nacjonalizm”, „antysemityzm”, „cenzura”, „strach przed prawdą”, „polskie obozy śmierci” itp. Produkowany w ten sposób fantazmat jest o tyle istotny, że gdy zawładnie już wyobrażeniem, trudno go wykorzenić, wprowadzić kontrfantazję lub choćby zbudować do niego racjonalny dystans. Apele, tłumaczenia i egzegezy pozostają daremne, a wręcz – czego jesteśmy świadkami – są często przeciwskuteczne.
By uniknąć tego rodzaju sytuacji należy oczywiście ocenzurować (ukryć) samo pojęcie cenzury, nie zawsze jest to jednak możliwe. Wówczas konieczne staje się podjęcie innych działań, na przykład próbuje się zdeprecjonować znaczenie elementu cenzurowanego i umniejszyć negatywne konsekwencje zakazu lub podkreśla się egzekwowanie sprawiedliwości, wreszcie – można dążyć do prób zastraszania przeciwników. W konflikcie o artykuł 55a biorą jednak udział nieporównywalnie bardziej wpływowe i skuteczne grupy interesów niż te, które ma do dyspozycji rząd Prawa i Sprawiedliwości, trudno więc zakładać, że polska narracja okaże się zwycięska.
Żeby nie było wątpliwości: efektu Streisand nie należy ograniczać wyłącznie do dyskusji związanej z uchwaleniem artykułu 55a. Jeśli rządzący chcą traktować nowe prawo nie jako symboliczny przepis, lecz rzeczywisty instrument prowadzenia polityki historycznej oraz ramowania dyskursu, to możemy być pewni, że przy każdym podjęciu przez prokuraturę postępowania z tego paragrafu pojawią się podobne problemy.
Amerykańska filozofka Judith Butler, na kilka lat przed sprawą Streisand, zauważyła, że to, co oficjalnie ma być zakazane, zwykle w okrężny sposób wraca na scenę, gdzie jest odgrywane w regulacjach prawnych, postępowaniach sądowych i później – jako uboczny skutek dyskursu prawnego – w mediach i społeczeństwie. W tym sensie kolejnej odsłony inscenizacji z artytkułem 55a w roli głównej możemy spodziewać się po decyzji Trybunału Konstytucyjnego w tej sprawie.
Fot. wykorzystana jako ikona wpisu: (c) 2002 Kenneth & Gabrielle Adelman, California Coastal Records Project, www.californiacoastline.org, CC BY-SA 3.0, WikimediaCommons.
* Edit: zmiana ikony wpisu i dodanie linków.