Szanowni Państwo!

Polska wpadła w objęcia „nowego nacjonalizmu” napisał kilka miesięcy temu w obszernym eseju Edward Carr, zastępca redaktora naczelnego tygodnika „The Economist”. Diagnoza ta nie dotyczy jednak wyłącznie naszego kraju – podobne zjawisko o różnym natężeniu Carr dostrzega na całym świecie: od Stanów Zjednoczonych Donalda Trumpa, przez Wielką Brytanię i Francję, po Indie, Chiny oraz Japonię. Czym jest ów „nowy nacjonalizm”, czym różni się od nacjonalizmu „tradycyjnego” i dlaczego tak skutecznie ogrywa siły liberalne?

Zanim odpowiemy na to pytanie, należy wyjaśnić, czy ów wzrost nastrojów nacjonalistycznych jest jedynie zjawiskiem przejściowym: reakcją na kryzys finansowy, pokłosiem niekontrolowanego rozwoju mediów społecznościowych, skutkiem politycznych ingerencji Kremla, czy może kryzysu imigracyjnego? O ile każdy z tych czynników odgrywa swoją rolę w podgrzewaniu przekonania o wszechogarniającym upadku i końcu świata, jaki znamy, o tyle naiwnością byłoby sądzić, że wyeliminowanie jednego lub kilku z nich będzie tożsame z powrotem do tego, co było.

Urok nacjonalizmu być może znów chwilowo przygaśnie, ale nie zniknie, a kto na to liczy, łudzi sam siebie. Jak słusznie pisze wspomniany Carr, nacjonalizm to idea obecna w europejskiej polityce od czasów oświecenia. To nie aberracja, ale bez mała od trzech wieków – constans zachodniej polityki. Jak zatem liberałowie mają z nacjonalizmem walczyć?

Niewykluczone, że jest to źle postawione pytanie. Zamiast „walczyć”, być może należałoby język nacjonalistów… uwzględnić i przekształcić, uzupełniając o wartości liberalne. „Stawiam tezę, że na dłuższą metę aktualnie najlepsze gwarancje dla poszanowania liberalnej karty praw tkwią w rozwijaniu koncepcji tzw. «liberalizmu narodowego»”, pisał w 2016 roku na łamach „Przeglądu Politycznego” [w numerze 135] Jarosław Kuisz, redaktor naczelny „Kultury Liberalnej”. „To idea rzucona w latach 90. XX wieku (choćby przez Yael Tamir z Uniwersytetu w Tel Awiwie), która spotkała się z ostrą krytyką i nie została wówczas podchwycona. Dziś może wszelako posłużyć za źródło inspiracji, jako że wpisuje się ona w kontekst nowych debat, choćby na temat przemyślenia roli, wolnych od ksenofobii, państw narodowych na Starym Kontynencie”.

Wyzwanie to – pisze Kuisz – dotyczy zwłaszcza „małych narodów” Europy Środkowo-Wschodniej, gdzie nieustannie trzeba powracać do pytania, w jaki sposób ta „indywidualistyczna, egalitarna, uniwersalistyczna i meliorystyczna koncepcja człowieka rozumiana będzie w kontekście wspólnot, zachowujących względnie świeżą pamięć o doświadczeniu «skrwawionych ziem», zdewastowaniu własnych instytucji państwowych i znanemu z autopsji komunizmowi, wreszcie nagłej, przyspieszonej modernizacji na wzór państw UE”.

Brak języka do obrony liberalnych zasad państwa demokratycznego, jaki dał o sobie znać po rozpoczętych przez Prawo i Sprawiedliwość „reformach” sądownictwa, pokazał wyraźnie słabość dotychczasowej strategii działania, o ile taka w ogóle istniała. Okazało się, że słownik ogólnej teorii liberalizmu politycznego – hasła o konieczności separacji władz, państwie prawa oraz mechanizmach gwarantujących polityczną równowagę – niespecjalnie porywa serce przeciętnego Polaka. W porównaniu z gorącymi postulatami odwołującymi się do wspólnoty narodowej, polskiej tożsamości czy historii narodu, język liberałów brzmi dramatycznie chłodno, by nie powiedzieć… technokratycznie.

Do podobnych wniosków zaczynają dochodzić liberałowie także w innych krajach dotkniętych populistycznym przypływem. Mark Lilla, autor książki „Koniec liberalizmu, jaki znamy”, która niedługo ukaże się nakładem wydawnictwa „Kultury Liberalnej”, mówił na tych łamach, że „liberałowie muszą nauczyć się mówić o narodzie inaczej, niż to robią populiści, nie w kategoriach przeciwstawiających «prawdziwy lud» niepełnoprawnym obywatelom. Żeby to jednak zrobić, muszą przełamać tabu związane z tym tematem i odrzucić przekonanie, że jakakolwiek wzmianka o narodzie od razu pachnie nazizmem”.

Dlaczego do tej pory się to nie udawało? Dlaczego idee wolności i jednostkowej autonomii dziś tracą siłę przebicia? Czy wessanie w liberalny język pojęcia wspólnoty i narodu to od dawna potrzebna korekta, która ma uczynić liberalizm bardziej ludzkim, czy może dowód kapitulacji przed odradzającym się, niebezpiecznym, prawicowym konserwatyzmem?

„Liberałowie muszą stać się nacjonalistami”, mówi Bill Emmott, brytyjski dziennikarz, były redaktor naczelny „The Economist”, w rozmowie z Łukaszem Pawłowskim. I tłumaczy, że liberałowie muszą mówić o narodzie swoim językiem, zgodnie z którym każdy naród może się rozwijać we współpracy z innymi, a nie rywalizując na śmierć i życie. „Relacje między narodami to nie gra o sumie zerowej, gdzie zysk jednego musi oznaczać stratę drugiego”. Całkowite pomijanie przez liberałów w debacie publicznej odniesienia do narodów, to jednak bardzo poważny błąd, przekonuje autor książki „The Fate of the West”.

Znacznie dosadniej ujmuje ten problem Patrick J. Deneen, politolog z Uniwersytetu Notre Dame i autor książki „Why Liberalism Failed”. „Liberalizm jako ideologia i komunizm jako ideologia mają fałszywy obraz ludzkiej natury. Komunizm twierdzi, że ludzie nie są jednostkami, a liberalizm – że są tylko jednostkami”, mówi Deneen w rozmowie z Adamem Puchejdą.

Jak zatem pogodzić potrzebę przynależności narodowej z językiem liberalizmu, podkreślającym wolność jednostki i poszanowanie jej indywidualnych praw? Gdzie szukać inspiracji? „Myślę, że najlepszego przykładu dostarcza Kanada”, mówi na naszych łamach wspomniany Edward Carr. „To państwo o silnym nastawieniu nacjonalistycznym [a nationalistic country] – wszędzie wiszą kanadyjskie flagi, a ludzie są dumni z tego, że są Kanadyjczykami. Ale Kanadyjczycy są jednocześnie i nacjonalistyczni, i uniwersalistyczni. Są dumni ze swojej tożsamości narodowej, ale jednym z elementów tej tożsamości jest otwartość”.

Czy to możliwe, by Polska w przyszłości bardziej przypominała tak opisywaną Kanadę niż współczesną Polskę? Walka o polską tożsamość tak naprawdę dopiero się rozpoczęła. „Polska relatywnie niedawno wyszła z bardzo trudnego okresu – najpierw wojny i okupacji, a potem z dominacji sowieckiej. I wciąż próbuje nadać sens temu, co się stało w XX wieku – musi dopiero odkryć swoją narrację. W odróżnieniu od brytyjskiej, gdzie ta narracja jest już dość mocno ugruntowana, polska historia jest wciąż «do wzięcia»”, przekonuje Carr. Liberałowie nie mogą już dłużej uciekać od tego sporu.

Zapraszamy do lektury!
Redakcja „Kultury Liberalnej”

 

Stopka numeru:
Koncepcja Tematu Tygodnia: Redakcja.
Opracowanie: Jarosław Kuisz, Łukasz Pawłowski, Adam Puchejda.
Ilustracje: Stanisław Gajewski.