Piotr Kieżun: Znajdujemy się w Lourmarin, w domu, który pani ojciec kupił w 1958 roku. Jakie jest pani pierwsze wspomnienie związane z tym miejscem?

Catherine Camus: Kiedy pojawiliśmy się tutaj po raz pierwszy, był wrzesień. Padało. Miasteczko nie przypominało jeszcze tego, co możemy oglądać dzisiaj. Miało charakter całkowicie wiejski. W Lourmarin ojciec wszystko urządził sam, własnymi rękami. Zadbał o łóżka, zasłony, kapy, garnki, naczynia. Dom był przygotowany niczym pięknie zapakowany prezent. Nie byliśmy z bratem rozpieszczani. Ojciec nie lubił zbytku. Zawsze dawał nam bardzo praktyczne podarunki. Na przykład szkolne tornistry, które z pewnością nie były najwspanialszą rzeczą, jaką dziecko może sobie wymarzyć pod choinkę. Żyliśmy skromnie. Zresztą dziś dom też ma dość klasztorny klimat. Jednak kiedy weszliśmy tu razem z bratem po raz pierwszy, zaparło nam dech. Wszystko wydawało nam się bajkowe.

https://www.youtube.com/watch?v=uMyqms64KH0

Skąd wziął się pomysł, by dom kupić właśnie tu? Wiemy, że nazwa Lourmarin pojawiła się po raz pierwszy w życiu Camusa w 1936 roku. Jean Grenier, nauczyciel pisarza z Algieru, a później jego przyjaciel, opublikował wówczas piękny tekst „La sagesse de Lourmarin” [Mądrość Lourmarin].

Grenier wcześniej napisał o Lourmarin tekst jeszcze piękniejszy, któremu nadał łaciński tytuł „Cum apparuerit” [Kiedy się objawi]. Ale nie wiem, czy dla ojca właśnie te książki były inspiracją. Po raz pierwszy zobaczył on Lourmarin w 1947 roku. Następnym razem przybył tu już po otrzymaniu literackiej nagrody Nobla, kiedy mógł sobie pozwolić na zakup domu. Najpierw szukał po drugiej stronie masywu Lubéron w okolicach takich miejscowości, jak Lagnes czy L’Isle-sur-la-Sorgue, gdzie mieszkał René Char. Nie znalazł jednak nic godnego uwagi. Pewnego dnia agent ubezpieczeniowy, pan Cornut, zaproponował właśnie tę nieruchomość. I dobrze się stało, że ojciec ją kupił, bo ta strona Lubéron jest o wiele bardziej toskańska. L’Isle-sur-la-Sorgue to już Północ.

W 1959 roku Camus pisał zachwycony o pobycie w Lourmarin: „Przyjazd do Lourmarin. Szare niebo. W ogrodzie cudowne, zroszone wodą róże, podobne do smakowitych owoców. Kwitnie rozmaryn”. Czy to słowa mieszczucha zachwyconego egzotyką czy prowincjusza, który w końcu odnalazł we Francji miejsce, w którym czuł się jak u siebie?

Ojciec nigdy nie był paryżaninem. Zawsze pozostawał tam na wygnaniu. Jego ojczyzną był Algier, znajdujący się gdzieś za górami i morzem. Zresztą wystarczy zajrzeć do jego zbioru esejów „Gody” [„Noces”, 1939], pełnego zapachów i słońca, by wiedzieć, o co chodzi. To, co różniło ojca od większości intelektualistów, to fakt, że odbierał świat w sposób bardzo zmysłowy. Odczuwał silnie otaczające go rzeczy. Kochał innych i ich szanował. Może nam się to wydawać staroświeckie, ale dziś tego nam właśnie najbardziej brakuje.

Lourmarin. Fot. Tomasz Bobrowski / lazurowyprzewodnik.pl © Festiwal Literacki Sopot

Kilka lat temu wydała pani album poświęcony ojcu, który nosi znamienny tytuł „Samotny i solidarny”. Który z tych dwóch przymiotników bardziej pasuje do Camusa? Pytam, ponieważ jego świadectwa są sprzeczne. W liście do Chara pisze: „Zawsze próbowałem unikać samotności. Wolałem być z ludźmi”. Z drugiej strony często marzy o odosobnieniu.

Ojciec był osobą zbyt namiętną, by żyć samotnie. Ale był samotny w innym sensie: pozostawał poza wszelkimi ideologiami, które wówczas – zresztą tak jak dzieje się to i dziś – same nie określały siebie mianem ideologii, lecz uważały się za „poprawne politycznie”. Po opublikowaniu „Człowieka zbuntowanego” pustka, która się wytworzyła wokół ojca, była przerażająca. Wszyscy skupili się dookoła Sartre’a, on został sam.

Tylko w życiu publicznym, ponieważ w sferze prywatnej zawsze otaczali go przyjaciele.

Nie miał ich jednak zbyt wielu.

Tu, na południu Francji, dałoby się znaleźć kilku.

To prawda, najważniejszym był René Char. No i nie można zapomnieć o wspaniałych mieszkańcach Lourmarin. Ojciec często z nimi rozmawiał. Na przykład wciąż zachodził do kuźni kowala Césara, który zrobił sporo rzeczy do tego domu. Ojciec miał łatwość w nawiązywaniu relacji z ludźmi. Był otwarty i umiał słuchać.

Wspomniała pani wcześniej Sartre’a, z którym Camus zaprzyjaźnił się w czasie wojny. Czy ich spór, który wybuchł po publikacji „Człowieka zbuntowanego”, był tylko sporem politycznym oraz intelektualnym, czy chodziło o coś więcej – różnice temperamentów, stylów życia, środowisk społecznych?

Sartre urodził się w środowisku burżuazyjnym i miał w związku z tym wyrzuty sumienia. Ojciec nie musiał wspinać się na beczkę w fabryce Renaulta w Boulogne-Billancourt, by – tak jak Sartre w 1970 roku – mówić robotnikom o sojuszu intelektualistów ze światem robotniczym. Wuj ojca był bednarzem. Myślę, że to z racji pochodzenia jednym z najbliższych przyjaciół ojca do końca życia pozostawał Louis Guilloux, pisarz, którego ojciec był szewcem i który bardzo dobrze znał swoje rodzinne środowisko. Wielka szkoda, że dziś czytelnicy tak rzadko sięgają po jego książki. Wracając do Sartre’a, jednym z najpiękniejszych dokumentów o nim – co przyznała nawet jego adoptowana córka Arlette Elkaïm-Sartre – jest film Joëla Calmettes’a „Camus, Sartre: une amitié déchirée” [Camus, Sartre: pęknięta przyjaźń]. Calmettes nie wybiera – stawia naprzeciwko siebie dwie postacie, pokazując zarówno ich zalety, jak i przywary. Sartre nie miał natury łajdaka. Podły charakter miała Simone de Bauvoir, ale nie Sartre, którego cechowała wspaniałomyślność. To jedyny intelektualista paryski, który w restauracji pierwszy wyciągał portfel.

Jak w takim razie potraktować ów słynny atak na Camusa po publikacji „Człowieka zbuntowanego” – tekst opublikowany na łamach „Les Temps Modernes”?

Był dziełem Francisa Jeansona.

Ale opublikowanym za wiedzą i zgodą Sartre’a.

To prawda, że Sartre był dyrektorem „Les Temps Modernes” i to właśnie dlatego ojciec list w tej sprawie napisał właśnie do niego. Sartre potrafił się jednak zdobyć na bezstronność. Robert Gallimard, który był jego wydawcą, opowiadał mi, że filozof przyszedł pewnego razu do siedziby wydawnictwa i orzekł: „«Upadek» Camusa to arcydzieło”.

Zrobił to jednak tylko w prywatnej rozmowie.

Robert Gallimard namawiał go, by powiedział to głośno wszystkim, jednak ten odparł, że nie może. Dwór sartrystów, który go otaczał, złożony był z osób, które, jak to zwykle bywa, były świętsze od papieża.

Muszę przyznać, że po śmierci pani ojca Sartre zachował się jednak bardzo porządnie. Napisał piękne wspomnienie o Camusie opublikowane we „France Observateur”.

Sartre był szczególną osobą. W przeciwieństwem do jego akolitów, którzy stanowili okropne towarzystwo. Wyjątkiem z tego grona była zmarła niedawno Arlette Elkaïm-Sartre. Zresztą o jej śmierci nikt się nawet nie zająknął. Sartryści jej nienawidzą.

Inną, o wiele bliższą niż Sartre osobą był dla pani ojca René Char. Pamięta go pani?

Bardzo dobrze. Był mężczyzną o olbrzymiej posturze. Nosił wielki płaszcz. W kieszeniach miał zawsze gumy do żucia, które nam dawał. Chara otaczał cały dwór – inni pisarze, poeci i oczywiście kobiety. Ojciec mawiał, że Char potrafi donośnie milczeć. Nie był mrukliwy, ale gdy przestawał mówić, nikt nie ośmielał się kontynuować rozmowy. Choć były wyjątki. Pamiętam, że bardzo przyjaźnił się z rodziną Mathieu oraz z Urbainem i Jeanne Polgesami, których również znaliśmy. Bawiliśmy się razem z ich dziećmi: Jakiem i Gérardem. Pewnego wieczoru podczas wspólnej kolacji zapadła głęboka cisza. Nagle Gérard zakrzyknął: „Hej, poeto, opowiedz nam o Księżycu!”. Char się śmiał. Sama też zawsze mówiłam mu otwarcie, co myślę. Nigdy się na mnie nie pogniewał.

Dobrze opisuje Chara pewna anegdota. Kiedy w 1953 roku moja mama ciężko zachorowała i jej rodzina uprzejmie poprosiła ojca, żeby dał jej odetchnąć i usunął się na bok, ten wynajął w Paryżu małe studio przy ulicy de Chanaleilles, w tym samym budynku, w którym mieszkał Char. Gdy ojciec zginął w wypadku, chodziłam do liceum, które znajdowało się tuż obok. Często wpadałam do Renégo, który miał kota olbrzymiego niczym pies. Pewnego dnia przyszedł do niego w jakiejś sprawie nieznany mi facet. Kot rozłożył się na fotelu, a ja przycupnęłam na brzegu, ponieważ nie było już więcej miejsca. Mężczyzna zobaczył kota i skrzywił się: „Mój Boże, jakiż on jest brzydki”. Char natychmiast chwycił faceta za kołnierz, tak że nogi mężczyzny dyndały w powietrzu, i najzwyczajniej w świecie wyrzucił go na zbity pysk. Char miał okropny charakter, ale był jednocześnie niezwykle lojalny. Gdy wybuchła afera związana z publikacją „Człowieka zbuntowanego”, za ojcem wstawili się tylko René Char, Louis Guilloux i Brice Parain. Po jego śmierci znów tylko ta trójka pisarzy pozostała mu wierna. Cała reszta gdzieś zniknęła.

Catherine Camus. Fot. Tomasz Bobrowski / lazurowyprzewodnik.pl © Festiwal Literacki Sopot

Chara i Camusa łączyła nie tylko literatura, ale także coś, co ten ostatni nazwał w „Człowieku zbuntowanym” „myślą Południa” – poczucie miary, przekonanie, że życie jest ważniejsze od abstrakcji. Czy Camus zaczerpnął to określenie od Chara?

Nie, to było wyrażenie ukute przez ojca. Coś z poetyki Chara jest za to obecne w innej książce Camusa „La Postérité du soleil” [„Potomkowie słońca”, 1965], nad którą obaj zaczęli pracować bardzo wcześnie, ale której nie zdołali ukończyć. Ukazała się dopiero po śmierci ojca w kształcie, jaki nadał jej szwajcarski wydawca Edwin Engelberts. Krótkim tekstom ojca towarzyszą w niej fotografie szwajcarskiej artystki Henriette Grindat, zrobione w departamencie Vaucluse.

Camus sam nie pisał wierszy z wyjątkiem kilku młodzieńczych prób sprzed wojny. Czy miał słuch do poezji?

Był poetą w innym sensie. Na przykład esej „Le vent à Djémila” [Wiatr w Dżamili] ze zbioru „Gody” jest szalenie poetycki. Poezja wyrasta, moim zdaniem, z przeczucia. Ojciec pisał, wychodząc najpierw od przeczuć, a dopiero potem ujmował wszystko rozumowo. Gdy spojrzy się na jego dzieło, jedna rzecz od razu rzuca się w oczy. Podczas gdy wielu innych pisarzy zaczyna od tego, co ogólne, i przechodzi do szczegółu, ojciec zawsze opisuje najpierw szczegół. Usiłuje zrozumieć małe rzeczy, które, choć są drobne, mówią jednak wiele o świecie innych ludzi.

Do moich ulubionych książek Camusa należy „Pierwszy człowiek”, nieukończone dzieło, które zaczął pisać właśnie w Lourmarin i które zostało opublikowane z pani przedmową w latach 90. Jest tu opowieść o wszystkim, co ukształtowało Camusa jako pisarza, ale również jako człowieka: bieda, słońce, pełnia życia, szkoła. I jest zupełnie inny styl. Nie minimalizm, Barthesowskie écriture degrée zero, jak w „Obcym”, ale coś niemal proustowskiego – bardzo sensualnego. Czym jest ta książka dla pani?

To głos człowieka wyzwolonego. Ojciec w końcu otwarcie zdecydował się powiedzieć: „Oto kim jestem”. W obliczu tej książki całe to gadanie o jego moralizatorstwie okazuje się funta kłaków niewarte. Zresztą tak było również w życiu prywatnym. Ojciec nigdy nie uczył nas moralności. Powtarzał tylko, że trzeba szanować ludzi i nie kłamać. Nigdy nie kierował się w kontaktach z innymi hierarchią społeczną. Nauczyłam się również od niego, że ten, kto posiada inteligencję bez rozumiejącego serca, przypomina mandaryna, który wszystko zamienia w suchy wiór. Trzeba czuć rzeczy, czuć ludzi.

Wracając do „Pierwszego człowieka”, myślę, że ojciec ostatecznie nie zdecydowałby się opublikować książki w tym kształcie. Proszę zauważyć, że w powieści nazywa matkę Lucie, a nie Catherine, czyli tak, jak się naprawdę nazywała, zaś powieściowy wuj to Étienne, a nie Ernest. Uznałby, że pewnych rzeczy nie przystoi mu odsłaniać. Z pewnością by tę powieść przerobił. Gdy „Pierwszy człowiek” się ukazał, bałam się, że nie będę umiała obronić ojca, gdy zostanie zaatakowany. Że nie mam ugruntowanej pozycji. Jednak miałam to szczęście, że ludzie byli bardzo poruszeni tą książką.

Camus stwierdził w jednej z rozmów, że to, co dotąd napisał, to tylko dwie trzecie jego dzieła i „Pierwszy człowiek” otwiera zupełnie nowy etap w jego twórczości.

Nie do końca. Proszę spojrzeć do przedmowy do „Dwóch stron medalu” [L’Envers et l’Endroit], którą ojciec włączył do wydania z 1958 roku. Stwierdził tam, że od czasu publikacji tej książki w 1937 roku tak naprawdę nie napisał nic nowego. I dalej, że wciąż powraca do dwóch, trzech obrazów, które pozwalają otworzyć serce: wspomnienia matki, morza. Za to w „Pierwszym człowieku” jako temat pojawia się w końcu miłość, której Camus zamierzał poświęcić trzy dzieła: właśnie „Pierwszego człowieka”, sztukę teatralną „Don Faust” oraz esej „Mit Nemezis”. Oczywiście, Nemezis nie w sensie bogini zemsty, lecz bogini umiaru, ponieważ miłość to umiar. Kochać, to pozwolić drugiej osobie być tym, kim ona jest. Właśnie w taki sposób kochał ojciec.

Catherin Camus w swoim gabinecie. Fot. Tomasz Bobrowski / lazurowyprzewodnik.pl © Festiwal Literacki Sopot

Śledzi pani to, co się ukazuje na temat pani ojca?

Oczywiście, chociaż nie czytam wszystkiego. To olbrzymia biblioteka. Pracuję nad dziełami Camusa, ale gdybym miała czytać wszystkie poświęcone im analizy, czułabym się, jakbym jadła spaghetti na śniadanie, obiad i kolację.

Pytam, bo jestem ciekaw, czy jest jakiś wątek w twórczości Camusa, który według pani nie został jeszcze dostatecznie opracowany?

Powtórzę za ojcem: humor.

W przypadku Camusa mówi się częściej o ironii.

To co innego. Ironia wiąże się ze złośliwością. Ten, kto ironizuje, myśli przede wszystkim o tym, by sprawić przyjemność sobie kosztem innego. Nie przez przypadek mówi się o „ostrzu ironii”, a nie o ostrzu humoru. Ironia to atak. Użycie ironii jest zabiegiem niebezpiecznym, ponieważ nigdy nie wiadomo, w którą stronę nas ona poprowadzi i jak olbrzymie spustoszenie może spowodować. Ojciec był zawsze za humorem.

Jakiego rodzaju humor go bawił?

Często żartował ze śmierci, co szokowało wielu ludzi.

Ze swojej śmierci?

Nie, ze śmierci w ogóle. Miałam przyjaciela, który miał podobne poczucie humoru. Pewnego dnia jego rodzina zaczęła mu z przejęciem opowiadać: „Posłuchaj, Jean, to straszne. Ta kobieta w zeszłym roku straciła syna, a w tym męża”. A on na to: „Widocznie słabo o nich dbała”. Jakbym widziała ojca. Oczywiście, nie chodziło o to, by komuś zrobić przykrość.

W dziele Camusa tego humoru jest jednak niewiele.

W dramatach jest go mnóstwo. Na przykład w dość trudnym do zagrania „Stanie oblężenia” albo w „Kaliguli”. Tę ostatnią sztukę czytałam, gdy ojciec jeszcze żył. Przynosił mi dużo książek do czytania i zawsze pytał, co o nich sądzę. Nigdy przy tym nie mówił, że plotę głupstwa, z czym, jak można się domyślać, bywało różnie. W przypadku „Kaliguli” również zapytał, jak mi się podobała ta sztuka. Odparłam wówczas, że jest bardzo zabawna. „Rządzić to kraść, wszyscy to wiedzą”, mówi Kaligula. „Lecz istnieją różne sposoby okradania. Jeśli chodzi o mnie, kradłbym otwarcie”. Świetny kawałek! W każdym razie w jego sztukach teatralnych, może z wyjątkiem „Sprawiedliwych”, jest masę humoru. Ba, znajdziemy go nawet w „Dżumie”! Proszę przypomnieć sobie postać Josepha Granda, urzędnika merostwa, który wiecznie poprawia pierwsze zdanie swojej pisanej od lat powieści.

Catherin Camus na tarasie domu w Lourmarin. Fot. Tomasz Bobrowski / lazurowyprzewodnik.pl © Festiwal Literacki Sopot

Na koniec chciałbym zapytać o jeden polski wątek związany z osobą pani ojca, który mnie zawsze frapował. Chodzi mi o twórczość polskiego pisarza…

Miłosza!

Nie, Gustawa Herlinga-Grudzińskiego.

Oczywiście, Herling. Bardzo cenię tę postać. Ojciec pomagał wydać jego „Inny świat” po francusku. „Dziennik pisany nocą” jest również znakomitą książką.

Ja znam nieco inną historię. Gdy maszynopis „Innego świata” trafił do Gallimarda, lektorem, który oceniał tekst, był ponoć pani ojciec. Gallimard ostatecznie odrzucił książkę.

Gallimard odrzucił książkę, ponieważ jej wydaniu sprzeciwił się André Malraux, a nie Camus. Jorge Semprún, który został poproszony o napisanie przedmowy do „Innego świata”, gdy ten ukazał się ostatecznie u Gallimarda, podkreślał, że ojciec sprzeciwiał się decyzji o niewydaniu książki. Pisarstwo Herlinga-Grudzińskiego było mu bardzo bliskie. Malraux kręcił za to nosem.

Dlaczego?

Z powodu komunistów. W tamtych czasach byli we Francji szalenie silną frakcją. Zawsze trzymali w garści księgarskie związki zawodowe. Zresztą tak dzieje się do dziś. A Malraux? Cóż, Malraux to Malraux. Człowiek z wizją, trochę megaloman. Bardzo lubię za to jego córkę, Florence. W dniu, w którym przenoszono prochy Malraux do Panteonu, byłam z nią w stałym kontakcie. Po zakończeniu uroczystości, chwyciła za słuchawkę i podziękowała za wsparcie. Oczywiście nikt nie pytał jej o zdanie. Gdy dużo później, w 2009 roku powstał pomysł przeniesienia prochów mojego ojca do Panteonu, prezydent Sarkozy odwiedził mnie, rozmawiał ze mną, mówił, że mam czas do namysłu, że zrozumie każdą decyzję. Był uroczy. Florence Malraux powiedziała mi wtedy: „Jestem pewna, że mimo wszystko mój ojciec chciał się tu znaleźć. Ty bądź spokojna – twój na pewno nie”.

 

* Wywiad przeprowadzony w ramach Festiwalu Literacki Sopot. „Kultura Liberalna” dziękuje Marcie Szadowiak i Tomaszowi Bobrowskiemu za pomoc w organizacji spotkania z Catherine Camus.

 

Francuskojęzyczna edycja festiwalu Literacki Sopot odbędzie się w dniach 16–19 sierpnia 2018 roku.

 

www.literackisopot.pl