„Bzdurki, czyli bajki dla dzieci(i)innych” Artura Andrusa doczekały się w tym roku nowego wydania, za które odpowiedzialna jest Nasza Księgarnia. To zbiór ośmiu opowiadań gatunkowo nawiązujących do bajki ludowej, w satyryczny sposób przedstawiających zwierzęcych i ludzkich bohaterów.
Zacznijmy od warstwy graficznej, bo to przede wszystkim ona wyróżnia nowe wydanie. Dzięki ilustracjom Daniela de Latoura już na okładce książka kipi od humoru. Wszystko tu jest psotne i pocieszne: zaczytany komar, smok robiący przepierkę albo podchmielony nietoperz (drący się na całe gardło po wyjściu z dyskoteki „Życie jest piękne! Ten świat należy do nietoperzy!”). Szczególną estetyczną przyjemność sprawia mi wyklejka – postaci z opowiadań, na kolejnych stronach szalone i wielobarwne, tutaj są jeszcze szkicami, głównie czarnymi, z czułością wpisanymi w przyjemnie kolorowe kwadraty.
„Bzdurki…” otwiera list Czerwonego Kapturka (żony Zielonej Czapki) do autora opowiadań. Zdawałoby się, że tym samym pozwoli to wpisać książkę na długą listę postmodernistycznych tekstów bawiących się tradycyjnymi baśniami. Współczesne zainteresowanie „odświeżaniem” i reinterpretowaniem klasycznych opowieści, takich jak te o Królewnie Śnieżce, Jasiu i Małgosi czy Kopciuszku, jest ogromne, o czym na łamach „KL Dzieciom” pisał już Maciej Skowera, recenzując „Śpiącą Królewnę” i „Czerwonego Kapturka” Gabrieli Mistral wydane w 2017 roku przez Naszą Księgarnię. Dialog z owym powrotem do klasyki zdaje się też podejmować Andrus. Szybko okazuje się jednak, że wyłącznie po to, aby na przekór pójść w inną stronę i zaproponować coś zupełnie odrębnego. Jak dowiaduje się czytelnik, postaci z klasycznych opowieści są bowiem znudzone braniem udziału w tych samych przygodach wciąż i wciąż od nowa. Dlatego właśnie autor wyrozumiale postanawia stworzyć całkiem nowe historie i nowych bohaterów.
Mamy tu więc nie czterdziestu rozbójników, a dwadzieścioro siedmioro bratanków i siostrzeńców. Trzeba pomóc zasnąć cierpiącemu na bezsenność niedźwiedziowi Fryzurce, zamiast budzić Śpiącą Królewnę. Bezpośrednim nawiązaniem do konkretnych klasycznych baśni jest w zasadzie tylko wspomniany list Czerwonego Kapturka. Pozostają natomiast baśniowe ramy, zarówno jeśli chodzi o postaci (książęta, smoki i wróżki) czy miejsca (zamek, las), jak i zdarzenia, na przykład walka o rękę królewny albo wyprawa do czarodziejskiej groty. Z tą różnicą, że wszystko to osadzone jest w bardzo niebaśniowej rzeczywistości, a bohaterowie mówią współczesnym językiem. Są wśród nich smoki, które chodzą na zakupy i martwią się rosnącymi cenami gazu, królewny, które przed ślubem chcą skończyć studia i… mali chłopcy, których boją się dentyści.
To między innymi ten kontrast jest źródłem nonsensu w książce Andrusa, a co za nonsensem idzie – absurdalnego humoru. Czasem wynika on z niespodziewanych fabularnych rozwiązań i niejako chyłkiem przemyconych elementów pozornie zwyczajnej codzienności bajkowych postaci: Miś Rozrabiaka odstawia kufel miodu śliwkowego, „wycierając pyszczek siedzącą obok świnką morską” (a na ilustracji zdziwiona świnka de Latoura łypie na niedźwiedzia nieco zszokowana). Komizm tkwi jednak przede wszystkim w języku, który w „Bzdurkach…” zasługuje na szczególną uwagę.
Znany jest Andrus ze swoich zdolności retorycznych. Właściwie trudno się więc dziwić, że przedmiotem literackiego recyklingu nie są tutaj znane baśniowe historie, a język – w opowiadaniach mieszają się ze sobą teksty ludowych piosenek, kołysanek, przysłów i powiedzonek, a związki frazeologiczne w nowym kontekście nabierają dodatkowych znaczeń. Zabawa materią języka (smok w „paszczy taszczy” zakupy!) i żywe, naturalne dialogi mogą stanowić wesołe wyzwanie dla rodziców, bowiem „Bzdurki…” aż się proszą, żeby czytać je na głos.
Baśniową ramę tekstu buduje także morał na końcu każdej bajki, zaczynający się od słów „bo tak naprawdę…”. Przy czym do klasyki nawiązuje on tylko formalnie, przekazowi daleko bowiem do dydaktyki znanej chociażby z morałów wieńczących historie Charles’a Perraulta. Czasem co prawda czytelnik dowiaduje się, że „trzeba oglądać dobranocki i myć zęby”, ale trudno dopatrzeć się gdziekolwiek tonu wyższości dorosłego stojącego nad dzieckiem z groźną miną.
Zdaje się, że Andrus całkiem nieźle radzi sobie z tym, z czego znany był Roald Dahl w swoich antypedagogicznych książkach – spiskuje z dziećmi przeciwko dorosłym. Bawi się językiem, podśmiewuje, bzdurzy wierszem i prozą. Wyznaje: „Marzy mi się, żeby mieszkać w bloku pełnym smoków. […] Nikomu o tym nie opowiadam, bo moi dorośli koledzy na pewno by powiedzieli: «Taki duży, że nie wchodzi do każdej kałuży, a marzy o mieszkaniu ze smokami hi, hi, hi…». Tak naprawdę nikt nie wie o moich marzeniach. Tylko wam o tym opowiedziałem”.
Zaryzykuję hipotezę, że ogromną frajdę z „Bzdurek…” będą mieć także tytułowi „dziecinni”, i to nie tylko dzięki żartom przeznaczonym specjalnie dla nich. Bo tak naprawdę… który dorosły nie chciałby od czasu do czasu pospiskować trochę z dziećmi? Nie mówiąc już o spiskowaniu z Andrusem!
Książka:
Artur Andrus, „Bzdurki, czyli bajki dla dzieci(i)innych”, il. Daniel de Latour, wyd. Nasza Księgarnia, Warszawa 2018.
Rubrykę redaguje Paulina Zaborek.