0000398695
close
W walce o demokrację nie robimy sobie przerw! Przekaż 1,5% na Fundację Kultura Liberalna WSPIERAM
close
Kultura Liberalna solidarnie z Ukrainą

PRZEKAŻ
1,5%
PODATKU
close

W walce o demokrację

nie robimy sobie przerw!

Przekaż 1,5% na Fundację
Kultura Liberalna

Przekaż 1,5%
na Fundację Kultura Liberalna
forward
close

KULTURA LIBERALNA > Czytając > Stary nowy „Moby...

Stary nowy „Moby Dick”. O reedycji najsłynniejszej powieści Hermana Melville’a

Piotr Kieżun

Od momentu publikacji, „Moby Dick” był interpretowany na tysiące sposobów. Stawał się na przemian alegorią walki dobra ze złem, politycznym pamfletem i filozoficznym traktatem. Jednak ta najbardziej tajemnicza amerykańska powieść wciąż jest nieuchwytna jak tytułowy wieloryb i wymaga nieustającej lektury.

Pierwsze polskie wydanie „Moby Dicka” Hermana Melville’a pojawiło się na półkach księgarskich w okresie międzywojennym. Autorką przekładu była Janina Sujkowska, która tłumaczyła również „Wichrowe wzgórza”, a powieść – czy to z inicjatywy tłumaczki, czy też z inspiracji wydawcy – ukazała się pod dość sensacyjnie brzmiącym tytułem „Bestia morska” [1]. Przekład ten został jeszcze raz wznowiony tuż po wojnie, jednak szybko został zapomniany. Autorem kanonicznego dla współczesnej polskiej literatury tłumaczenia „Moby Dicka”, wydanego w Spółdzielni Wydawniczej „Czytelnik” w 1954 roku, był Bronisław Zieliński. Co zaskakujące, w momencie, w którym tłumacz zasiadał do pracy nad tekstem, nie był już młody (miał trzydzieści osiem lat), jednak jego dorobek translatorski przedstawiał się nad wyraz skromnie. „Moby Dick” był jego drugim przetłumaczonym dziełem.

Tłumacz z ubeckim wyrokiem

Dziś powierzenie tak niedoświadczonej osobie przekładu jednego z arcydzieł amerykańskiej literatury – utworu nie tylko naszpikowanego specjalistycznym słownictwem z epoki, ale i kipiącego od intertekstualnych odniesień – zakrawałoby jeśli nie na szaleństwo, to przynajmniej na wydawniczą brawurę. Niedoświadczenie Zielińskiego było jednak pozorne, a późny debiut był skutkiem dość smutnych historycznych okoliczności.

W 1938 roku Zieliński ukończył Wydział Prawa na Uniwersytecie Warszawskim. Nie zdążył jednak zacząć prawniczej kariery. Po najeździe wojsk niemieckich na Polskę brał udział w kampanii wrześniowej. Uwieziony przez Sowietów, zbiegł z transportu, unikając w ten sposób losu innych polskich oficerów zamordowanych później w Katyniu i Charkowie. Podczas okupacji działał w Kedywie. Następnie brał udział w powstaniu warszawskim. Władał angielskim, francuskim, włoskim, niemieckim i rosyjskim, nic więc dziwnego, że po krótkim okresie pracy w Muzeum Narodowym w Warszawie, został zatrudniony kolejno w Ministerstwie Spraw Zagranicznych, polskiej misji UNRRA i Zachodniej Agencji Prasowej. W tej ostatniej na stanowisku redaktora.

Oczytany, świetnie wykształcony, bywały przed wojną w pałacu w Guzowie pod Sochaczewem u Antoniego Sobańskiego, współpracownika „Wiadomości Literackich” i „Timesa”, miał wszelkie zadatki ku temu, by stać się nie tylko tłumaczem, ale i pisarzem. „Poświęcił się przekładom, choć z powodzeniem mógłby publikować opowiadania”, wspominał Jerzy Pomianowski [2]. Powojenną karierę Zielińskiego przerwała jednak akcja służb bezpieczeństwa wymierzona w peeselowskiego wicepremiera Stanisława Mikołajczyka i jego otoczenie. Jej odprysk uderzył również w tłumacza. W 1947 roku Zieliński został fałszywie oskarżony o wszelkie możliwe zbrodnie, włącznie z próbą usunięcia przemocą Rządu Rzeczpospolitej Polskiej. Był torturowany. Szczęśliwie Mikołajczyk zdołał uciec do Londynu, wskutek czego Zielińskiemu zamiast kary śmierci wymierzono karę sześciu lat pozbawienia wolności. Wyszedł z więzienia w 1950 roku. „Moby Dicka” zaczął tłumaczyć w roku 1952.

Call me Ishmael

Przekład Zielińskiego to jak dotąd jedyne wznawiane tłumaczenie powieści Melville’a na język polski. Zazwyczaj pisze się o nim w superlatywach i nie jest to określenie zupełnie na wyrost. Jeśli przekład obcojęzycznego dzieła uznać za część literatury polskiej, to trzeba przyznać, że Zieliński ze swoim „Moby Dickiem” ma w niej poczesne miejsce. Broni się przede wszystkim jako spójna stylistycznie całość. Język polskiej wersji powieści Melville’a jest wystarczająco wystylizowany, by oddać dziewiętnastowieczną amerykańską angielszczyznę, wypełnioną protestancką, zanurzoną w Biblii retoryką, a jednocześnie pozostaje komunikatywny i potoczysty, a więc zgodny z duchem gawędy, jaką w wielu miejscach jest opowieść narratora. Nie bez znaczenia jest również fakt, że Zieliński wykonał olbrzymią robotę dotyczącą terminologii związanej z żeglarstwem i wielorybnictwem. „Poznałem wszystkie niemal detale ożaglowania statku – mówił tłumacz. – Tak że bez mała mógłbym być jego kapitanem” [3].

To wszystko nie przesądza oczywiście o kongenialności tłumaczenia. Aby skutecznie bronić przekładu, należałoby dokonać jego krytyki, zestawiając fragmenty oryginału z ich przetłumaczonymi na język polski odpowiednikami. Postępując w ten sposób, wielu krytyków wytyka Zielińskiemu błędne tłumaczenie już pierwszego, niezwykle ważnego zdania powieści, które w angielskiej wersji brzmi: „Call me Ishmael” [4].

Książki poświęcone analizom „Moby Dicka” tworzą dziś pokaźną bibliotekę. Powieść, pełną symboli, alegorii oraz intertekstualnych odniesień, można bowiem interpretować bez końca, niczym Biblię. Na temat pierwszego zdania wypowiedzianego przez narratora również wylano hektolitry atramentu. Wskazywano na biblijny rodowód imienia Izmael i podkreślano, że bohater Księgi Rodzaju noszący to imię był synem Abrahama zrodzonym z egipskiej niewolnicy, a zatem kimś sytuującym się na przecięciu kultur, raczej na obrzeżach niż w głównym nurcie życia społecznego. Podkreślano również celowość użytej przez Melville’a formuły. Zawołanie „call me Ishmael” (dosłownie: „nazywajcie mnie Izmaelem”) niekoniecznie ma bowiem charakter imperatywu. Równie dobrze może ono podkreślać fakt, że to, jak nazwiemy narratora, nie ma znaczenia. „Nazywajcie mnie Izmaelem, ale jeśli macie chętkę nazwać mnie Abrahamem, Eliaszem albo Melchizedekiem, proszę bardzo, czujcie się wolni”, zdaje się mówić nasz bohater, który staje się w ten sposób amerykańskim everymanem. Jeśli przyjąć taką interpretację, solenne zdanie Zielińskiego: „Imię moje: Izmael”, rzeczywiście nie oddaje wieloznaczności oryginału. Potknięć, czy też, by rzecz określić bardziej sprawiedliwie – dyskusyjnych wyborów, można znaleźć w dziele Zielińskiego zapewne więcej.

Stary przekład, nowe posłowie

Z tych wszystkich powodów pierwsze pogłoski o tym, że Państwowy Instytut Wydawniczy zamierza wydać dziś „Moby Dicka”, przyjąłem z cichą nadzieją, że być może ktoś pokusił się o nowy przekład powieści. Było to oczywiście krańcowo naiwne, ponieważ naiwnością jest wierzyć, że wieść o ponownym tłumaczeniu tego iście wielorybiego pod względem gabarytów dzieła nie rozeszłaby się lotem błyskawicy w literackim światku. PIW daje nam więc kolejne wydanie przekładu Zielińskiego i nie byłoby w tym nic godnego szerszego komentarza, gdyby nie fakt, że dzieło Melville’a zasługuje w Polsce na ponowne odczytanie i reedycja powieści jest znakomitym powodem, żeby to zrobić.

Skłania do tego zresztą wnikliwy i jednocześnie syntetyczny tekst Mikołaja Wiśniewskiego, umieszczony jako posłowie w nowym wydaniu „Moby Dicka”. Oprócz podania najważniejszych danych biograficznych o Melville’u oraz prześledzenia smutnej historii recepcji tego niedocenionego z początku dzieła, które przez dziesiątki lat leżało w bibliotece Uniwersytetu Yale w dziale „Wielorybnictwo”, Wiśniewski robi przegląd najważniejszych strategii interpretacyjnych, którymi od XX wieku posługiwali się krytycy powieści.

Walka dobra ze złem

Oczywiście pierwszą, najbardziej powierzchowną interpretacją „Moby Dicka” jest ujęcie jej jako klasycznej alegorii walki dobra ze złem. Tym tropem poszedł autor krótkiej notki, umieszczonej w 1934 roku w polskim katalogu „Książka w Bibliotece”: „Bestią morską jest potwornie wielki wieloryb «Moby Dick», któremu zajadłą walkę wypowiada kapitan okrętu, ścigając go latami całemi i okupując wreszcie śmiercią triumf zwycięstwa. Walka z potworem, odtworzona z żywiołowym rozmachem, przechodzącym chwilami w patos, urasta w tej starej, pięknej powieści do symbolu walki ze złem” [5]. Wszystko tu jest proste i jasne. Wieloryb, uosabiający dzikie siły przyrody, jest jednocześnie siedliskiem wszelkiego zła, podobnie jak biblijny Lewiatan, zaś dyszący zemstą kapitan Ahab jest narzędziem boskiej sprawiedliwości.

U Melville’a nic nie jest jednak klarowne i jednoznaczne. Widać to choćby na poziomie najbardziej podstawowych symboli – bieli i czerni, które w tradycyjnym zachodnim imaginarium przedstawiają kolejno dobro i zło. W „Moby Dicku” to jednak olbrzymi kaszalot jest biały, a kapitan Ahab czarny, ogorzały jak „człek, którego odcięto ze stosu w chwili, gdy płomień ogarnął już członki”. To również Ahabem, a nie niewinnym w swojej zwierzęcej naturalności wielorybem, targają niemal wszystkie negatywne ludzkie emocje, choć obaj w równym stopniu wzbudzają przerażenie, i to kapitan Pecquoda ginie ostatecznie zaślepiony pychą.

Grzechy amerykańskiej demokracji

Jakie są zatem inne interpretacje Melvillowego arcydzieła? Wiśniewski wymienia ich sporo, poczynając od bardzo interesujących politycznych odczytań „Moby Dicka”. Powieść Melville’a okazuje się bowiem nieustającym zderzeniem z – jak pisze autor posłowia – „problemami, sprzecznościami, a także grzechami amerykańskiej demokracji” [6]. Można więc czytać ten tekst jako opowieść o brutalnej kolonizacji Nowego Świata, w którym Ahab reprezentowałby siłę amerykańskiego ekspansjonizmu. Można jako krytykę rozbuchanego kapitalizmu. Ale także jako apoteozę demokratycznego braterstwa, którą uosabia wielonarodowa i poddana tym samym trudom załoga Pecquoda.

Istnieje również całkiem pokaźna liczba interpretacji psychoanalityczno-genderowych. Wskazywano na niemal całkowity brak w powieści kobiet (co nota bene nie jest niczym dziwnym w przypadku książki, której akcja rozgrywa się na statku wielorybniczym w XIX wieku), rzekomo homoseksualny związek łączący Izmaela z „dzikim” harpunnikiem Queequegiem, wyrażaną przez narratora niechęć do życia w domowych pieleszach równoznaczną niejako z lękiem przed tradycyjną opresyjną kulturą, a także na postać Ahaba jako freudowską figurę wyrażającą „frustrację ludzkich pragnień związanych z Id” [7].

Ten świat jest spółką akcyjną wszystkich ludzi

Wszystkie te odczytania są niewątpliwie inspirujące, jednak każdy musi odnaleźć swojego „Moby Dicka”. To, co mnie osobiście uderzyło przy kolejnej lekturze tej powieści, to fakt, na który zwrócił również uwagę autor posłowia. Otóż najbardziej intrygującym i najważniejszym bohaterem dzieła Melville’a nie jest tytułowy wieloryb, którego biel może oznaczać zarazem „bezdenną pustkę wszechświata”, niepoddającą się żadnemu boskiemu ładowi, jak i jego niezbadaną pełnię, której nie są w stanie rozszyfrować ludzkie umysł i serce. Nie jest nim ponury Ahab ogarnięty szaleństwem. Jest nim wspomniany już przy okazji kłopotów z polskim tłumaczeniem Izmael – sympatyczny, a miejscami nawet pocieszny narrator, który staje się naszym właściwym towarzyszem podróży i osobą o wiele bardziej wielowymiarową, niż początkowo myśleliśmy.

Zderzony z nieogarnioną wielością ludzkich umysłów, wypełnionych znoszącymi się wartościami i namiętnościami, ba, skonfrontowany z nie-ludzką, bo nie poruszaną już żadnym boskim tchnieniem naturą, nie staje się ani nihilistą, ani cynikiem. Jego strach przed nieznanym zostaje pokonany przez niemal dziecięcą ciekawość zmieniającej się wciąż rzeczywistości, a ostrożny pesymizm tonowany jest przez poczucie odpowiedzialności za innych. Bo przecież – jak mówi Izmael, referując sposób myślenia swojego przyjaciela Queequega – „ten świat jest wspólny, jest spółką akcyjną wszystkich ludzi pod każdą szerokością geograficzną”. Kto wie zatem, czy to właśnie nie ten „opętany wielością punktów widzenia” [8], gotowy z pogodą ducha odkrywać najdalsze zakątki ziemi i ludzkiej duszy amerykański everyman, nie jest dziś dla nas najlepszym literackim przewodnikiem po poruszonym w posadach dwudziestopierwszowiecznym świecie.

 

Przypisy:

[1] Por. Paweł Jędrzejko, „Melville w kontekstach, czyli prolegomena do studiów melvillistycznych”, Banana.art.pl/Ex-Machina/M-Studio, Sosnowiec–Katowice–Zabrze 2007, s. 118.
[2] Cyt. za biogramem Bronisława Zielińskiego na portalu Culture.pl autorstwa Bartosza Marca.
[3] Tamże.
[4] Dorota Kozińska w recenzji opery Eugeniusza Knapika „Moby Dick”, wystawionej na scenie Teatru Wielkiego – Opery Narodowej, pisała wręcz o tym, że Zieliński, tłumacząc pierwsze zdanie powieści Melville’a, „poległ z kretesem”. Por. Dorota Kozińska, „Ogromnie wielorybowi niepodobny”, „Teatr”, nr 11, 2014.
[5] Cyt. za: „Melville w kontekstach”, dz. cyt., s. 118.
[6] Mikołaj Wiśniewski, „Posłowie” [w:] Herman Melville, „Moby Dick, czyli biały wieloryb”, t. 2, przeł. Bronisław Zieliński, PIW, Warszawa 2018, s. 426.
[7] Tamże, s. 438.
[8] Tamże, s. 447.

Książka:

Herman Melville, „Moby Dick, czyli biały wieloryb”, t. 1 i 2, przeł. Bronisław Zieliński, PIW, Warszawa 2018.

Skoro tu jesteś...

...mamy do Ciebie małą prośbę. Żyjemy w dobie poważnych zagrożeń dla pluralizmu polskich mediów. W Kulturze Liberalnej jesteśmy przekonani, że każdy zasługuje na bezpłatny dostęp do najwyższej jakości dziennikarstwa

Każdy i każda z nas ma prawo do dobrych mediów. Warto na nie wydać nawet drobną kwotę. Nawet jeśli przeznaczysz na naszą działalność 10 złotych miesięcznie, to jeśli podobnie zrobią inni, wspólnie zapewnimy działanie portalowi, który broni wolności, praworządności i różnorodności.

Prosimy Cię, abyś tworzył lub tworzyła Kulturę Liberalną z nami. Dołącz do grona naszych Darczyńców!

SKOMENTUJ

Nr 511

(43/2018)
23 października 2018

PRZECZYTAJ INNE Z TEGO NUMERU

PRZECZYTAJ INNE Z TEGO NUMERU

KOMENTARZE



WAŻNE TEMATY:

TEMATY TYGODNIA

drukuj