Robert Biedroń występuje w polskiej polityce w dwóch rolach. Z jednej strony, funkcjonuje w dyskusjach jako „polski Macron” – nowa siła, która ma zmienić polską politykę na lepsze. Z drugiej strony, mówi się o tym, że były prezydent Słupska wraca do polityki krajowej, aby zjednoczyć lewicę. Te dwie role są trudne do pogodzenia. Za chwilę w sprzedaży ukaże się manifest polityczny Biedronia pod tytułem „Nowy rozdział”, w którym wyraźnie widać napięcie między owymi dwoma celami politycznymi.

Komu w drogę, temu Biedroń

Zwróćmy najpierw uwagę na kwestię pierwszą. Przesłanie książki Biedronia jest wyraźnie wzorowane na tym, co próbował wcześniej zrobić Macron. Autor „Nowego rozdziału” mówi, że dotychczasowe podziały na prawicę i lewicę się zużyły. Podobnie jak francuski prezydent, przedstawia się jako człowiek czynu, zdolny do łączenia ludzi z różnych środowisk. Chce się mierzyć z najważniejszymi współczesnymi problemami, od których uciekają stare partie. W tonie niemal oskarżycielskim Biedroń nawołuje biernych obywateli do większego zaangażowania.

Aby uwiarygodnić tę opowieść, autor przedstawia historię własnej działalności politycznej, a także szereg spraw, które wymagają załatwienia. Szuka także poparcia wśród przedstawicieli różnych politycznych grup. Wspomina, że działalność polityczną zaczynał w SLD, dla partii Razem ma przesłanie o konieczności budowania mieszkań komunalnych i przestrzegania prawa pracy. Zielonym spodoba się fragment o tym, że wprowadzanie rozwiązań korzystnych dla środowiska to dzisiaj element zdrowego rozsądku. Znalazło się nawet dobre słowo dla Ewy Kopacz. Jednocześnie Biedroń jasno stwierdza, że niektórych polityków PiS-u trzeba będzie postawić przed Trybunałem Stanu, co najwyraźniej skierowane jest w stronę wyborców Koalicji Obywatelskiej.

Książka Biedronia niewątpliwie zawiera więcej konkretnej treści niż przeciętna przedwyborcza publikacja podpisana nazwiskiem polityka. | Tomasz Sawczuk

Podobnie jak Macron, Biedroń pisze, że polityka musi być wrażliwa społecznie, stwierdza jednak (w zaskakująco mocnych słowach), że państwo nie jest od tego, by produkować dobra, lecz od tego, by stwarzać dobre warunki działania przedsiębiorcom. Podkreśla przy tym wagę szczerości w polityce i w tym kontekście mówi, że Polska będzie w przyszłości potrzebować migrantów, których powinniśmy godnie przyjąć.

Biedroń opowiada także szeroko i ciekawie o swoich doświadczeniach z czasu, gdy był prezydentem Słupska. Przekonuje, że udało mu się w czasie sprawowania tej funkcji pogodzić kilka ważnych celów. Zarządzanie miastem stało się bardziej demokratyczne i odpowiadające na potrzeby ludzi, a polityka społeczna stała się bardziej przemyślana. Poprawił się jednocześnie stan finansów miasta.

Jeśli chodzi o politykę krajową, autor „Nowego rozdziału” podkreśla wagę budowy lepiej zorganizowanego państwa, którego różne instytucje koordynują swoje działania. Mówi także o tym, że należy w znacznie większym stopniu uwzględniać w polityce interesy kobiet, choćby w trakcie planowania kolejnych reform. Wśród najważniejszych wyzwań wskazuje niedofinansowaną edukację, która powinna przypominać eksperymentalny model fiński, oraz służbę zdrowia, uzupełnioną przez przemyślaną politykę senioralną.

Niektóre fragmenty owych zapowiedzi brzmią nieco romantycznie – lekarze mający czas na rozmowy z pacjentami to rzadkość nawet w bogatych krajach. Biedroń nie podaje także źródeł finansowania postulatów, o których pisze w książce.

Ogółem opowieść autora „Nowego rozdziału” składa się jednak na spójną wizję, a książka niewątpliwie zawiera więcej konkretnej treści niż przeciętna przedwyborcza publikacja podpisana nazwiskiem polityka.

Warto zwrócić uwagę, że Biedroń idzie po linii Macrona w jeszcze jednej kwestii. Obok prezydenta Francji, powołuje się na polityków takich jak premier Kanady Justin Trudeau czy była sekretarz stanu USA Hillary Clinton. O Berniem Sandersie, Podemos ani Syrizie nie wspomina. W książce pełno jest cytatów z „Wyjścia awaryjnego” Rafała Matyi, jednak odwołania do autorów lewicowych właściwie kończą się na pragmatycznym Macieju Gduli oraz paru niezbyt kontrowersyjnych opiniach Naomi Klein.

Wielu wrogów na lewicy

I tu dochodzimy do sprawy drugiej, czyli perspektywy ewentualnego zjednoczenia lewicy.

Po wyborach samorządowych sytuacja Biedronia stała się trudniejsza. Koalicja Obywatelska dostała trochę wiatru w żagle, ponieważ okazało się, że nie została starta z powierzchni ziemi przez PiS. Biedroniowi trudniej będzie więc grać rolę polskiego Macrona i mocno wejść do politycznego centrum.

Z racji tego, że lewica doznała w wyborach samorządowych sromotnej porażki, teoretycznie łatwiejsze powinno być jednak zadanie jej zjednoczenia. W obliczu wyborczej katastrofy wyobraźnia sama podsuwa rozwiązanie, zgodnie z którym cała lewica łączy się w nowej formule pod patronatem byłego prezydenta Słupska.

Po wyborach samorządowych Biedroniowi trudniej będzie grać rolę polskiego Macrona i mocno wejść do politycznego centrum. | Tomasz Sawczuk

Zaleta Biedronia polega na tym, że wprowadza on do swojej opowieści sporo elementów, które można określić mianem progresywnych, a zarazem mówi o nich tak, jak gdyby wyrażały program całkowicie „normalny”, a wręcz domagający się realizacji. Zamiast nawoływać do radykalnej transformacji społecznej, Biedroń mówi raczej: „Jeśli chcecie, żeby wreszcie było normalnie, głosujcie na mnie”.

Dotychczasowa historia oraz realny układ sił sugerują jednak inny scenariusz, a liberalny manifest Biedronia można czytać z beztroskim zainteresowaniem tylko do czasu, kiedy zdamy sobie sprawę, że jego autor będzie musiał się jakoś dogadać z partiami, które już istnieją.

Weźmy prosty przykład. Biedroń idzie szeroko i nie jest bardzo wybredny, czym różni się od partii Razem, dla której polerowanie poczucia własnej słuszności jest ważnym punktem programu. Dominującym motywem Biedronia jest nadzieja, partii Razem – gniew. Złe emocje mogą z łatwością pociągnąć projekt Biedronia w dół.

Co więcej, jak na razie to SLD jest najsilniejszym graczem na lewicy, a Razem nie chce współpracować z tą partią. Z kolei koalicja SLD oraz Biedronia, bez udziału innych podmiotów, stawiałaby tego ostatniego w kiepskiej pozycji przetargowej. Zmieszczenie SLD oraz Razem pod jednym dachem może wymagać gry na rozbicie jednego lub drugiego ugrupowania. W przypadku Razem może się to udać, ale SLD oferuje działaczom znacznie większą stabilność.

Co bardziej zideologizowani ludzie lewicy mogą się także od Biedronia odciąć. Jego projekt przypomina w sumie próbę zjednoczenia SLD i części lewicowych aktywistów z bardziej progresywnymi przedstawicielami Platformy i Nowoczesnej. Te ostatnie partie tworzą jednak obecnie solidną centroprawicową koalicję, a ugrupowaniu Czarzastego może się bardziej opłacać przystąpienie do KO.

Podobnych komplikacji jest oczywiście więcej i w praktyce nie wiadomo, czy projekt zjednoczenia lewicy da się zrealizować w jakiejkolwiek sensownej formule. Przekonanie Biedronia o konieczności wypracowania nowej wyobraźni politycznej jest w tym kontekście całkiem na miejscu. Zasadnicze przekształcenie sceny partyjnej to jednak duże zadanie. Od manifestu do władzy daleka droga.