Każdemu znany jest słynny cykl portretów polskich władców autorstwa Jana Matejki – wśród nich znaleźć można wprawdzie kilka kobiet, ale serię zdecydowanie zdominowali królowie i książęta. Do niedawna niespecjalnie się nad tymi nierównymi proporcjami zastanawiałam, w szkole uczono nas przecież głównie o rządzących naszym państwem mężczyznach. Upamiętnianie osób w pierwszych szeregach tworzących historię wydaje się naturalne. Moja redakcyjna koleżanka, również recenzentka rubryki „KL dzieciom”, Anna Kaszuba-Dębska, tworząc „Poczet królowych polskich”, uświadomiła mi jednak, że Polska ma także bogatą HERstorię! Kobiet mających na nasz kraj znaczący wpływ – czasami wywierany za kulisami na jego faktycznych władców – było znacznie więcej, niż jest ich niestety we współczesnych podręcznikach. Stereotypowo kobiety przedstawiano jako „kwiatek u kożucha” władcy – w postaci matki, żony, kochanki. Domyślać się można, że wywierały one niebagatelny wpływ na decydentów, ale o tym nie uczą w szkołach.
Stosunkowo niewiele uwagi poświęcali kobietom także kronikarze – autorka podjęła się niełatwego zadania doszukania się informacji o nich. Tu pomogła niezawodna wyobraźnia Ani – swoją drogą człowieka orkiestry! – oraz kobieca intuicja. Czytelniczka wie, że autorka wie – choć przecież nie zawsze wie, raczej słucha szóstego zmysłu – jak się czuły, co przechodziły, za czym tęskniły, co cieszyło, co smuciło, co przerażało, a co wkurzało zapomniane polskie władczynie. Na podstawie skrupulatnie zebranych faktów uzupełnionych przez wyjątkową artystyczną fantazję, autorka odtworzyła nie tylko możliwe historie (a raczej „herstorie”) władczyń, lecz także ich portrety. Ilustracje w książce Anny Kaszuby-Dębskiej to reprodukcje imponujących obrazów jej autorstwa, wędrujących obecnie w formie wystawy po Polsce. Poza i stylizacja władczyń na portretach, ich stroje i atrybuty przywodzą co prawda na myśl Matejkowski poczet, są jednak pełne koloru, życia, czasami luzu i piękności, a czasami troski, strachu, zawzięcia, złości – słowem, niepozowanego człowieczeństwa!
Dziękuję, Aniu, za twoją mrówczą robotę oraz tę ważną w przekazie i piękną w formie książkę. Mam nadzieję, że od niej – oraz od przebojowych wystaw twojego pocztu królowych – już tylko krok do aktualizacji szkolnych podręczników i… banknotów?
Chyba nie zdziwi nikogo fakt, że na równi z postaciami przedstawionymi przez Annę Kaszubę-Dębską w „Poczcie królowych polskich” zaintrygowała mnie sama autorka. O spotkanie z Anią niełatwo, pracuje nad tyloma różnymi projektami…
***
Agnieszka Doberschuetz: Gdy piszę o jakiejś książce, zazwyczaj szukam informacji o autorze. Ilość i różnorodność danych na twój temat jest wprost oszałamiająca – kim ty właściwie jesteś, Aniu, tak najbardziej i najchętniej? Aż trochę wstyd mnie ogarnia i zażenowanie wobec faktu, że można być aż tak twórczym…
Anna Kaszuba-Dębska: Hm… Nie wiem za bardzo, co powinnam odpowiedzieć, bo przyznam szczerze, że czasami sama się nad tym zastanawiam. I dziwię się sobie, że maczałam palce w aż tylu projektach. Rzeczywiście działam i pracuję na wielu polach, co wynika ze specyfiki mojego zawodu. Od czasu ukończenia studiów na wydziałach malarstwa i grafiki krakowskiej i warszawskiej ASP jestem tak zwanym freelancerem. Wolny zawód pozwala mi realizować, w mniejszym lub większym stopniu, własne pomysły. Są to projekty artystyczne, literackie, filmowe, czasem edukacyjne i społeczne, ale wszystkie mieszczą się w zbiorze zatytułowanym „działalność artystyczna”.
Najbardziej chciałabym być malarką, bo w końcu to był mój pierwszy wybór. I czasami faktycznie nią jestem. Od zawsze uprawiam wielkoformatowe malarstwo olejne, ale celowo nie czynię z tej działalności metody na przeżycie. Jest to mój sposób na siebie, kontemplację, odstresowanie, odizolowanie, spokój. Świadomie nie zabiegam o rynkową sprzedaż moich prac olejnych. Czasem malarstwo wykorzystuję do działań interdyscyplinarnych, jak na przykład „Projekt Szpilki” czy „Projekt Emeryty”. Natomiast z ilustracji książkowej, projektowania wizualnego czy animacji poklatkowej uczyniłam zawód, z którego jestem bardzo zadowolona. Lubię tworzyć plakaty, ilustracje, filmy animowane, dużą satysfakcję przynoszą mi też warsztaty z dzieciakami i dorosłymi. Ale najbardziej siedzę chyba w branży książkowej. Tej jesieni miały miejsce dwie premiery książek dla dzieci mojego autorstwa, a od wielu miesięcy intensywnie pracuję nad biografią mojego ulubionego artysty – Brunona Schulza.
Wracając do „Pocztu”: skąd właściwie wytrzasnęłaś te wszystkie królowe? O istnieniu prawie każdej z nich dowiedziałam się dopiero z twojej książki! Skąd pomysł, by ich w ogóle szukać? Spodziewałaś się, że będzie ich aż tyle?
Dwadzieścia pięć królowych, o których traktuje „Poczet królowych polskich”, to jedynie wybór, gdyż mamy ich w naszej rodzimej historii znacznie więcej. Moim pierwotnym zamysłem było napisanie książki dla młodzieży o mocnych damskich postaciach zasiadających na europejskich dworach (jak na przykład polska wikinżka Świętosława, znana jako Sygryda Storada, albo jak caryca Mniszchówna). Jednak wspólnie z wydawcą postanowiliśmy, że powinien to być poczet kobiet zasiadających na polskim tronie. I teraz myślę, że to był bardzo słuszny trop. Przyznam szczerze, że choć bardzo lubię historię, to tak jak ty, również nie wiedziałam o istnieniu wielu polskich królowych. Moim zdaniem jest to problem już na etapie szkolnym – na lekcjach historii nawet się o nich nie wspomina! Owszem, dowiadujemy się o Dobrawie Przemyślidce, Jadwidze Andegaweńskiej, Bonie Sforzy… Ale już imię i nazwisko pierwszej koronowanej głowy, królowej Rychezy Lotaryńskiej, nie jest wszystkim znane.
Czy Twój „Poczet…” to na pewno książka dla dzieci?
Książka została skonstruowana dla młodego czytelnika, ale teraz, po tak licznych pytaniach, wywiadach i rozmowach wiem, że jest to książka familijna. Dorośli też się z niej czegoś nowego dowiadują – zarówno czytający rodzice, jak i (mam nadzieję) nauczyciele. Wydaje mi się, że ta pozycja wypełnia jakąś lukę, choć nie spodziewałam się, że ta luka jest tak głęboka. Zdarza mi się prowadzić warsztaty popularyzujące postacie polskich królowych i widzę, że ta część historii dotycząca żeńskiej jej części jest nadal totalnie nieobecna w świadomości Polaków. To trochę smutne.
Czy któraś z nich jest twoją ulubioną postacią?
Niezmiennie powtarzam, że jest nią Anna Jagiellonka – król (nie królowa!) Polski. To jej malarski portret powstał jako pierwszy, dopiero potem namalowałam kolejne.
A dlaczego właśnie Anna Jagiellonka?
Bo jej historia jest trochę historią kopciuszka z królewskiego rodu. Ale lubię też postać pierwszej koronowanej głowy – Rychezy Lotaryńskiej, Niemki z cesarskiej rodziny, która dała nowej dynastii Piastów „błękitną”, namaszczoną przez papiestwo, krew królewską. Cenię Jadwigę Andegaweńską, Węgierkę (po dziadkach Piastównę), pierwszego kobiecego króla Polski, za to, że przeznaczyła swoje kosztowności na rzecz pierwszego w kraju uniwersytetu. Podziwiam dumną Bonę Sforzę, Włoszkę, która przywiozła do Polski renesansową sztukę i myśl odrodzeniową. Wiele z nich, choć przybyły z odległych krain, pokochały swoją nową ojczyznę, dużo do niej wnosząc.
Gdzie szukałaś informacji? Zapewne niełatwo znaleźć dane na temat życia, losu, charakteru tych kobiet…
Informacji o królowych szukałam w ogólnodostępnej literaturze historycznej. W przypadku postaci z początku państwowości nie było łatwo cokolwiek znaleźć – czasem zaledwie jedno, dwa zdania. Z późniejszymi bohaterkami poszło łatwiej. Od czasów późnych Piastów zachowały się wizerunki malarskie niektórych postaci, co było pomocne podczas malowania portretów królowych.
A jak się do tego ma „Poczet królów i książąt polskich” Matejki?
Dzieło Matejki okazało się dużą pomocą. Co prawda poświęcił on w nim uwagę tylko czterem kobietom, ale był dla mnie inspiracją w konstruowaniu postaci. Wszystkie historie pomyślane są w książce w taki sposób, by nie tylko nieść rzetelny przekaz historyczny, co konsultowane było z historykiem, ale też, aby zaciekawić współczesnego młodego czytelnika. Dlatego czasem w opowiadanych HERstoriach pojawiają się wątki z legend czy baśni. Trzeba pamiętać, że nie jest to książka historyczna, a popularyzująca historię wśród dzieci. Poza tym, choć może to wydać się dziwne, dla mnie ważniejsze były przedstawienia malarskie królowych. To one powstawały pierwsze, dopiero potem pojawiał się tekst, inspirowany ich wizerunkami i z nich czerpiący.
A dlaczego w ogóle uznałaś, że to ważne, by o nich napisać? Może to teraz taka moda, pisać o ważnych kobietach?
Zgadzam się, zapanowała swoista moda na tak zwane HERstorie. Od dwóch lat obserwuję ten trend, także na rynku książki dziecięcej. „Poczet królowych polskich” jak najbardziej się w niego wpisuje, ale perypetie wokół powstania tej książki zaczęły się już dobrych kilka lat temu. Długo próbowałam namówić różnych wydawców do tego niepopularnego wówczas tematu. Obawiałam się już nawet, że projekt nie wypali. Dlatego wdzięczna jestem za ten trend. Bo czy jest coś złego w modzie na opowiadanie o kobietach i książki o nich? Dotychczas przecież to mężczyźni zwykle pisali historię.
I to głównie o mężczyznach!
To fakt. Dlatego uważam, że ten projekt był ważny, bo królowe są ważne: pomagają budować wiarygodną, pełną historyczną i kulturową tożsamość.
I może między innymi dzięki niej kobiety pojawią się wreszcie na banknotach? Jeśli miałabyś wybrać te godne uwiecznienia właśnie w tej formie, które byś wybrała i dlaczego?
Gdybym miała wybierać spośród tych dwudziestu pięciu królowych, które namalowałam, mój wybór padłby na króla Jadwigę Andegaweńską. Bo była wyjątkowo ambitna i mądra, i na dodatek ufundowała pierwszy uniwersytet.
Wracając do współczesności – zauważam, że ludzie pytani o słynne kobiety sukcesu w historii Polski niemal zawsze przywołują Marię Curie-Skłodowską. Czy naprawdę od stu lat nie ma nowych, równie wybitnych kobiecych wzorców?
Maria Curie-Skłodowska to fantastyczna postać i wspaniała naukowczyni, która zasłużenie wzbudza podziw i fascynację. Akurat ona, zdaje się, doczekała się wizerunku na polskich banknotach z czasów PRL oraz na banknotach francuskich. Jako kobieta zdecydowana realizować swój ogromny potencjał i talent naukowy, zmuszona była wyemigrować z Polski do Francji. Choć i tam nie było jej łatwo. Jako malarka obserwuję w historii sztuki rozwój kobiecych talentów i także w tej dziedzinie te, które realizowały swoje artystyczne pasje, z konieczności emigrowały na Zachód. W gronie moich idolek są wybitne malarki – Olga Boznańska, Mela Mutter czy Zofia Stryjeńska, potem bardziej współczesne artystki znane na całym świecie: Magdalena Abakanowicz, Alina Szapocznikow. Mamy też aktorki światowej sławy, które podbiły Hollywood – Polę Negrii i Lyę Marę. Polskich naukowczyń na miarę Marie Curie-Skłodowskiej jest zapewne niewiele, ale ważnych dokonań współczesnych kobiet w dziedzinie nauk ścisłych jest już całkiem sporo.
Chcesz powiedzieć, że honor należałoby oddać nie tylko zapomnianym polskim władczyniom?
Mam nadzieję, że moja książka zachęci czytelników do dalszych poszukiwań wyjątkowych polskich kobiet.
Książka:
Anna Kaszuba-Dębska, „Poczet królowych polskich”, wyd. Znak, Kraków 2018.
Rubrykę redaguje Paulina Zaborek.