„Imperium zła. Niewymyślone historie” to pierwsza wydana w Polsce książka zmarłego w 2014 roku Benedykta Sarnowa, postaci u nas właściwie anonimowej. Jednak opis znajdujący się na tylnej okładce tomu nie kłamie. Sarnow rzeczywiście jest „jednym z najwybitniejszych rosyjskich krytyków i historyków literatury”. W Rosji uznaje się go za eksperta od dwudziestowiecznej literatury narodowej i autora wartościowych publikacji przede wszystkim o stalinowskiej rzeczywistości okołoliterackiej, a ceniony jest głównie za błyskotliwość, dowcip, nieugiętą postawę życiową i konsekwentne dążenie ku Prawdzie.
Sarnow zajmował się przy tym przede wszystkim literaturą okresu, w którym przyszło mu żyć – urodził się bowiem w Moskwie w roku 1927. Po skończeniu studiów w Wyższej Szkole Literatury był kierownikiem działu literatury pięknej czasopisma „Pionier”. Jako autor krytycznie nastawiony do otaczającej go rzeczywistości, Sarnow nie mógł liczyć na publikację swoich poważniejszych artykułów, zajął się więc pisaniem parodii (współtworzonych przez Łazara Łazarewego i Stanisława Rassadnego) do „Literaturnoj gaziety”. W swojej karierze miał również dłuższy romans z literaturą dziecięcą – na początku odpowiadał na listy najmłodszych czytelników gazety „Pionierskaja prawda” (po dziesięć kopiejek od sztuki), później został autorem popularnych utworów dla dzieci i – już w latach 70. – współautorem kultowej audycji radiowej „W stranie literaturnych gierojew” [W świecie bohaterów literackich].
W czasie pierestrojki Sarnow zyskał na popularności jako publicysta literacki, piszący o takich postaciach jak Majakowski, Mandelsztam, Zoszczenko, Erenburg czy Sołżenicyn. Jego czterotomowa książka „Stalin i pisatieli” [Stalin i pisarze], którą sam Sarnow uznawał za dzieło swojego życia, stała się w Rosji bestsellerem. Na jej podstawie powstała nawet – z inicjatywy autora i dzięki jego aktywnemu udziałowi przy produkcji – seria filmów dokumentalnych pod tym samym tytułem.
„Imperium zła. Niewymyślone historie” można zaś uznać za swego rodzaju wstęp do opus vitae Sarnowa. Jest to bowiem przekrojowy, treściwy esej, w którym jak w soczewce skupiają się co ważniejsze poglądy krytyka (nie bez przyczyny w 2011 roku „Nowaja gazieta” wypuściła właśnie tę książkę jako pierwszą w serii wydawniczej upamiętniającej 75-lecie Wielkiego Terroru).
Serdeczność komisarza
W pierwszej części książki, zatytułowanej „Niewymyślone historie”, Sarnow przybliża realia życia w stalinowskiej Rosji. Czytelnik ma okazję zanurzyć się w świecie, w którym kontrola jest najwyższą formą zaufania, relacje międzyludzkie naznaczone są piętnem wyborów politycznych, a ludzi łączy przede wszystkim strach.
Brutalność życia w stalinizmie dobrze oddaje już pierwsza, otwierająca książkę historia, opowiadająca o tym, jak pewna znana i ceniona aktorka rosyjska zaraz po II wojnie światowej została aresztowana i zesłana do łagru. Pełna wiary, postanowiła poszukać ratunku u swojego dawnego znajomego, komisarza ludowego Abakumowa. Napisała więc do niego list z opisem tortur, którym ją poddawano. Wiadomość nieoficjalnymi kanałami dotarła do komisarza. Wezwał on aktorkę do Moskwy.
Abakumow przyjął starą znajomą serdecznie, uraczył ją alkoholem i zakąskami. Ochoczo wspominał z nią przeszłość. W końcu komisarz przeszedł do sedna:
„– Przeczytałem wasz list – powiedział. – Czy to, co piszecie, jest rzeczywiście prawdą?
– Prawdą – odpowiedziała aktorka.
– I naprawdę was tam bili? – zapytał komisarz.
– Bili – znowu potwierdziła.
– A jak cię bili? – zapytał komisarz. – Może tak?
I uderzył ją pięścią prosto w zęby.
– Czy może tak?
I wymierzył w zęby jeszcze jeden miażdżący cios.
– Albo może jeszcze tak?” [s. 10].
Po tej historii następuje siedem kolejnych. Każda opowiada o innej postaci (jedna o Wiktorze Szkłowskim, inna – o Arkadiju Bielinkowie), jednak wszystkie są utrzymane w podobnym tonie. Sarnow snuje opowieść, przytaczając przy tym anegdoty, jednak nie ubarwia ich ponad miarę; nie umieszcza też komentarzy odautorskich tam, gdzie nie jest to potrzebne.
Radzieckie Ministerstwo Miłości
Na komentowaniu skupia się za to w kolejnych częściach książki – „Naszej sowieckiej nowomowie” i „Dramatach dramaturgów”. Pierwszą z nich poświęca językowi leżącemu u podstaw systemu stalinowskiego. Rozpoczyna od analizy myśli, która stała się kamieniem milowym filozofii najpierw Lenina, a później jego następcy: „Moralne jest wszystko, co służy sprawie proletariatu”. Snuje swoje rozważania, przechodząc od „Anny Kareniny” Tołstoja, przez „Niezwykłe przygody Julia Jurenity i jego uczniów” Erenburga, a kończąc na świadectwach z epoki mówiących o bezwzględności Lenina. Następnie bierze na warsztat Stalinowskie stwierdzenie „Nie ma takich twierdz, których bolszewicy by nie zdobyli”, pojęcie proletariackiego humanitaryzmu, zasadę, że syn za ojca nie odpowiada… Słowem, przytaczając trafne literackie przykłady i liczne anegdoty, Sarnow pokazuje, jak słowo w czasach Lenina i Stalina odklejało się od rzeczywistości i jak łatwo wywrócić język na nice.
Ostatnią część poświęca opisowi postaw ludzi pióra wobec stalinizmu i analizie mechanizmów psychologicznych jednostki. Szczególną uwagę poświęca ambiwalentnej postaci zmarłego w 1941 roku radzieckiego dramaturga Afinogienowa i jego sztuce „Strach”. To właśnie tytułowy strach intryguje Sarnowa jako podstawowy składnik systemu stalinowskiego. A właściwie nie tyle sam strach, ile proces jego przemiany w miłość, będącą zdaniem Sarnowa ostateczną formą strachu (nieprzypadkowo George Orwell nazwał największą katownię „Ministerstwem Miłości”, zauważa Sarnow). Stalinowi nie chodziło przecież tylko o to, żeby każdy się bał, ale o to, by wszyscy pokochali partię i w rezultacie sami się przed nią rozbroili, samodzielnie wypleniali swoje myślozbrodnie. Jak to robili, pokazuje Sarnow na przykładzie Jurija Oleszy, prozaika i dramaturga, który sam siebie zniechęcił do potępionej przez partię muzyki Szostakowicza:
„[…] Muzyka Szostakowicza zawsze mi się podobała… […] Muszę przestać lubić wiele z rzeczy, które wydają się mieć wdzięk. […] Jeżeli ja w czymkolwiek się nie zgodzę z krajem, cały obraz życia powinien dla mnie stracić barwy, ponieważ wszystkie części, wszystkie detale obrazu wiążą się, wynikają jedne z drugich, żadne nie mogą być wadliwe. Z takich właśnie pozycji zaczynam myśleć o muzyce Szostakowicza. […] w niektórych miejscach zawsze wydawała mi się pogardliwa. W stosunku do kogo? Do mnie. […] Melodia to najlepsze, co może wydobyć ze świata artysta. Oczekuję od Szostakowicza melodii, a on ją łamie nie wiadomo w jakim celu, i to mnie upokarza. Właśnie ta pogarda dla pospólstwa rodzi pewną specyfikę muzyki Szostakowicza – te niejasności, dziwactwa, które są potrzebne wyłącznie jemu, a które nas upokarzają” [s. 78].
Imperium zła
Nie wszyscy jednak byli zdolni do takiego miłosnego aktu. Chociażby Mandelsztam i Bułhakow, którzy nie potrafili wyrzec się swojej indywidualności. Nie umieli też dopasować się do partyjnej estetyki. Ich utwory były dla Stalina nieakceptowalne – nawet te, które próbowali stworzyć ku chwale systemu, a więc poświęcona Stalinowi „Oda” Mandelsztama i „Batum” Bułhakowa, dramat o młodym rewolucjoniście Dżugaszwilim. A przecież oba te dzieła poruszały dozwolone tematy, oba wpisywały się, przynajmniej pozornie, w obowiązującą estetykę! Nawet sam Stalin w rozmowie z Niemirowiczem, radzieckim reżyserem i dramaturgiem, miał powiedzieć, „że sztukę «Batum» uważa za dobrą, ale nie wolno jej wystawiać” [s. 169].
Sarnow pokazuje, że w przypadku tego typu utworów nie chodzi jednak tylko o ich treść i formę. Prawdziwa sztuka zawiera coś więcej – jakiś trzeci składnik, który sprawia, że dzieło z pochwalnego zamienia się w pseudopochwalne – a więc zdecydowanie gorsze od dzieł jawnie rewolucyjnych. Czym jest ten tajemniczy element? Z opowieści przytoczonych przez Sarnowa wynika, że pewną formą empatii, poczuciem wielowymiarowości i tragizmu ludzkiego losu. Podobne przeczucia miał Josif Brodski, który powiedział kiedyś: „Gdybym był Stalinem, po «Odzie» natychmiast posłałbym Mandelsztama pod nóż. Bo zrozumiałbym, że on wniknął, zamieszkał we mnie. I to jest najstraszniejsze, powalające”. Bułhakowowi również udało się wniknąć w Stalina. W efekcie napisał sztukę, która, owszem, wywoływała w widzu miłość do Stalina – ale uczucie to miało źródło we współczuciu i litości wobec poniżanego człowieka, a nie było oparte na strachu.
Nie tego oczekiwał Stalin, dlatego ani Mandelsztam, ani Bułhakow nie mogli liczyć na jego pochwałę. Czekało ich jedynie wykluczenie. To ostatnie było zaś równoznaczne z zesłaniem do centrum tytułowego imperium zła – przysłowiowego Archipelagu Gułag, zakazanej zony, w której każdy mógł się znaleźć właściwie bez powodu. Sam Sarnow miał szczęście, że takiego zesłania uniknął. Jak pisze we wstępie, nie udało mu się jednak uciec od zatrutego powietrza Gułagu. Dzięki temu po latach, korzystając z własnego doświadczenia, właśnie to zatrute miłością powietrze Sarnow opisał w „Imperium zła”.
Książka:
Benedykt Sarnow, „Imperium zła. Niewymyślone historie”, przeł. Marek Zapór, wyd. Kolegium Europy Wschodniej im. Jana Nowaka-Jeziorańskiego we Wrocławiu, Wrocław 2018.