W przemówieniu wygłoszonym w gdańskim kościele św. Brygidy z okazji rocznicy podpisania porozumień sierpniowych prezydent RP Andrzej Duda mówił: „Są dzisiaj różne dyskusje i spory dotyczące tamtego przełomu 1989 roku. Można się zgadzać z różnymi koncepcjami, różnymi teoriami, ale fakty są takie, że w Polsce nastąpiła bezkrwawa w zasadzie rewolucja. Nie strzelano do ludzi na ulicach tak jak tutaj, w Gdańsku, w Gdyni, w 1970 roku. Nie ma dzisiaj dziesiątek, setek czy tysięcy krzyży nad mogiłami młodych ludzi, którzy, tak jak ja wtedy, mieli po 17, 18 lat i którzy być może byliby gotowi walczyć o wolną Polskę z bronią w ręku. Płacimy za to jednak cenę i wszyscy mamy tego świadomość”.
Pozwalam sobie przytoczyć ten dość długi fragment, ponieważ jest on świetną ilustracją pewnego – w mojej opinii niezwykle szkodliwego – sposobu myślenia o historii, który wpisuje się w to, co nazwałabym paradygmatem wampirycznym. Zakłada się tutaj, że najbardziej wartościowe zmiany polityczne, muszą być okupione ofiarą. Koniecznie ofiarą krwi. Transformacja możliwa jest tylko tam, gdzie groby zaświadczają o tym, że podjęto zbrojną walkę przeciw opresji czy zniewoleniu. Jeśli nie doszło do starcia, wszelka zmiana będzie jedynie pozorna, będzie w najlepszym razie zaledwie zmianą „układu”, a społeczeństwo nie ukonstytuuje swoich instytucji na nowo, nie odbuduje się na zgliszczach, nie zerwie radykalnie ze złą przeszłością. W tle opowieści Andrzeja Dudy stoją powstańcze zrywy, wojny, powstania, zamachy i przede wszystkim krew mająca użyźnić polską glebę, tak by wyrosło na niej coś całkiem nowego, lepszego, piękniejszego.
W XX stuleciu sukcesami uwieńczonych było dwa razy więcej pokojowych protestów niż protestów posługujących się przemocą. Polski Okrągły Stół jest jednym z ciekawszych przypadków porozumienia, do którego doszło dzięki długotrwałym pokojowym negocjacjom. | Katarzyna Kasia
Jeśli jednak przyjrzymy się historii Polski, odzierając ją z romantycznego wampiryzmu, szybko zorientujemy się, że przelewanie krwi prowadziło zazwyczaj do pogorszenia sytuacji, Odradzająca się, niczym feniks z popiołów, wspólnota nie była wcale bardziej skonsolidowana ani jednomyślna. Czym miała by wobec tego być „cena”, jaką płacimy za bezkrwawą zmianę ustroju w 1989 roku? Jaka jest „cena” Okrągłego Stołu? Czy naprawdę sytuacja w dzisiejszej Polsce byłaby lepsza, gdyby 30 lat temu doszło do wojny domowej?
Zadaję sobie te pytania, próbując skonfrontować je z zamazanymi i mało wyraźnymi, jak obraz w czarno-białym telewizorze, wspomnieniami z dzieciństwa. Tym, co robiło na mnie wrażenie, był sam mebel: ogromny okrągły stół wnoszony po kawałku do sali obrad. Potem pokazywano ludzi, którzy usiedli dookoła niego i przez wiele dni debatowali. Pamiętam swetry i garnitury, kwadratowe oprawki okularów, dużo dokumentów, papierów, grupki skupiające się wokół przywódców poszczególnych frakcji. Co z tego rozumiałam? Niewiele, właściwie nic. Ale pamiętam zmianę atmosfery w domu, zmianę, która kojarzyła mi się z tytułem jednego z moich ulubionych wtedy filmów „Gwiezdne Wojny: Nowa Nadzieja”. I przypominam sobie kulminację tej nadziei 4 czerwca 1989 roku, kiedy poszliśmy z rodzicami na te przynajmniej częściowo wolne wybory. Czy moje dzieciństwo byłoby lepsze, gdyby zamiast usiąść wokół tego dziwnego mebla, ludzie stanęli naprzeciwko siebie z karabinami?
No dobrze, ale może pan prezydent miał na myśli skutki długofalowe – w imię zasady, że im więcej poświęcisz, tym wspanialszą nagrodę dostaniesz? Może rzeczywiście krwawe przewroty są bardziej skuteczne? To pytanie postawiły sobie dwie amerykańskie naukowczynie: Erica Chenoweth i Barbara Stephan, autorki książki „Why Civil Resistance Works: The Strategic Logic of Nonviolent Conflicts” [Dlaczego społeczny opór działa: strategiczna logika bezprzemocowych konfliktów]. O punkcie wyjścia ich badań Chenoweth opowiadała mniej więcej tak: wyobraźcie sobie, że żyjecie w wyjątkowo represyjnym kraju, gdzie wybory niby się jeszcze odbywają, ale są fałszowane i przytłaczającą większością głosów wygrywa wciąż ten sam przywódca. Siły bezpieczeństwa zwalczają opozycję, stosując przemoc i brutalnie podporządkowują sobie obywateli. Do tego, by znaleźć się wśród szykanowanych, wystarczy niewłaściwy kolor czapki. Co zrobić, żeby ciche szepty przerodziły się w słyszalny głos sprzeciwu wobec represyjnej władzy? Jakie działanie, mówiąc językiem komentatorów piłkarskich, „zrobi różnicę”?
[promobox_artykul link=”https://kulturaliberalna.pl/2019/02/05/szulecki-okragly-stol-30-lat-historiografia-perspektywa/” txt1=”Czytaj również tekst Kacpra Szuleckiego ” txt2=”Czy w latach 80. żyły jeszcze dinozaury? O potrzebie rewizji naszej historiografii współczesnej”]
Pierwszą odpowiedzią, która przyszła Chenoweth do głowy, był czynny sprzeciw oparty na wykorzystaniu siły. Tej pozornej oczywistości sprzeciwiła się Barbara Stephan, która zapytała po prostu: jakie masz empiryczne dowody na potwierdzenie swojej tezy? Skąd wiesz, że przemoc działa? Badaczki postanowiły więc wspólnie przeanalizować społeczne zachowania, które doprowadziły do realnych zmian politycznych w XX wieku. Przyjrzały się pod tym kątem wszystkim, prowadzącym do zmian ustrojowych przewrotom na świecie od 1900 do 2006 roku. Pogłębiona analiza setek przypadków zaparła im dech w piersiach: w XX stuleciu sukcesami uwieńczonych było dwa razy więcej pokojowych protestów niż protestów posługujących się przemocą. Polski Okrągły Stół jest jednym z ciekawszych przypadków porozumienia, do którego doszło dzięki długotrwałym pokojowym negocjacjom.
Być może przekonanie o wielkiej efektywności przelewania krwi wynika z tego, że na lekcjach historii skupiamy się na spektakularnych masakrach – które, zwłaszcza w przypadku historii Polski, przeważnie kończyły się klęskami. Nie celebrujemy rocznicy 4 czerwca 1989 roku, ale za to mamy cały „patriotyczny” przemysł upamiętniający powstanie warszawskie (aż do absurdów, typu naklejka „’44, pamiętamy”, na zderzaku samochodu). Tymczasem warto byłoby się skupić na tym, jak porozumiewać się bez przemocy, a nie, jak się zbrojnie ścierać. Wmawianie obywatelkom i obywatelom, że „potrzeba ofiary krwi”, jest oparte co najmniej na braku znajomości historii, jeśli nie na złej wierze. Bo taka ofiara nie jest potrzebna – dowodzi tego chociażby przykład Ghandiego, Martina Luthera Kinga, polskiej „Solidarności” czy właśnie porozumień Okrągłego Stołu.
Przekonanie o wielkiej efektywności przelewania krwi wynika z tego, że na lekcjach historii skupiamy się na spektakularnych masakrach – które, zwłaszcza w przypadku historii Polski, przeważnie kończyły się klęskami. | Katarzyna Kasia
Dla mnie, Okrągły Stół, sam w sobie jest, niezależnie od formułowanych pod jego adresem zarzutów, przede wszystkim przykładem dialogu. Oczywiście, że miał swoją „cenę”, ale relatywnie niezbyt wielką – w porównaniu z krwawą ofiarą, jakiej zabrakło Andrzejowi Dudzie. Każde działanie ma swoje konsekwencje, lecz w burzliwej historii Polski właśnie dialog, prowadzący do konsensusu, powinien być uznany i świętowany. Nie tylko dlatego, że nie występował ani nie występuje zbyt często, ale dlatego, że jest długofalowo skuteczny. Konserwowanie paradygmatu wampirycznego jest natomiast szkodliwe, bo zamyka nas w ciasnej klatce podejrzeń i nieufności wobec wszystkiego, co wartościowe, rozumne i otwarte. Być może warto wreszcie przestać wpajać polskim dzieciom toksyczne popłuczyny po romantyzmie i zamiast tego zacząć uczyć je pokojowego rozwiązywania konfliktów, żeby następne pokolenia nie dały sobie wmówić, że bicie się nawzajem po mordach to najlepsza strategia. Nauka jednoznacznie dowodzi, że taką nie jest.