W grudniu 1948 roku uczestników zjazdu, który dał początek Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, zelektryzował referat ministra przemysłu i handlu Hilarego Minca. Zapowiedział on główne kierunki rozwoju ekonomicznego Polski, a jego słowom towarzyszyła wielka mapa, na której zapalające się lampki symbolizowały nowe inwestycje przemysłowe. Trzydziestoletni wówczas działacz Artur Starewicz wspominał: „mieliśmy przed sobą obraz Polski, tę cholerną ruinę, i nagle ta wizja sześciuset nowych fabryk: stal, maszyn, traktory” [1]. Formalne podstawy tego porywającego skoku zakreślała Ustawa o sześcioletnim planie rozwoju gospodarczego i budowy podstaw socjalizmu na lata 1950–1955, uchwalona przez Sejm 21 lipca 1950 roku. Artyści mieli go opiewać, naukowcy – prowadzić badania na jego potrzeby, robotnicy – ścigać się w liczbie ułożonych cegieł. Przez jego pryzmat dostrzec można również skalę ówczesnego podporządkowania Polski Związkowi Radzieckiemu oraz nasilonej od 1948 roku. tendencji do kopiowania nad Wisłą radzieckich wzorców. Rzeczywistość Planu i w ogóle polskiego stalinizmu była jednocześnie polem starcia między ideologicznym scenariuszem a oporną rzeczywistością.
Wielki skok czołgiem
Według ambitnych planów Minca produkcja przemysłowa miała wzrosnąć o 158 procent a rolna o 50 procent [2], Polska zaś – awansować do grona krajów nowoczesnych. To modernizacyjne marzenie było związane z kilkoma założeniami ideowymi: dążeniem do likwidacji „przeżytków kapitalizmu”, fetyszem potęgi kopalń, hut i wielkich fabryk, wyższości rolnictwa skolektywizowanego nad indywidualnym, uwielbieniem dla silnego państwa, wiarą w możliwość zastąpienia chaotycznego rynku racjonalnym planowaniem, a także z prymatem Partii – siły przewodniej. Głównym pozytywnym punktem odniesienia była zaś forsowna, woluntarystyczna i brutalna „stalinowska rewolucja” przemysłowa lat 30.
Wyśrubowane normy i księżycowe zobowiązania produkcyjne w fabrykach, które zmuszały do pracy ponad siły, połączono z ustawą o zabezpieczeniu socjalistycznej dyscypliny pracy przewidującą surowe kary finansowe za absencję. | Łukasz Bertram
Jednak nawet ta fascynacja nie wystarczała wobec niesuwerenności polskich komunistów, a co za tym idzie, polskiego państwa, wobec ZSRR. Musiała spełniać wymogi płynące nie tyle z ideologii, ale bieżących, imperialnych interesów radzieckich. Do roli symbolu urosła sprzedaż polskiego węgla do ZSRR po znacznie zaniżonych cenach. Kolejne umowy handlowe tylko umacniały tę nierówną relację. Jej specyfika na początku lat 50. w ogromnym stopniu określona była przez kontekst wojny – zimnej globalnej oraz gorącej w Korei. Obawy Stalina co do wyniku konfrontacji z Zachodem napędzały rozbudowę potencjału militarnego całego „bloku”. Dlatego w planie szybko dokonano korekt, kładących jeszcze większy nacisk na rozwój przemysłu ciężkiego, przede wszystkim zbrojeniowego. To tam skierowano najlepszych specjalistów oraz materiały. Rozpoczęto pochłaniające wielkie zasoby budowy zakładów takich jak Nowa Huta albo Fabryka Samochodów Ciężarowych w Lublinie. Produkcja towarów zaspokajających życiowe potrzeb ludności musiała ustąpić czołgom.
W tym kontekście warto przypomnieć o złożonej osobowości Minca, naczelnego demiurga Planu. Błyskotliwy, świetnie wykształcony pracownik przedwojennego Ministerstwa Skarbu, w gabinetowej dyskusji otwarty na odmienne punkty widzenia. Energiczny i zdeterminowany, dobrze czuł się w roli dyktatora. Na zewnątrz był jednak nieprzejednanym stalinowskim dogmatykiem. Nie tylko wierzył w model stalinowskiej modernizacji, a za wzór stawiał bolszewików, którzy wysyłali „ludzi w skórzanych kurtkach”, bojowników rewolucji, by pilnowali banków [3]. Wola władz dla ZSRR była dla niego prawem. Trudno rozdzielić, na ile wynikało to ze szczerego przekonania, a na ile z oportunizmu. Efekt był jednak taki sam: starając się uzyskać coś od Moskwy, spierał się tylko w sprawach szczegółowych, nigdy zasadniczych.
Minc stanął również na czele głównej instytucji nadzorującej wykonanie planu: Państwowej Komisji Planowania Gospodarczego. Daleko posuniętej centralizacji i hierarchizacji towarzyszyło, tak jak w ZSRR, równoległe pączkowanie instytucjonalne. W Polsce nie dosłużyliśmy się, co prawda, osobnego resortu produkcji obrabiarek, mieliśmy jednak osobne ministerstwa przemysłu ciężkiego, lekkiego i drobnego; innemu ministrowi podlegali górnicy, a innemu hutnicy. Na czele tych instytucji stali nie tylko dawni komuniści, ale czasem i apolityczni dotąd specjaliści [4].
Mięso jest? Nie ma. A co jest? Minc
Nawet najlepsza wola i kompetencje kierowników nie mogły zapobiec rychłemu ujawnieniu się dysproporcji między rosnącymi nakładami na zbrojenia oraz zaniedbywaną produkcją środków konsumpcji. Za potrzebami przemysłu przestawał nadążać niedoinwestowany transport oraz przeciążona energetyka; dla ogromnych kombinatów brakowało surowców. Scentralizowany system nakazowo-rozdzielczy, mający działać jako jedno gigantyczne przedsiębiorstwo, rodził ociężałą biurokrację, marnotrawstwo oraz blokował inicjatywę części składowych, które w niewielkim stopniu musiały liczyć się z rachunkiem ekonomicznym. Koncentracja na przemyśle ciężkim i zbrojeniowym pociągnęła za sobą permanentne braki podstawowych produktów. Państwowy handel był niewydolny, a prywatny zwalczano. Spadały płace realne i stopień spożycia. Do władz masowo napływały więc skargi na kolejki, fatalne zaopatrzenie, biedę i niedożywienie. Już w 1949 roku na jednym ze sklepów we Wrocławiu wymalowano napis, że skoro brakuje mięsa, mleka, mąki i masła, to lepiej literę „M” wykreślić z alfabetu, bo szkoda jej dla jednego Minca [5].
Innego rodzaju porażką zakończyła się przebudowa wsi. Tworzenie spółdzielni miało być sposobem na położenie kresu wyzyskowi biednych chłopów przez bogatych, indywidualne rolnictwo budziło również nieufność jako uchylanie drzwi dla powrotu kapitalizmu. Publiczne wypowiedzi z 1948 roku wskazują, że wielu komunistów patrzyło na wiejski krajobraz ze szczerą myślą „kolektywizowałbym”, ci zaś, którzy mieli wątpliwości i opory, nauczyli się siedzieć cicho. Z początku kolektywizacja przebiegała opornie, przyspieszyła, nie bez presji ze wschodu, w 1950 roku, a największe nasilenie przypadło na przełom lat 1952/1953. Chłopi natomiast, dla których własna ziemia była podstawową wartością, zajmowali wobec tego procesu postawę wrogą. Choć Minc zapowiadał pełną dobrowolność, w praktyce wobec opornych stosowano rozliczne szykany: domiary podatkowe, grzywny, groźby, areszty, bicie etc. Jednocześnie jednak chłopi byli siłą, której komuniści autentycznie się obawiali. Kiedy więc doszło do wyjątkowych ekscesów przemocy fizycznej (tak zwane sprawy gryficka, drawska i lubelska) ich sprawcy, czyli głównie lokalni aktywiści, zostali potępieni i ukarani jako kozły ofiarne. Taki „liberalizm” władz niezbyt podobał się zresztą w Moskwie.
Wyzysk robotników i chłopów były praktyką komunistycznej władzy – i jednocześnie głęboko zakorzenionym w poprzednich generacjach doświadczeniem milionów Polaków. | Łukasz Bertram
Ostatecznie efekty kolektywizacji okazały się marne. Wydajność spółdzielni była znacząco niższa od gospodarstw indywidualnych, które wskutek polityki dyskryminacyjnej nie były w stanie zaspokoić potrzeb ludności. Do końca 1955 roku powstało około 9,8 tysiąca spółdzielni oraz ponad 6 tysięcy PGR-ów. Objęły one razem około 21 procent użytków rolnych. Tymczasem już w 1953 roku w Bułgarii udział ten wynosił 53 procent, w Czechosłowacji 40 procent, a na Węgrzech 26 procent [6]. Później te procenty jeszcze rosły i w przeciwieństwie do PRL trend ten nie załamał się w roku 1956. U podstaw tej polskiej odrębności leżał na pewno społeczny opór, ale też prawdopodobnie pragmatyzm czołowych polskich przywódców, którzy zdawali sobie sprawę z nastrojów.
Koszty tych niepowodzeń próbowano przerzucać na społeczeństwo. W październiku 1950 roku nastąpiła trzymana do ostatniej chwili w ścisłej tajemnicy rabunkowa wymiana pieniędzy, która pozbawiła oszczędności dużą część Polaków, na początku zaś 1953 roku – drastyczna podwyżka cen. Ponownie wprowadzono zniesione kilka lat wcześniej dostawy obowiązkowe od rolników, a za nielegalny ubój i handel mięsem groził obóz pracy. Wyśrubowane normy i księżycowe zobowiązania produkcyjne w fabrykach, które zmuszały do pracy ponad siły, połączono z ustawą o zabezpieczeniu socjalistycznej dyscypliny pracy przewidującą surowe kary finansowe za absencję.
Wraz ze śmiercią Stalina oraz końcem wojny koreańskiej, w ZSRR zaczęto odchodzić od militaryzacji przemysłu. Już w 1953 roku polscy komuniści zaczęli nieśmiało napomykać o pewnych korektach Planu w kierunku zaspokojenia potrzeb ludności. Wyraźnie spadło tempo kolektywizacji. Następcy Wielkiego Językoznawcy nie budzili już takiego lęku, zwiększyły się więc możliwości gry z Moskwą: jak wtedy, gdy polskim przywódcom udało się zastosować obstrukcję wobec żądań, by cały kraj obsiali kukurydzą [7]. Wpływy zaczął tracić Minc, który w 1954 roku odszedł ze stanowiska szefa PKPG. Na głębsze zmiany w dziedzinie gospodarki nie pozwalał jednak dogmatyzm, niepewność, jak daleko można się posunąć, ale także interesy lobby przemysłowego. Zakończenie realizacji planu w 1955 roku ujawniło ogólny wzrost produkcji przemysłowej o 171 procent (a zatem więcej niż zakładano), ale rolnej – jedynie o 19 procent. Z tym problemem społeczeństwu i władzom przyszło się mierzyć w innych warunkach politycznych. Gdzieś na przestrzeni 1954 roku skończył się bowiem w Polsce stalinizm. Nasz kraj wchodził zaś w coraz łatwiej dostrzegalną, destalinizacyjną odwilż.
Niewyrównane szeregi
Przyglądając się rzeczywistości polskiego stalinizmu, trzeba też zwrócić uwagę na postawy „zwykłych Polaków” wobec niego. Nie były one jednoznaczne, składały się raczej na barwną mozaikę poparcia, oporu i przystosowania. Akceptację dla przemian wyrażali chociażby ideowo zaangażowani członkowie Związku Młodzieży Polskiej, z entuzjazmem uczestnicząc w akcjach kolektywizacyjnych. Władza odwoływała się bowiem do emocji młodzieży, oferując jej poczucie sensu, odgrywania doniosłej roli w dziejowych przeobrażeniach. Ale zawodowy aparat ZMP, PZPR, a także struktury takie jak milicja czy wojsko były też po prostu przestrzenią kariery połączonej z awansem społecznym. W te szeregi masowo napływały nie homunkulusy wyhodowane przez Minca i Bermana, lecz dzieci polskich robotników i chłopów. I to oni występowali często w roli władzy, która zastraszała i biła swoich dawnych sąsiadów.
Awans społeczny następował też dzięki bezpłatnej edukacji oraz przenosinom setek tysięcy ludzi ze wsi do miasta, co stało się udziałem setek tysięcy ludzi. Choć warunki, na jakie natrafiali tam młodzi chłopi, bywały często dramatyczne, już samo znalezienie się w mieście, fabryce czy na ogromnej budowie otwierało szansę wielkiej życiowej zmiany. Wobec nieufności do „burżuazyjnych specjalistów”, robotników masowo awansowano w strukturze zawodowej. W 1949 roku około 15 tysięcy pełniło funkcje kierownicze – trzy lata później było to już 36 tysięcy. Co czwarty dyrektor lub naczelnik należący do partii swoje stanowisko uzyskał na drodze bezpośredniego awansu z pracy fizycznej [8]. Ich kompetencje bywały często wątpliwe, na szczęście często mieli u boku apolitycznych fachowców, z których wcale nie zamierzano zrezygnować.
Postrzeganie lat stalinowskich jako prostego nacisku jednolitej i wszechpotężnej władzy na bierne i sterroryzowane społeczeństwo jest daleko idącym uproszczeniem, podobnie jak zbyt łatwa dychotomia „my” i „oni”. | Łukasz Bertram
Nastąpiło spłaszczenie zarobków pracowników fizycznych i umysłowych, poprawiły się nieco standardy mieszkaniowe: w 1950 roku 42,4 procent lokali dysponowało wodociągiem, a 25 procent ustępem, pięć lat później było to 47 procent i 31 procent. Praca – jaka by ona nie była – stała się dobrem powszechnym w kraju, który 20 lat wcześniej żył w cieniu grozy masowego bezrobocia (aczkolwiek wciąż zdarzało się bezrobocie lokalne). Właśnie w okresie stalinowskim widma głodu pozbyła się polska wieś. Jak jednak zauważył Dariusz Jarosz, jeden z najwybitniejszych historyków badających te zagadnienia, było to bardziej wychodzenie z nędzy niż biedy, która wciąż była powszechnym doświadczeniem [9]. Trudno oczywiście winić za polską biedę jedynie komunizm – była to bowiem spuścizna odziedziczona po w poprzednich okresach naszej historii. Nie chodzi tu tylko o katastrofę dwóch wojen światowych: jak w poprzednich tekstach z tego cyklu pokazywała Iza Mrzygłód, z nędzą i wykluczeniem nie umiała sobie poradzić również II Rzeczpospolita. Wyzysk robotników i chłopów były praktyką komunistycznej władzy – i jednocześnie głęboko zakorzenionym w poprzednich generacjach doświadczeniem milionów Polaków.
Ta niesprawiedliwość rodziła też jednak postawy buntu. Choć władze nakręcały (i same jej ulegały) psychozę obaw przed „sabotażystami” sypiącymi piach w tryby Planu, choć w fabrykach działały Referaty Ochrony, czyli ekspozytury UB walczące z „wrogiem”, w latach 1949–1952 wybuchło co najmniej 430 strajków, z reguły krótkotrwałych i bez zorganizowanego kierownictwa. Wiosną 1951 roku protestujący górnicy prawie pobili wiceministra. Reakcją władz były zaś zarówno groźby i represje – jak i ustępstwa [10]. Przeciwko kolektywizacji aktywnie występowali chłopi: tylko między czerwcem a wrześniem 1953 roku naliczono 128 takich wystąpień, w których wzięło udział ponad 2,5 tysiąca osób (aresztowano 53). W 1950 roku takie protesty pod Starachowicami przerodziły się w bójki z aktywistami ZMP; trzy lata później w innym miejscu protestujący chłopi nie dopuścili do przeprowadzenia pomiarów gruntu i pobili gminnego sekretarza partii [11].
Z tego, że strajki nie są wynikiem działalności reakcji, ale ciężkich warunków życiowych i rozchodzenia się haseł propagandowych z rzeczywistością, zdawali sobie sprawę również niektórzy działacze PZPR. Od swoich zwierzchników słyszeli jednak, że ulegają nastrojom społecznym (zamiast je kształtować) i nie rozumieją znaczenia każdej wydobytej tony węgla – a na tym tle również panowała prawdziwa psychoza [12]. Na poziomie zakładu pracy czy urzędu gminy „władzy” od „społeczeństwa” nie musiał oddzielać nieprzenikalny mur. Rzeczywistością był nie tylko totalitarnie spójny scenariusz ideologiczny, ale również lokalne układy. Swoje gry z PZPR prowadzili na przykład dyrektorzy przedsiębiorstw [13]. Jesienią 1948 roku w pewnym kole partyjnym w województwie olsztyńskim nie udało się przeprowadzić czystki przeciwko „odchyleniu prawicowo-nacjonalistycznemu”, bo okazało się, że prawie wszyscy jego członkowie byli ze sobą spokrewnieni [14]. Choć setki tysięcy chłopów skazano za nielegalny ubój albo niewykonanie dostaw obowiązkowych, to wielu tych kar nigdy nie wyegzekwowano, a parasol ochronny roztaczali między innymi sołtysi [15]. W innych przypadkach wytwarzały się kliki lokalnych działaczy i urzędników dbające o głównie o swój interes. Do tego dochodziły takie strategie radzenia sobie z ciężkim polskim życiem jak korupcja, malwersacje i czarny rynek.
Lubimy narzekać, że w Polsce nic nigdy się nie udaje – i czasem rzeczywiście trudno sądzić inaczej. Rzut oka na pierwszą połowę lat 50. skłania jednak do dość optymistycznych wniosków: że nad Wisłą niezbyt udał się również totalitaryzm. | Łukasz Bertram
Nasze stalinizmy
W polskim stalinizmie jest wiele innych paradoksów i niejednoznaczności. Choć kojarzymy go z terrorem, egzekucją generała Emila Fieldorfa „Nila”, wyrokami więzienia za opowiedzenie politycznego dowcipu albo rozlepienie nieporadnych ulotek z protestem przeciwko biedzie – za taką bowiem „zbrodnię” pewna kobieta została w 1953 roku skazana na 2 lata obozu pracy [16] – to w szerszej skali najbrutalniejszy był okres bezpośrednio powojenny: po 1948 roku mniej osób zostało aresztowanych, mniej też skazano na śmierć i zabito. Choć naukę poddano ideologizacji, wyklęto „burżuazyjne” genetykę i socjologię, to czystki wśród profesorów były łagodne, a wpływowi realizatorzy polityki partii osłaniali niemile widzianych akademików. Choć w świecie kultury zadekretowano socrealizm i walkę z „formalizmem” bądź innymi „izmami”, to główny wykonawca tej polityki, Włodzimierz Sokorski, był skończonym cynikiem, bardziej zainteresowanym własną erotomanią, a przywódcy partii oglądali świat z okien nowego gmachu KC, utrzymanego w duchu modernizmu, niemającego nic wspólnego z socrealizmem.
Postrzeganie lat stalinowskich jako prostego nacisku jednolitej i wszechpotężnej władzy na bierne i sterroryzowane społeczeństwo jest daleko idącym uproszczeniem, podobnie jak zbyt łatwa dychotomia „my” i „oni”. Tak, były to czasy ogłupiającej propagandy, politycznego terroru, najdalej sięgającej ambicji władzy do wniknięcia we wszystkie sfery życia i najgłębszego uzależnienia od ZSRR. W konkurencji „najgorsze polskie lata XX wieku” pierwsza połowa lat 50., ustępuje jedynie latom okupacji. Interesy i potrzeby realnego społeczeństwa w dużym stopniu składano na ołtarzu ideologii oraz posłuszeństwa Moskwie. Nawet jednak w tych warunkach Polacy zachowali niemałe możliwości zarówno przystosowania się, jak i podejmowania z władzą różnych gier.
W różnych obszarach życia publicznego polski stalinizm był łagodniejszy niż w innych krajach Europy Środkowej. Historycy i socjologowie spierają się o przyczyny, wskazując zarówno na mniej gorliwą postawę polskich komunistów, jak i na silniejszy opór społeczny. Choć wszystkie państwa „bloku” były poddawane presji upodobnienia do moskiewskiego wzoru, zachowywały swoją swoistość. Dlatego też był to „polski (bułgarski, rumuński…) stalinizm”, a nie „stalinizm w Polsce (Bułgarii, Rumunii…)”. W Polsce trwał on na tyle krótko, że może należy mówić raczej o stalinizacji niż ustabilizowanym stalinizmie.
Lubimy narzekać, że w Polsce nic nigdy się nie udaje – i czasem rzeczywiście trudno sądzić inaczej. Rzut oka na pierwszą połowę lat 50. skłania jednak do dość optymistycznych wniosków: że nad Wisłą niezbyt udał się również totalitaryzm.
Przypisy:
[1] T. Torańska, „Aneks”, Warszawa 2015, s. 36.
[2] Wszystkie dane liczbowe, o ile nie zaznaczono inaczej, zaczerpnięte są z opracowań Janusza Kalińskiego: „Gospodarka Polski w latach 1944–1989. Przemiany strukturalne”, Warszawa 1995, oraz „Historia gospodarcza Polski Ludowej”, Białystok 2005.
[3] „Protokoły posiedzeń Biura Politycznego KC PPR 1944–1945”, oprac. A. Kochański, Warszawa 1992, s. 29.
[4] Na temat szefów resortów przemysłowych pisałem w artykule „Kadra Planu. Portret zbiorowy szefów resortów przemysłowych w Polsce w latach 1949–1956” [w:] „Więcej niż partia. PZPR a polityka, gospodarka i społeczeństwo 1948–1990”, red. A. Dziuba, B. Tracz, Katowice 2017.
[5] D. Jarosz, „Historia mięsa w stalinizmie” [w:] tenże, „Rzeczy, ludzie, zjawiska. Studia z historii społecznej stalinizmu w Polsce”, Warszawa 2017, s. 144.
[6] B. Fowkes „The rise and fall of communism in Eastern Europe”, Houndmills–London 1995, s. 58.
[7] T. Torańska, „Oni”, Warszawa 2004, s. 170–171.
[8] H. Słabek, „Wychodźstwo robotnicze: awans jednostek i zubożenie klasy?” [w:] „Komunizm. Ideologia, system, ludzie”, Warszawa 2001, red. T. Szarota, s. 317–318.
[9] Zob. D. Jarosz, „Stalinizm a bieda” [w:] „Rzeczy, ludzie, zjawiska…”.
[10] Dane za A. Paczkowski, „Strajki, bunty, manifestacje jako «polska droga» przez socjalizm”, Poznań 2003.
[11] D. Jarosz, „Polityka władz komunistycznych w Polsce w latach 1948–1956 a chłopi”, Warszawa 1998, s. 94; A. Paczkowski, „Strajki…”, s. 52.
[12] T. Torańska, „Aneks”, s. 105–107.
[13] Zagadnienie to śledzi w swoich pracach Maciej Tymiński.
[14] D. Krysiak, „Polska Partia Robotnicza w województwie olsztyńskim w latach 1945-1948. Struktury, kadry, działalność”, Olsztyn 2017, s. 285.
[15] D. Jarosz, „Historia mięsa….”, s. 126.
[16] Tamże, s. 145.
Fot. wykorzystana jako ikona wpisu: Warszawa, grudzień 1948. Wiec robotników budujących Trasę W-Z w związku z wykonaniem zobowiązań podjętych w związku z Kongresem Zjednoczeniowym PPR i PPS. Fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe.
Tekst powstał dzięki wsparciu finansowemu Fundacji Towarzystwa Dziennikarskiego „Fundusz Mediów”.