W przemówieniu z okazji wręczenia Nagrody im. Oswalda Spenglera Michel Houellebecq mówił, że Unia Europejska to główna morderczyni Zachodu, w tym Francji, argumentując, że dokonuje ona zabójstwa na narodach, które ją tworzą (jak w takim razie nazwać okropieństwa obu światowych wojen XX wieku i wszystkie poprzednie zbrojne konflikty europejskie?). Skoro Unia jednak jest w stanie mordować takie narody jak francuski, musi chyba być w znakomitej kondycji. Pozwólmy sobie więc na próbę bilansu kondycji Unii, korzystając z okazji, jaką daje nam kończąca się kadencja instytucji europejskich: posłowie Parlamentu Europejskiego właśnie kończą swoją pracę, wkrótce zmieni się także Komisja Europejska.

„State of the Union 2016” by European External Action Service, CC BY-NC 2.0

Poniżej prezentuję subiektywny przegląd najważniejszych wydarzeń i zjawisk mijających pięciu lat.

1. Kryzys migracyjny. To chyba najważniejsze zjawisko ostatniej kadencji instytucji europejskich. Bezprecedensowa fala uchodźców i migrantów głównie z Syrii, Libii, Afganistanu i Iraku zmieniła Europę. W mniejszym stopniu poprzez rzeczywistą zmianę społeczną wywołaną napływem ludności, a w większym – poprzez poczucie zagrożenia własnej tożsamości. Kryzys przemodelował sceny polityczne w Unii, przyczynił się do brexitu, wzmocnił partie nowej prawicy i osłabił zwolenników liberalnej demokracji. Wreszcie – zmienił samych liberałów, którzy jak Donald Tusk, Mark Rutte czy Emmanuel Macron mówią dziś o konieczności ochrony granic częściej niż o konieczności ich otwierania. Napływ uchodźców został zatrzymany głównie przez umowy zawarte przez Unię z Turcją i Libią, które sprawiają, że kraje te zatrzymują migrantów na swoim terenie. Nie jest to jednak spokój trwały – Europa w dalszym ciągu jest bardzo atrakcyjnym miejscem dla milionów ludzi, przede wszystkim z Afryki. Zbudowanie długofalowej polityki imigracyjnej pozostaje bardzo ważnym zadaniem dla krajów Unii, ale szanse na to są niewielkie, głównie za sprawą gier politycznych, prowadzonych przez takich polityków jak Viktor Orbán czy Matteo Salvini. Poczuli oni polityczną krew demokracji liberalnej i nie pójdą w tej materii na żaden kompromis.

2. Krystalizacja nowej prawicy w Polsce, na Węgrzech, ale też we Francji, Włoszech i w Wielkiej Brytanii. Wzrost popularności partii prawicowych jest ściśle związany z kryzysem migracyjnym – poparcie przyniósł im sprzeciw wobec napływu imigrantów i powrót do dyskursów narodowych i afirmujących chrześcijańską tożsamość (rozumianą zazwyczaj jako odpowiedź na napływ islamu). Drugą przyczyną zwiększającej się popularności partii nowej prawicy jest ich program socjalny – w wielu krajach to właśnie ta część sceny politycznej ma dziś najhojniejszą ofertę dla mniej zamożnej części społeczeństwa.

Czy dojście tych partii do władzy będzie tylko korektą, czy może fundamentalną zmianą systemu? To największe polityczne pytanie przyszłej dekady. W kontekście Europy to pytanie będzie brzmiało: czy partie nowej prawicy chcą tylko reformy, uszczuplenia Unii, czy też będą dążyć do jej zamiany we wspólnotę wolnego handlu. Kontakty między Matteo Salvinim, Viktorem Orbánem i Jarosławem Kaczyńskim pokazują, że partie tych przywódców mogą stworzyć wspólną grupę w nowym Parlamencie Europejskim. Choć ich agenda w wielu sprawach jest sprzeczna, to podobnie jest w przypadku elementów składowych większości rodzin politycznych w Parlamencie. Stawiam więc tezę, że taka nowa grupa polityczna, która będzie się nazywać „prawdziwą chadecją”, powstanie.

3. Brexit. Tu Unia zachowuje się modelowo. Po początkowym szoku, zwarła szyki, dobrze wybrała głównego negocjatora Michela Barniera, sprawnie określiła i wyegzekwowała swoje „czerwone linie”, z których główną jest niepodzielność czterech unijnych swobód (wymiany osób, dóbr, kapitału i usług). Wbrew wewnętrznym oczekiwaniom, została zachowana jedność. Mimo różnych deklaracji Macrona czy Mateusza Morawieckiego, wciąż istnieje wspólna linia negocjacyjna, co sprawia, że pozycja przetargowa Unii jest wielokrotnie silniejsza niż Wielkiej Brytanii. Paradoksalnie więc, brexit może stać się sukcesem Unii, chyba że nastąpi bezumowne wyjście, które będzie porażką obu stron. Na razie wynik brytyjskiego referendum staje się więc raczej ostrzeżeniem dla klas politycznych krajów członkowskich, by nie używały Unii jako chłopca do bicia w krajowych rozgrywkach o władzę.

Na koniec dwa zjawiska, których kształt nie jest jeszcze do końca jasny, ale są ważne. Pierwsze to: federalizm mimo woli. Kryzys gospodarczy roku 2008 wymusił szereg zmian zwiększających kompetencje europejskie względem systemów finansowych państw członkowskich. Większa część z nich ma charakter międzyrządowy, ale już sam fakt przeniesienia kompetencji na poziom europejski jest znaczący. Ważnym procesem może być utworzenie Europejskiego Funduszu Walutowego w miejsce Europejskiego Mechanizmu Stabilności, co proponuje Komisja Europejska. W tym wypadku, szereg decyzji dotyczących wspierania finansowego krajów strefy euro byłby podejmowany przez instytucje unijne i nie wymagałby, jak obecnie, jednomyślności.

Drugim czynnikiem jest wzrost politycznego znaczenia prawników w ramach Unii. Po raz kolejny, kiedy politycy są sparaliżowani, unijni juryści podejmują decyzje o wymiarze politycznym. Tak było już w latach 70., kiedy najwięcej impulsów integracyjnych płynęło z Trybunału Sprawiedliwości UE w Luksemburgu. Osłabienie arbitralnych, niekonstytucyjnych zmian w prawodawstwie państw członkowskich to oczywiście pozytywny skutek, ale jest też efekt uboczny – na ile problemy, których źródłem jest polityka mogą być rozwiązywane przez prawo? W dłużej perspektywie to zjawisko może prowadzić do erozji demokratycznej legitymacji Unii, a z tą zawsze było krucho.