Szanowni Państwo!

Europejczycy się boją. Boją się o los… Unii. Jak wynika z sondażu przeprowadzonego dla międzynarodowego think tanku European Council on Foreign Relations (ECFR) w Polsce wyraźnie ponad połowa ankietowanych (57 procent) uważa, że w ciągu następnych 10–20 lat Unia może się rozpaść! Nasz kraj nie jest pod tym względem żadnym wyjątkiem – we Francji podobnego zdania jest 58 procent ankietowanych, we Włoszech 57, a na Słowacji 66 procent! Nawet w uznawanych za oazę stabilności Niemczech aż połowa respondentów sądzi, że rozpad Unii w ciągu następnej dekady lub dwóch to realistyczna perspektywa.

Jednocześnie – jak podają wyniki badań Eurobarometru – ponad dwie trzecie badanych (67 procent) uważa, że ich kraj korzysta na obecności w Unii Europejskiej. To najlepszy wynik od czasu rozpoczęcia tych badań w 1983 roku, czyli od 36 lat!

Te z pozoru rozbieżne wyniki niekoniecznie muszą wskazywać na sprzeczność. W psychologii od dawna znany jest mechanizm „niechęci do strat” [ang. loss aversion], w skrócie polegający na tym, że większe emocje wywołuje w nas zagrożenie stratą o danej wartości niż obietnica zysku o tej samej wartości.

W przestrzeni publicznej od dawna regularnie pojawiają się ostrzeżenia przed zagrożeniami dla Europy ze strony sił zewnętrznych – choćby Chin, Rosji czy nawet Stanów Zjednoczonych – a także wrogów wewnętrznych: przede wszystkim partii eurosceptycznych. Zresztą, partie eurosceptyczne także o tych zagrożeniach mówią, wskazując chociażby na imigrację czy niebezpieczeństwo ataków terrorystycznych. Wszystko to może sprawiać, że uznanie dla wspólnoty europejskiej przybiera na sile.

Innymi słowy, w obliczu zagrożenia stratą zaczynamy cieszyć się tym, co już mamy. Nie jest to zresztą specjalnie zaskakujące. Wszak już przed kilkoma wiekami poeta przekonywał, że smak zdrowia doceniamy dopiero „aż się zepsuje”. Podobny mechanizm może działać w przypadku współczesnej Unii Europejskiej – tak często słyszymy o tym, że możemy ją stracić, że zaczynamy się bać, a jednocześnie ją doceniać.

W tym świetle można odczytywać słowa Pascala Lamy’ego, byłego komisarza UE do spraw handlu i dyrektora generalnego Światowej Organizacji Handlu, który twierdzi, że „Europa nareszcie ma wrogów” i że wbrew pozorom to dobrze. Dlaczego?

„Ponieważ zmusza nas to do zmiany percepcji i zwrócenia uwagi na budowanie międzynarodowej pozycji. Jeśli chcemy realizować cele integracji europejskiej, takie jak promocja wartości europejskich, musimy o to walczyć – inaczej nic nie osiągniemy”, mówi Lamy w rozmowie z Łukaszem Pawłowskim. Jakim sposobem? Ostatecznie musi to być ściślejsza integracja, twierdzi nasz rozmówca.

Co to jednak dokładnie oznacza? Odpowiedź na to pytanie wcale nie jest jednoznaczna. Luuk van Middelaar, holenderski politolog, przestrzega, by o nowej Unii Europejskiej nie myśleć w kategoriach Stanów Zjednoczonych Europy. Van Middelaar, były bliski współpracownik przewodniczącego Rady Europejskiej Hermana van Rompuya (był między innymi autorem jego przemówień), to właśnie we wzmocnieniu Rady złożonej z przywódców poszczególnych państw, a nie Komisji Europejskiej upatruje sposobu na naprawę Unii. Co ciekawe, podobnie jak Lamy, o przyszłość UE wydaje się spokojny. Nie niepokoi go również obecność w nowym Parlamencie Europejskim pokaźnej reprezentacji ugrupowań eurosceptycznych czy wręcz otwarcie wrogich Wspólnocie.

„Unia cierpiała w przeszłości z powodu nadmiaru polityki konsensualnej i braku demokratycznej opozycji”, mówi van Middelaar w rozmowie z Łukaszem Pawłowskim. „Nie chcę przez to powiedzieć, że popieram głosy tych, którzy chcą zniszczyć Unię lub ją opuścić. […] Jednakże, jeśli do dyskusji wchodzą nowe partie, nawet z poglądami, z którymi się nie zgadzam, to zdrowe dla debaty publicznej. To dobrze, że są reprezentowane, a wyborcy mogą zobaczyć, że Parlament Europejski to prawdziwy parlament, w którym ludzie toczą ze sobą spory i że nie jest to parlament wyłącznie dla tych, którzy zgadzają się ze wszystkim, co robi Unia Europejska”.

Szczególnie ciekawą grupą wśród eurosceptyków będą posłowie brytyjscy, w dużej części – jak wskazują sondaże – skupieni w nowej partii Nigela Farage’a o jednoznacznej nazwie Brexit Party. Jedną z nich jest Claire Fox, która swoją karierę zaczynała w… Rewolucyjnej Partii Komunistycznej. Dołączyła do niej jeszcze w czasie studiów i należała przez kolejnych 20 lat aż do jej rozwiązania.

„Całe życie spędziłam na walce o postulaty lewicowe i mogę powiedzieć, że nikt nie jest bardziej niż ja sama zaskoczony faktem, że dziś jestem kandydatką Brexit Party Nigela Farage’a”, mówiła podczas inauguracji kampanii. Dodała też, że poza poglądami na brexit właściwie nic ją z Farage’em nie łączy. Co zatem ona i jej podobni europosłowie zamierzają robić w Brukseli?

„Skutecznie doprowadzić do brexitu”, mówi Fox w rozmowie z Jakubem Bodzionym, którą opublikujemy w najbliższych dniach.

Czy działając w takich warunkach, Unia rzeczywiście ma szansę się reformować? I co tak naprawdę jej grozi? „Sprawy związane z nacjonalizmem i praworządnością wybijają się w tej chwili na pierwszy plan. To są rzeczywiście ogromne zagrożenia dla Unii, które sprawiają, że Wspólnota trzęsie się w posadach. […] Dlatego każdy kraj, który narazi w tej kwestii Unię na niebezpieczeństwo, spotka się z konsekwencjami”, mówi Elżbieta Bieńkowska, kończąca właśnie kadencję komisarz do spraw rynku wewnętrznego i usług, przemysłu, przedsiębiorczości oraz małych i średnich przedsiębiorstw. Jakimi konsekwencjami?

„Niebezpieczeństwo polega na podważaniu podstawowych zasad, na których jest zbudowana nasza wspólnota, czyli rządów prawa i demokracji. Jeśli szereg państw podważa te fundamenty integracji, to naraża Europę i dąży do jej rozbicia. […] Dlatego Unia musiała się bronić i zaproponowała instrumenty warunkowości przy wydatkowaniu środków europejskich z budżetu UE”.

Czy jednak takie sankcje nie będą miały skutków odwrotnych od zamierzonych i zamiast prowadzić do zmiany zachowania, obniżą poparcie dla Unii? Cytowane na początku sondaże pokazują, że Europejczycy cenią obecność w Unii, ale obawiają się, że cała konstrukcja może wkrótce runąć. Wielu z nich właśnie z tego powodu domaga się zmian.

To właśnie do tych uczuć powinni odwoływać się zwolennicy wzmacniania Wspólnoty. Jak mówił w rozmowie z „Kulturą Liberalną” dyrektor ECFR Mark Leonard, najgorszą dziś strategią wyborczą jest obietnica zachowania status quo.

Zapraszamy do lektury!
Redakcja „Kultury Liberalnej”