„Król rządzi absolutnie, zgodnie ze swoim własnym królewskim pragnieniem. Od niego nie ma nic większego. Król ma władzę absolutną jako 1) władca królestwa i ucieczka dla ludu; 2) źródło sprawiedliwości; 3) źródło rangi i statusu; 4) dowódca sił zbrojnych, które uśmierzają cierpienie ludu poprzez prowadzenie wojen lub utrzymywanie przyjaznych relacji z innymi krajami. Król nie czyni nic złego. Nie istnieje siła, która może go osądzić lub ukarać”.
W taki sposób król Syjamu, Rama V (panował w latach 1868–1910), określił rolę władcy w tym kraju, budując w nim monarchię absolutną na początku XX wieku. Od razu czuć powiew egzotyki i ma się ochotę na bliższą znajomość z tematem. Ten i wiele innych zajmujących cytatów można znaleźć w przekładzie „Dziejów Tajlandii” wydanych oryginalnie przez Cambridge University Press, a na potrzeby polskiej edycji uzupełnionych o rys wydarzeń do 2018 roku. Ściśle biorąc, są to „Nowożytne dzieje Tajlandii”, ponieważ na historię tego kraju (zwanego niegdyś Syjamem) do roku 1800 poświęcono w niej dwadzieścia z trzystu pięćdziesięciu stron. Ale niech i tak będzie.
W roku bieżącym nastąpiły dwie zmiany na tronach monarchii azjatyckich. W Japonii cesarz Akihito abdykował ze względu na wiek i przekazał tron synowi, Naruhito – w tym celu odbyły się dwie dziesięciominutowe ceremonie, w trakcie których odczytano akt abdykacyjny i akt powołujący. Właściwa intronizacja nastąpi jesienią i potrwa nie dłużej niż godzinę, jeśli będzie taka sama, jak intronizacja Akihito w 1990 roku.
Zupełnie inaczej było w Tajlandii – jednym z kilku obecnie państw na świecie, w których wciąż istnieje w prawodawstwie kategoria crimen laese maiestatis (zbrodni obrazy majestatu) i jedynym, w którym prawo to jest ściśle egzekwowane, niekiedy ku przykremu zaskoczeniu turystów. Karalne jest nie tylko znieważanie monarchy – które nie polega jedynie na wypowiadaniu obelżywych słów pod jego adresem, ale również na przykład na nieoddaniu pokłonu jego wizerunkowi – karalne jest nawet lekceważenie psów monarchy, przy czym „pies” oznacza tu zwierzę i nie jest to potoczne określenie jakiejś grupy zawodowej czy służby państwowej. Król tego kraju, Rama IX, zmarł w 2016 roku po siedemdziesięcioletnim panowaniu. Uroczystości koronacyjne jego syna, Ramy X, odbyły się w maju 2019 roku i trwały tydzień. W dniu głównej koronacji poczytny polski dziennik opublikował notkę na jego temat, z której można było się dowiedzieć, że nowy władca Tajów jest znany na świecie głównie jako hulaka, kobieciarz, pieniacz i utracjusz przepuszczający olbrzymią fortunę zgromadzoną przez ojca. Na szczęście dla redaktorów to przestępstwo umknęło jakoś uwadze ambasady Tajlandii w Polsce. Redaktorom chodziło zapewne o podkreślenie przykrego kontrastu między nowym monarchą a jego sędziwym ojcem, który uchodził, nie tylko wśród swoich poddanych, za postać godną najwyższego szacunku.
Kto był ciekawy, jak się koronuje tajskiego króla, mógł obejrzeć wszystko na YouTubie. Szczególnie ciekawa była ta część celebry, w trakcie której nowy król, już po intronizacji, nadawał ordery i tytuły. Wszyscy nowo honorowani książęta, generałowie i inni dostojnicy po zbliżeniu się do osoby królewskiej padali plackiem na ziemię, w tej pozycji przyjmowali zaszczyt, po czym odpełzali tyłem na stosowną odległość, z dyndającymi nad podłogą orderami i wstęgami – i dopiero wtedy stawali z powrotem na nogi. Wyglądało to jak fragment jakiegoś filmu kostiumowego, zresztą niemożebnie rozwlekłego.
Ten wypracowany przez Ramę IX, na bazie odziedziczonej po przodkach tradycji, status króla jako powszechnie czczonego najwyższego, ponadludzkiego wręcz autorytetu stoi w dość paradoksalnej sprzeczności z bardzo niestabilnym ustrojem politycznym Tajlandii – jest to bowiem kraj, w którym co kilka lat dochodzi do mniej lub bardziej gwałtownego przewrotu wojskowego, wskutek którego obala się rząd i powołuje następny. Jeśli coś czyni Tajlandię krajem naprawdę odmiennym od norm życia politycznego Europy, to jest tym czymś właśnie ów kontrast, ponieważ kraje europejskie pozostające wciąż nominalnymi monarchiami znane są ze stabilności procedur, według których dokonuje się cesji władzy wykonawczej. Autorzy „Dziejów Tajlandii” próbują wyjaśniać między innymi, jakie procesy historyczne doprowadziły do tej niebanalnej sytuacji ustrojowej.
Aby zobaczyć w biciu czołem o ziemię przed władcą coś więcej niż egzotyczną ciekawostkę, należy wziąć pod uwagę, że Tajlandia jest obecnie jedynym krajem na Ziemi, w którym religią oficjalną jest buddyzm, wyznawany przez 95 procent mieszkańców, a w myśl zasad buddystycznych monarcha tajski jest istotą częściowo nadludzką. Król Tajlandii jest zatem chyba jedynym obecnie reprezentantem gatunku ludzkiego, mającym oficjalny, formalnoprawny status bytu nadprzyrodzonego. Może z nim rywalizować ewentualnie (ale tylko zza grobu) Kim Ir Sen, który przeszło ćwierć wieku po swoim zgonie wciąż jest głową państwa północnokoreańskiego jako Wieczny Prezydent, dzięki czemu Korea Północna jest z kolei jedynym państwem w historii ludzkości, którego nominalnym przywódcą jest osoba nieżyjąca – tak nie bywało nawet w Egipcie faraonów. Ach ten Daleki Wschód, jakże egzotyczny. A w oczach Europejczyków Tajlandia i tak od dawna kojarzy się głównie z turystyką seksualną.
Jeśli zaś chodzi o stosunek Tajów do Europejczyków, to dość znaczącym ich przejawem jest stosowanie dla określenia mieszkańców Europy terminu „farang”, który pochodzi od takiego samego (w zapisie łacińskim) słowa używanego przez średniowiecznych muzułmanów na określenie rycerzy krzyżowych – a to z kolei wzięło się od zniekształconego słowa „Frank” (mieszkaniec Europy Zachodniej). „Farangami” nazywa się zresztą Europejczyków w wielu językach współczesnej Azji. I od razu robi się jednak bardziej swojsko, dzięki temu, że krzyżowcy upamiętnili się w tamtych stronach nadzwyczaj trwale.
Książka:
Chris Baker, Pasuk Phongpaichit, „Dzieje Tajlandii”, przełożyła Joanna Jurewicz, PIW, Warszawa 2019, seria „Rodowody Cywilizacji”.