Tomasz Sawczuk: Czy to prawda, że jest pan jedynym liberałem we Francji?

Gaspard Koenig: Nie ma nas wielu. Filozofia liberalna znikła z debaty intelektualnej i politycznej we Francji, chociaż została tu częściowo wynaleziona w pierwszej połowie XIX wieku i niegdyś była bardzo popularna. Jako młody nauczyciel akademicki, a także pracownik rządu miałem wrażenie, że ten typ refleksji w ogóle zanikł. Dlatego założyłem think tank GenerationLibre.

I naprawdę było tak, że francuskich myślicieli liberalnych odkrył pan w czasie pobytu na stypendium w Stanach Zjednoczonych?

Studiowałem filozofię we Francji, a potem jej uczyłem. Oczywiście, czytaliśmy Locke’a, Tocqueville’a i innych, ale nigdy nie powiedziano mi, że to była część spójnego ruchu intelektualnego. Dopiero w czasie pobytu w Stanach Zjednoczonych miałem okazję połączyć kropki. Do dzisiaj we Francji jest tak, że tę podróż intelektualną trzeba odbyć samodzielnie. Dotyczy to na równi filozofii, prawa czy ekonomii.

To wielka szkoda, bo oczywiście można się z tymi ideami nie zgadzać, ale warto je poznać. W weekend czytałem nową książkę Thomasa Piketty’ego, w której autor wspomina o myśli Hayeka. Widać, że nie zna wroga. Czyni to tak powierzchownie!

W kontekście rosnącej popularności skrajnej prawicy, wiele osób postrzegało Emmanuela Macrona jako liberalną nadzieję dla Francji i Europy.

Macron sam parę razy powiedział o sobie, że jest liberałem. Nie był w tej sprawie bardzo zdecydowany, ale przynajmniej odważył się użyć tego słowa. Mówił o nowoczesności, otwartości, innowacyjności i przełamywaniu dominacji starych korporacji i przemysłów. Wszystko to są liberalne cele.

Oczywiście, w czasie kampanii wszyscy mieliśmy pewne wątpliwości, ponieważ program ogłoszony przez Macrona był daleki od ideału. Melodia nie była zła, ale słowa były dość płytkie, co było niepokojące. Wydawało się jednak, że warto go poprzeć. Nie było zresztą wielu innych opcji. Nie uczestniczyłem w kampanii Macrona, natomiast napisałem duży artykuł dla „Le Monde”, w którym poparłem go przed pierwszą turą.

Jednak, kiedy Macron doszedł do władzy, ujawnił swoją prawdziwą naturę.

To znaczy?

On po prostu jest chadekiem. Był uczniem Ricoeura, był związany z magazynem „l’Esprit”. Próbuje szukać porozumienia, bardzo szanuje Kościół, nie przejmuje się zbytnio indywidualną wolnością, wierzy w silny rząd. W pewnym sensie jest bardzo tradycyjnym, francuskim politykiem centrowym. Nie było więc przełomu. Macron nie zerwał z przeszłością i tylko brnie.

Niektórzy twierdzą, że Macron jest zbyt wolnorynkowy, dlatego nie potrafi odpowiedzieć na problemy ekonomiczne, które leżą u źródeł popularności skrajnej prawicy.

On nie jest wolnorynkowy, jest po prostu nijaki. Pielęgnuje status quo. Dokonuje niewielkich zmian, wprowadza reformy o marginalnym znaczeniu, które nie zmieniają głębiej francuskiej polityki. Próbuje sprawić, by system stał się odrobinę mądrzejszy. Nie jestem w stanie przypomnieć sobie żadnej wyraźnie wolnorynkowej reformy, którą wprowadził ten rząd.

Jest też kwestia stosunku Macrona do polityki społecznej. Można argumentować za aktywną polityką społeczną z perspektywy liberalnej. Jednak Macron nie idzie w tym kierunku.

A w jakim idzie?

Dam przykład. W moim think tanku przygotowaliśmy propozycję wprowadzenia bezwarunkowego dochodu podstawowego, kierując się friedmanowskim poglądem, że trzeba zapobiegać nędzy i przestać stygmatyzować ludzi za to, że są biedni. Lepiej dać wszystkim pieniądze, żeby mogli sami zdecydować, czego potrzebują.

Byłem więc na spotkaniu z Macronem, by przedyskutować tę propozycję.

I co on na to?

Oczywiście, rozumiał logikę tego pomysłu. Był jednak bardzo przywiązany do idei wartości pracy i poglądu, że pieniędzy nie powinno się otrzymywać bezwarunkowo – a to jest przecież tradycyjny, prawicowy sposób myślenia o tym, czym jest praca.

Jeśli spojrzymy więc na reformy polityki społecznej, które są teraz wprowadzane, pojawia się coraz więcej warunków, które trzeba spełnić, aby otrzymać świadczenie. Myślę, że zmuszanie ludzi do pracowania to nie jest dobre podejście.

Ważny jest także sposób, w jaki Macron sprawuje urząd i wykorzystuje instytucje Republiki.

Jest sam w świetle reflektorów?

Macron jest obecnie jedyną realną siłą polityczną we Francji. Kreuje on wizerunek prezydenta jako tego, który jest w stanie jednoosobowo rozwiązać wszystkie problemy. Na nim skupia się polityka całego kraju. On reprezentuje wszystko.

Tego rodzaju wizja bardzo silnej władzy wykonawczej jest zdecydowanie nieliberalna i tłamsi demokrację reprezentacyjną. W dodatku rząd Macrona i jego doradcy to technokraci.

Nic dziwnego, że kiedy pojawia się jakiś lokalny problem, to masz ochotę nałożyć żółtą kamizelkę i udać się do prezydenta.

[promobox_wydarzenie link=”https://kulturaliberalna.pl/konferencja/” txt1=”Już 19 września Gaspard Koenig wystąpi na  konferencji „Bunt ludu! O nowych podstawach Unii Europejskiej”” txt2=”Zapisz się tutaj!” pix=”https://kulturaliberalna.pl/wp-content/uploads/2019/08/43070517_1583791888392630_2108398376159543296_o-550×367.jpg”]

Czy z dzisiejszej perspektywy protesty „żółtych kamizelek” zmieniły coś we francuskiej polityce?

Nie sądzę. W listopadzie, kiedy zaczęły się protesty, rząd bardzo się ich obawiał. Wyglądało to niemal jak początek jakiejś rewolucji albo wojny domowej. Kiedy we Francji przychodzi moment rewolucyjny, jest wiele miejsca na innowacje. Wszystko wydaje się możliwe. Można z tym zrobić coś pozytywnego. Ale to się nie wydarzyło. Macron pozwolił protestom zgnić.

Macron odpowiedział na protesty w symptomatyczny sposób. Zorganizował serię debat narodowych. Sam w sobie był to bardzo dobry pomysł. Ludzie w miasteczkach i na wsi nareszcie zbierali się, aby dyskutować o ważnych sprawach politycznych. Przebieg tych debat mówi jednak wiele o władzy Macrona. Setki ludzi zbierały się po to, by opowiedzieć w czasie spotkań o swoich problemach. Prezydent robił notatki, nie było żadnych komputerów ani doradców – a po godzinie pytań odpowiadał wszystkim. „Wywóz śmieci? O! Tak się składa, że mam w tej sprawie plan!”.

Macron jest bardzo bystry i widać, że ogarnia wiele spraw. Ale swoimi działaniami wzmacnia tylko wrażenie, że wszystko jest pod kontrolą jednej osoby. Okazuje się, że we francuskiej polityce prezydent jest twoim jedynym rozmówcą i ma za zadanie samodzielnie rozwiązać problemy 60 milionów obywateli. Wystarczy z nim porozmawiać! Wydaje mi się, że w ten sposób Macron wzmacnia tylko zjawiska, które leżały u źródeł samego kryzysu.

A co powinien zrobić?

We Francji wszystko decyduje się w Paryżu. Potrzebujemy decentralizacji i więcej demokracji lokalnej. Trzeba przekazać szereg kompetencji państwa na niższy szczebel, także w kwestiach fiskalnych. Kiedy ludzie mają problem, powinni móc zwrócić się z nim do lokalnych polityków.

Niektórzy przekonują, że w niespokojnych czasach ludzie potrzebują figury obdarzonej autorytetem, która gwarantuje bezpieczeństwo. Czy Macron chce w ten sposób powstrzymać skrajną prawicę?

Myślę, że Macron wygrałby dziś z Le Pen, ale różnica między nimi byłaby mniejsza niż w ostatnich wyborach. Blisko 50 procent wyborców zagłosowało wówczas przeciwko Europie, globalizacji i wolnemu rynkowi. Brakowało dwóch milionów głosów, a w drugiej turze wyborów prezydenckich znaleźliby się kandydaci skrajnej prawicy i skrajnej lewicy, a nie Macron.

W obu przypadkach we Francji władzę sprawowałby rząd ekstremistów. Wtedy żylibyśmy w zupełnie innym kraju. Balansujemy na cienkiej linii i zawsze mamy nadzieję na to, że ostatecznie uda się wygrać. Tyle że wraz z upływem czasu jest to coraz mniej prawdopodobne.

Macron zmarnował swoją szansę. Francja to kraj, w którym nie przeprowadza się stopniowych reform. Zmiana możliwa jest tylko w wyniku wielkich zerwań. Jeśli nie dokonamy fundamentalnej i głębokiej reformy tego kraju, to w końcu jakiś czarny charakter zwycięży. Zawsze irytuje mnie, kiedy światowa prasa pisze, że Macron to światło przewodnie rozumu i pomyślności. Wydaje mi się, że on tylko kupuje czas.

 

Fot. wykorzystana jako ikona wpisu: Flickr.com