Bombastyczny tytuł, ale nazwać tego felietonu inaczej nie umiem. Poza tym miało być o Anecie Grzeszykowskiej – jej ostatnie prace pokazane w galerii Raster, te gdzie zrobiła hiperrealistyczny odlew samej siebie z silikonu i dała go córce do zabawy, to odpowiedni poziom rozmowy o rolach w rodzinie, obiekcie matki i w końcu feminizm, na jaki nas stać, ale to, co miałem do powiedzenia, przynajmniej żywo i z uczuciem, uleciało. Może wróci.

Wiele rzeczy ulatuje. Wystarczy przyłożyć głowę do poduszki, zaświecić światło smartfona nad sobą i koniec. Relacjonujący śmierć kliniczną opowiadają o wielkim świetle, w kierunku którego szli. W świetle Facebooka dużo już żeśmy przeszli, ale wystarczy zmienić mu tryb na video, by to wrażenie podróży w zaświaty czy śmierci klinicznej wróciło z ożywczą siłą. Światło koi i zaprasza: już, ok, ok. Chodź. To koniec twoich problemów.

Tryb filmowy na komórkowym fejsie to taki, w którym zwykłe tekstowe wpisy znikają i zostają tylko video. U mnie to nagrania z pościgów policyjnych, aresztowań na osiedlach z wielkiej płyty, jakieś wypadki na drogach, niezamierzone uszkodzenia ciała przy parkourze – całe godziny szoku i przerażenia. Tyle że po dwudziestu minutach naświetlania przeżywam raczej ciepło, nawet błogostan. Gdy na hyperrealu, portalu dla narkonautów, czytam opisy kodeinowych tripów, powiedziałbym, że tu, przed video-facebookiem czuję pierwszą fazę. Ukojenie, brak trosk i czasu. Wystarczy być. Wystarczy leżeć.

Każdy film kończy się perfekcyjną puentą już po 15 sekundach, policjant wyjmuje pistolet, ścigany wpada na drzewo, skaczący z dachu człowiek rozbija głowę. Maszyna podaje historie w tempie przyspieszonym. Przypomina to pytanie pewnego stratega z agencji Ogilvy sprzed dziesięciu lat: „czy da się robić 5 sekundowe reklamy?” i odpowiedź staromodnego kreatywnego: „da się, ale to nie działa”. Działa, tylko nie da się dokleić logo.

I zaraz myśl — czy to nie jest TikTok w wersji dla dorosłych? Czy to, co oglądałeś, nie jest tym samym medium, z którego korzystają twoje córki dzień w dzień po godzinie, bo tylko tyle mogą i już uzależnione, wypełniają czas przesuwaniem palcami filmików. Muzyka, podłożone pod nią gesty z teledysków i zmiana gestów. I zmiana gestów. I zmiana. Nawet w reklamówkach PiS-u, tych fajniejszych, tych do młodzieży, mówili, żeby agitować na TikToku. Miliony istnień sklejone z każdej strony z ekranami.

I to lekkie, wracające drżenie. Jak oddać to uczucie? Przebudzenia, może jakiegoś nerwowego powrotu do życia po mijającej godzinie. Trzeba poruszyć ciało, ono samo prosi o powrót z pytaniem, co przeżyło?

Piotr Czerski od dłuższego czasu tworzy – na Facebooku, a jakżeby inaczej, esej-epopeję cięty na części, by być akuratnym wobec mediów i możliwości absorbcyjnych ludzi takich jak ja.

https://www.facebook.com/notes/piotr-czerski/5-maszyny-kt%C3%B3re-b%C4%99d%C4%85-nami/2592699584120121

Tematem jest zmiana technologiczna, metaforyczna kodeina, opiaty wersji cyfrowej. W ostatnim odcinku, było o tym, że działania odbiorców, na tym levelu, z tymi możliwościami – to nic innego niż podlevel inteligencji wyższej, solarisa, czy innej AI, która już, już, kto wie, zaczyna sobie powoli nas hodować. Czy mnie przypadkiem tam przed chwilą nie było? Po tamtej stronie?

I nazajutrz, przy okazji prób zachowania siłowo, jakimś pancernym jednak wysiłkiem woli – refleksyjnego umysłu czytam coś o Oświeceniu. Śmiech, ta mrzonka, najwyższy mit ludzkości z ostatnich kilkuset lat, Oświecenie, gnije jak ogromne wielorybie cielsko wyrzucone na plażę (człowiek wsiąkający w kanapę) wobec oceanu cyferek.

Dopiero impuls, tylko impuls z ciała, z płynów fizjologicznych, do kuchni po kanapki, po majonez, wraca z tego niebytu do nanoprzebudzenia, do działania, do drobnej myśli, a i to wątpliwe, a i to nie takie.