Bolszewickie pomysły Kaszpirowskiego
Reakcje na zeszłotygodniowe wystąpienie sejmowe Adriana Zandberga były równie ciekawe, jak samo przemówienie. O ile większość obserwatorów zgadzała się, że jeden z liderów Lewicy wypadł bardzo dobrze pod względem retorycznym – to jednocześnie część z nich zwracała uwagę, że pod powierzchnią atrakcyjnej formy kryje się iście diabelska treść.
Przemysław Szubartowicz z portalu Wiadomo.co nazwał Zandberga „antyliberalnym Kaszpirowskim”, a Tomasz Lis, redaktor naczelny „Newsweeka”, stwierdził, że poseł Lewicy lansuje „niebezpieczny, ideologiczny pomysł”.
Projekt, który wywołał największe kontrowersje, dotyczył wprowadzenia emerytury maksymalnej, przy jednoczesnym zniesieniu limitu składek na ZUS dla najlepiej zarabiających. Na skutek takiego rozwiązania Polacy z najwyższymi dochodami odprowadzaliby wyższe składki niż obecnie, a jednocześnie ich ostateczna emerytura mogłaby być niższa, niż wynikałoby z sumy odprowadzonych pieniędzy. Co nie znaczy, że byłaby niska, bo wyniosłaby sześciokrotność pensji minimalnej, czyli obecnie ponad 15 tysięcy złotych. Jednocześnie podniesiona miałaby zostać emerytura minimalna.
Liczni publicyści uznali jednak, że taka zmiana to niemal trzęsienie ziemi, podważenie samych fundamentów państwa. „Propozycja Lewicy łamie umowę społeczną i niszczy zaufanie do państwa”, stwierdziła Dominika Wielowieyska w „Gazecie Wyborczej”. Witold Gadomski na tych samych pisał o „bolszewickich pomysłach”.
Jest to ciekawe o tyle, że polski system emerytalny i tak – co roku – musi sobie radzić z problemem niedoboru pieniędzy. Dziurę w Funduszu Ubezpieczeń Społecznych, czyli różnicę między wysokością wpłacanych obecnie składek a wysokością emerytur do wypłacenia pokrywa się rok w rok z publicznych pieniędzy. Tylko w 2018 roku rząd musiał dopłacić do FUS 41 miliardów złotych, co zresztą było sumą znacznie niższą niż w poprzednich latach.
Skąd pochodzą te pieniądze? Oczywiście z podatków nas wszystkich! Kiedy więc część publicystów lamentuje, że pomysł Lewicy to de facto kradzież pieniędzy najzamożniejszych Polaków, warto im przypomnieć, że te pieniądze, trzymając sie ich nomenklatury, „kradzione” są od lat od nas wszystkich. A jakby tego było mało, rząd PiS-u wypłacił jeszcze emerytom tak zwaną trzynastą emeryturę, przeznaczając z naszych podatków dodatkowe 11 miliardów złotych właśnie na ten cel (zamiast na sfinansowanie innych obietnic).
Kierując się logiką Wielowieyskiej, Gadomskiego czy innych liberałów rodem z lat 90., można powiedzieć, że z „łamaniem umowy społecznej” czy „bolszewickimi metodami” mamy do czynienia w Polsce właściwie od zawsze i na co dzień. Projekt Lewicy, jeśli pomógłby zrównoważyć wpływy i wydatki FUS-u, ostatecznie można byłoby uznać nawet za pomysł lepszy niż obecne praktyki – bo teoretycznie porządkowałby ten obszar i czynił go bardziej transparentnym.
Z czego nie zdają sobie chyba sprawy adwersarze Zandberga, wielu propozycji przez niego złożonych można bronić – i to wcale nie z perspektywy ideałów lewicowych, ale właśnie liberalnych. | Łukasz Pawłowski
Oczywiście, nie wszystko w sejmowym wystąpieniu Zandberga musi się wszystkim podobać. Na przykład pomysł obniżenia ceny leków na receptę do 5 złotych uważam za propozycję nieprzemyślaną, a przez to szkodliwą. Czy bowiem Lewica przeprowadziła jakiekolwiek badania pokazujące, że właśnie 5 złotych, a nie na przykład 10 czy 17, to cena za leki, która naprawdę pomogłaby Polakom? A może 5 złotych wybrano tylko dlatego, że to ładna, przemawiająca do wyborców liczba? I czy na pewno wszystkie leki na receptę mają tyle kosztować? Czy nie lepiej byłoby wprowadzić kilka stawek? No i czy każdy, niezależnie od tego, czy dostaje 1100 złotych emerytury czy 11000 złotych pensji, ma mieć prawo do identycznej ulgi?
Zandberg został liberałem?
Ta propozycja sprawia nieodparte wrażenie zagrania „pod publiczkę”. Ale już mowa o realnym wzroście wydatków na ochronę zdrowia czy podniesieniu pensji nauczycielom to pomysły, pod którymi podpisałoby się wiele osób, także wyborców Platformy Obywatelskiej czy Nowoczesnej.
Bo, z czego nie zdają sobie chyba sprawy adwersarze Zandberga, wiele propozycji przez niego złożonych można bronić – i to wcale nie z perspektywy ideałów lewicowych, ale właśnie liberalnych.
Jak? Oto kilka przykładów.
Zwiększenie wydatków na publiczny system opieki zdrowotnej to niekonieczne szalony wymysł socjalistów, ale pewien standard w nowoczesnym państwie dobrobytu. A to z kolei model państwa przyjęty powszechnie w całej zachodniej Europie, od rzekomo lewicującej Skandynawii po liberalną Wielką Brytanię, gdzie nawet zamożni Brytyjczycy korzystają z publicznego National Health Service.
Wydatki na ochronę zdrowia mierzone jako odsetek PKB (Polska jest pod tym względem w ogonie Europy) można traktować nie jak socjalistyczną ekstrawagancję, ale jak inwestycję. Przecież lepsza ochrona zdrowia to zdrowsi, bardziej wydajni i produktywni obywatele. To także krok w kierunku zapewnienia obywatelom równych szans, a zasada równości szans powinna mieć dla prawdziwych liberałów znaczenie fundamentalne. System liberalny nie może przecież karać kogoś tylko za to, że miał pecha urodzić się w biednej rodzinie lub miasteczku, gdzie oczekiwana długość życia jest znacząco niższa lat niż kilka kilometrów dalej. A kiedy zrobimy co w naszej mocy, by tę równość zapewnić, potem niech każdy rozwija się wedle talentu i pracowitości.
Wydatki na ochronę zdrowia można traktować nie jak socjalistyczną ekstrawagancję – ale jak inwestycję. Przecież lepsza ochrona zdrowia to zdrowsi, bardziej wydajni i produktywni obywatele. To także krok w kierunku zapewnienia obywatelom równych szans, z kolei zasada równości szans powinna mieć dla liberała znaczenie fundamentalne. | Łukasz Pawłowski
Z perspektywy walki o równość szans można też bronić postulatu zwiększenia środków na publiczną edukację. Znów, skoro liberałom zależy na tym, żeby każdy miał w miarę równe szanse na odniesienie sukcesu, to musi mieć taką możliwość. Bez dobrej edukacji jego szanse maleją.
Dobre szkoły publiczne to także inwestycja. Marnując talenty tych ludzi, którzy nie mieli możliwości ich rozwinąć, tracimy szanse na rozwój gospodarczy. Ilu innowatorów, przedsiębiorców, ile firm nie powstało i nie powstanie w Polsce tylko dlatego, że ich potencjalni założyciele nie trafili na dobrego nauczyciela lub nie mieli w szkole odpowiednich zajęć?
Wreszcie, dostępu do dobrych szkół publicznych można i trzeba bronić z perspektywy… ochrony interesu najbogatszych Polaków. Gdy bowiem system publiczny działa źle, tak jak teraz, najbogatsi Polacy płacą podwójnie!
Raz, kiedy ze swoich podatków dokładają się do utrzymania tego systemu, a po raz drugi, kiedy wysyłają swoje dzieci do szkół prywatnych lub na dodatkowe zajęcia, których szkoła publiczna nie jest w stanie zapewnić.
Podobnie jest zresztą w przypadku ochrony zdrowia. Zmuszanie ludzi do korzystania z prywatnych usług tam, gdzie państwo zobowiązało się zapewnić usługi publiczne, to nic innego, jak dodatkowy podatek.
Dostępu do dobrych szkół publicznych można bronić z perspektywy… ochrony interesu najbogatszych Polaków. Gdy system publiczny działa źle, najbogatsi płacą podwójnie. Raz, kiedy ze swoich podatków dokładają się do utrzymania tego systemu, a po raz drugi, kiedy wysyłają swoje dzieci do szkół prywatnych. | Łukasz Pawłowski
Wszystkie te zjawiska składają się na zjawisko, które nazwaliśmy „drugą falą prywatyzacji”, a która jest jedną z paradoksalnych konsekwencji rządów Prawa i Sprawiedliwości. Zamiast korzystać z niewydolnych usług publicznych, Polacy – i to nie tylko ci najzamożniejsi! – coraz częściej zmuszeni się uciekać do prywatnych szkół, przychodni, liczyć na prywatne formy oszczędzania na emeryturę itd.
Dobrze byłoby, aby nie tylko nasza lewica, ale i publicyści rzekomo uznający się za liberałów – nie tylko skupiali się na słowach polityków PiS-u, ale uważniej przyjrzeli się temu, co realnie dzieje się w kraju.
[promobox_wydarzenie link=”https://kulturaliberalna.pl/2018/11/27/pawlowski-pis-polska-solidarna-prywatyzacja/” txt1=”Nadchodzi druga fala prywatyzacji” txt2=”Czytaj tekst Łukasza Pawłowskiego” pix=”https://kulturaliberalna.pl/wp-content/uploads/2019/10/Pawlowski_pixabayTT-768×576-550×413.jpg”]
A skoro nie chcą słuchać Zandberga, niech wsłuchają się w ostatnie przemówienie Donalda Tuska wygłoszone po tym, jak został wybrany na przewodniczącego Europejskiej Partii Ludowej:
„W czasach niepewności, a prawdopodobnie innych czasów już nie będzie, kiedy wszystko wokół się zmienia i biegnie w różnych kierunkach, ludzie chcą mieć pewność, że ci, którzy są u władzy, ich nie porzucą, że nie odwrócą się do nich plecami”, mówił były polski premier. „Zostawieni sami sobie ludzie zaczynają szukać kogoś, kto zaoferuje troskę i pochyli się nad ich problemami. Pragną uwagi. «Patrzcie na nas» – zdają się mówić – «jesteśmy tutaj». Oni, czy raczej powinienem powiedzieć – my wszyscy pragniemy docenienia, godności oraz uznania naszej ważności. I wszyscy odczuwamy potrzebę bycia częścią większej społeczności”.