Klęczący policjanci niosą nadzieję
Jeszcze do niedawna wydawało się, że polityka przebaczenia jest w całkowitym odwrocie. Przez kilkadziesiąt lat po 1945 roku politycy oraz intelektualiści poszukiwali sposobów na przezwyciężenie dawnych sposobów obecności w sferze publicznej. Dwudziestolecie międzywojenne to polityczność przepełniona agresją słowną, dopuszczaniem przemocy, zamachami na polityków. Po zakończeniu II wojny światowej rozpoczęło się mozolne poszukiwanie sposobu na gesty, które będą świadczyć o politycznym pokonywaniu „niepokonywalnych” granic między państwami i narodami. Po zakończeniu zimnej wojny rytualizacja ceremonii pojednania doprowadziła do osłabienia ich wymowy. Podczas gdy na przykład list biskupów polskich do biskupów niemieckich w 1965 roku wywołał olbrzymie poruszenie, liczne deklaracje pojednania między tymi dwoma krajami w latach 90. i dwutysięcznych nie robiły już takiego wrażenia, a obywatelom mogły się nawet mylić.
A jednak zdjęcia klękających policjantów w USA obiegły świat, robiąc piorunujące wrażenie swoją symboliczną wymową. Większości amerykańskich odbiorców mogły przypominać inne „klęczące deklaracje”, jak choćby głośny protest Colina Kaepernicka podczas rozgrywek National Football League w 2016 roku. Początkowo sportowiec usiłował protestować przeciwko rasizmowi, siedząc podczas wykonywania hymnu. Dopiero z czasem zdecydował się na publiczne uklęknięcie na stadionie – i dopiero na ten protest zwrócono szerszą uwagę.
Jednak, gdy Europejczycy patrzą na klęczącego szefa nowojorskiej policji, Terence’a A. Monahana, na myśl przychodzą im inne skojarzenia. Ceremonie, podczas których politykom brakowało odpowiednich słów, więc uciekali się do gestów, stały się na długie lata jednym z filarów pokojowej polityki. Przez dziesięciolecia autorytety moralne i politycy europejscy wypowiadali słowa skruchy, podawali sobie przed kamerami ręce, obejmowali się i klękali. Z czasem stworzono w ten sposób specyficzną polityczną instytucję, bez której trudno sobie wyobrazić europejskie powojnie. Także dzięki nim udało się mimo wszystko tchnąć nadzieję we wspólną przyszłość. W 2020 roku, dzięki gestom policjantów, można było zrozumieć, iż ceremonie i polityka pojednania nie tylko nie wygasły, lecz nabrały nowego sensu i przede wszystkim – uległy demokratyzacji.
Samotność Willy’ego Brandta
W pochmurny dzień w grudniu 1970 roku w Warszawie miał miejsce jeden z najważniejszych momentów „polityki klękania”. W ramach ocieplania stosunków ponad żelazną kurtyną niemiecki kanclerz Willy Brandt przybył do komunistycznej Polski. W protokole dyplomatycznym przewidziano złożenie kwiatów przed Pomnikiem Bohaterów Getta w Warszawie. W trakcie oficjalnej wizyty Brandt złożył kwiaty, następnie ukląkł na schodach pomnika. Nikt nie zaplanował tego gestu – łącznie z nim samym, co wiemy z później opublikowanych przezeń pamiętników. Podobnie jak dziś obrazy policjantów – tak w 1970 roku zdjęcia klęczącego polityka obiegły świat.
Język i gesty rozliczenia z przeszłością, skruchy i pojednania stawały się ważną częścią tożsamości europejskiej, jednak był to długi proces. Nigdy dość podkreślania, że w pewnym sensie łatwiejsze było zainicjowanie polityki budowania wspólnego rynku niż rozmawianie o cierpieniach ludzkich. Właśnie dlatego nie od razu po zakończeniu II wojny światowej, ale z czasem, stały się one wyrazem krytycznego podejścia do przeszłości oraz obawy przed powrotem ideologicznego zaślepienia w polityce. To właśnie okrucieństwa II wojny światowej Hannah Arendt nazwała przerwaniem nici tradycji europejskiej, zaś Leo Strauss pisał o nich, że przyprowadziły one ludzkość nad skraj otchłani. Początkowo o winie i skrusze mówiono oraz gesty związane z nimi wykonywano w odniesieniu do Niemiec, kraju, który, jak napisał Dan Diner, odegrał centralną rolę w XX wieku i ponosi odpowiedzialność za Auschwitz, symbol całego Shoah, Zagłady Żydów.
Z czasem gestów symbolicznego wyrażania skruchy było coraz więcej. Rozprzestrzeniły się one po całej Europie, a następnie w innych częściach świata. Oprócz uklęknięcia Brandta w Warszawie również inne gesty i słowa przeszły do historii wizualnej XX wieku: uścisk ręki między francuskim prezydentem Charles’em de Gaulle’em i niemieckim kanclerzem Konradem Adenauerem, trzymanie się za dłonie przez Helmuta Kohla i François Mitterranda w rocznicę wybuchu I wojny światowej, przeprosiny królowej brytyjskiej Elżbiety II skierowane do Maorysów, przeprosiny władz Australii za odbieranie aborygeńskich dzieci rodzicom, słowa skruchy rządu kanadyjskiego za niszczenie kultury Indian itd. Właśnie ze względu na potężną liczbę tych gestów mówiono o „epoce przepraszania”, o „epoce pamięci”, a teoretycy historii, tacy jak Tony Judt, wyrażali nieśmiałą nadzieję na to, że ludzie po raz pierwszy w historii nauczyli się czegoś istotnego na własnych błędach.
Język i gesty rozliczenia z przeszłością, skruchy i pojednania stawały się ważną częścią tożsamości europejskiej, jednak był to długi proces. Nigdy dość podkreślania, że w pewnym sensie łatwiejsze było zainicjowanie polityki budowania wspólnego rynku niż rozmawianie o cierpieniach ludzkich. | Karolina Wigura
Klękanie i rozmowa
Gdy amerykańscy policjanci klękają dziś na ulicach przed demonstrantami, od tamtych czasów dzieli ich znacznie więcej niż nowoczesna technologia pozwalająca ich filmowe portrety umieścić natychmiast w mediach społecznościowych, zamiast towarzyszących niegdyś europejskim politykom czarnobiałych fotografii. A jednak gest uklęknięcia pozostaje ważnym punktem odniesienia na przyszłość.
Uklęknięcie jest symbolicznym gestem umniejszenia się. W historii Europy klękanie towarzyszyło egzekwowaniu feudalnej struktury społecznej. Świat dzielił się na tych, którzy byli w niej niżej i klękali, i tych, którzy byli wyżej, więc klękano przed nimi. Towarzyszyło i towarzyszy ono także światu religijnemu, gdzie klękający człowiek, znów, nie był samotny, ale klękał, aby zaznaczyć fakt bycia mniejszym od Boga – prosić go o wybaczenie, wsparcie albo by okazać szacunek. Uklęknięcie kojarzy się także z wyrażeniem skruchy i prośbą o przebaczenie. Dlatego, gdy następuje gest uklęknięcia gdziekolwiek w sferze publicznej, należy zadać pytania: kto klęka i przed kim? Gdzie i kiedy to się dzieje? Jaki to rodzaj uklęknięcia – religijny czy wynikający z jakiejś hierarchii? Co towarzyszy uklęknięciu – gesty, słowa, milczenie?
Terence A. Monahan, gdy podjął swoją próbę nawiązania kontaktu z demonstrantami, nie był odosobniony. Świadomie, zamiast przeprowadzać klasyczną linię podziału – z jednej strony policja, z drugiej demonstranci – od razu ją zaburzył. Przedstawiciel sił porządkowych wszedł w tłum, brał ludzi za ręce, mówił do nich i słuchał ich – i kiedy potem klęczał, wciąż utrzymywał tę rozmowę. Na scenie, którą jest każda demonstracja, a szczególnie w czasach niosących wszystko dalej mediów społecznościowych, odbywa się zatem jednocześnie wyrażenie skruchy i budowa wspólnoty. Nie ma w niej prostych podziałów; jest żywą, ulegającą ciągłym przemianom tkanką.
Ktoś może zapytać: dlaczego w ogóle policjanci klękają? Na licznych zdjęciach z demonstracji ostatnich dni widać oficerów, którzy idą wraz z protestującymi, podają im ręce, trzymają z nimi transparenty. Nawet sam gest klęczenia może być uznany za ryzykowny, skoro na umierającym George’u Floydzie w pewnym momencie dosłownie klęczały trzy osoby. A jednak mamy do czynienia z próbą przywrócenia gestu do właściwego wymiaru prośby o wybaczenie i propozycji pojednania. Odpowiedzią na pytanie o to, dlaczego policjanci klękają podczas demonstracji, może być odwołanie do podobnych gestów sprzed kilkudziesięciu lat w Europie, dokonywanych przez polityków.
Epoka przebaczenia w polityce bynajmniej się nie skończyła. Potrzeba wewnętrzna i wymowa gestów klękania okazuje się wręcz niezbędna. | Karolina Wigura
Uklęknąć: zrobić to, co ludzie robią, gdy zawodzi język
Gdy Willy Brandt opisywał przyczyny uklęknięcia w Warszawie w swoich dziennikach, wspominał, że jego gest nie był wcześniej zaplanowany. Kiedy znalazł się w tamtym miejscu, naprzeciwko pomnika upamiętniającego bohaterstwo ludzi, którzy wiedząc, że tak czy inaczej zginą, postanowili zginąć z bronią w ręku, poczuł, że zabrakło mu słów. Jak pisze, zrobił to, co czynią ludzie, gdy brakuje im języka. Chodziło więc o sytuację, gdy słowa nie wystarczają, gdy trzeba użyć innych środków wyrazu. W przypadku policjantów w amerykańskich miastach jest podobnie. W rzeczywistości szalejących demonstracji i polaryzacji, która przekroczyła wszystkie znane granice, wszystkie słowa zostały już wypowiedziane i powtórzone tyle razy, że straciły moc wywierania na kimkolwiek wrażenia.
Także zbrodnia dokonana na Floydzie jest czymś tak okrutnym i absurdalnym, a przy tym jak najdalszym od etosu policjanta, że nie da się tego wyrazić słowami. Dlatego właściwą reakcją staje się uklęknięcie. Pozwala pozbyć się drążącego podziały języka i spotkać się poza codziennymi rolami społecznymi, zobaczyć się jako ludzie.
Oczywiste różnice pomiędzy dawnymi gestami polityków nie powinny przesłaniać ogromnego znaczenia „klękania policjantów” na przyszłość. Zwróćmy uwagę na dwie kwestie. Po pierwsze, dawniej deklaracje skruchy zarówno w powojennej Europie, jak i później, w czasach globalizacji tych gestów, wykonywane były bądź przez reprezentujących dane społeczeństwo polityków, cieszących się wyborczą legitymacją, bądź przez autorytety moralne, jak choćby duchownych. Pozwalało im to przepraszać nie tylko za własne działania, lecz przede wszystkim za czyny dokonane przez zbiorowość, którą reprezentowali. Mowa tu zatem o podejmowanej przez nich moralnej reprezentacji zbiorowości. W przypadku policjantów w USA sytuacja jest inna. Nie klękają tylko szefowie policji, ale każdy policjant, który odczuwa potrzebę wykonania publicznie takiego gestu. Klękają wraz z nimi demonstranci, jeśli czują, że jest to coś, co chcą zrobić. Obywatele tutaj reprezentują samych siebie, reprezentacja zbiorowości buduje się przez częstotliwość gestu, a nie przez hierarchię. Demokratyczność tych gestów powiększają dodatkowo mass media, zarówno te bardziej tradycyjne, jak i społecznościowe, które niosą wiadomość dalej.
Po drugie, w dawniejszych deklaracjach przebaczenia istniał silny podział wynikający z pełnionych ról społecznych. Nie chodziło, jak w przypadku policjantów, o wykonywany zawód. Wcześniej jedna osoba reprezentowała sprawców, druga – ofiary. Sprawcy deklarowali skruchę, ofiary ją przyjmowały – choć, o czym warto pamiętać, nie zawsze! Po ceremonii każdy, choć w nowy sposób, wracał do swojej poprzedniej roli i miejsca. W przypadku obecnych gestów nie ma tak silnie zarysowanego podziału. Po pierwsze dlatego, że sceny rozgrywające się na ulicach były rozpisane inaczej. Grupy obywateli mieszają się, podobnie jak gesty, oprócz uklęknięcia, często wspólnego, jest także obecność innych gestów, takich jak objęcia, podawanie rąk, wspólne trzymanie transparentów. Po drugie, sprawa, która doprowadziła do protestów, ma podłoże rasowe. Podziały zatem nie mogą tu być mechaniczne, albowiem wśród policjantów są osoby o najróżniejszym kolorze skóry.
Gesty mają znaczenie
Epoka przebaczenia w polityce bynajmniej się nie skończyła. Potrzeba wewnętrzna i wymowa gestów klękania okazuje się wręcz niezbędna. Z jednej strony, wszystkie słowa skruchy, które można było wypowiedzieć w kontekście II wojny światowej i totalitaryzmów, a nawet kolonializmu, albo zostały już wypowiedziane, albo powtórzone tyle razy, że utraciły świeżość. Bez niej nie posiadają niezbędnego potencjału wywoływania zmiany. Amerykańscy policjanci uświadamiają nam jednak, że nie jest tak do końca. Publiczne gesty skruchy powracają wraz z nimi w nowej, demokratycznej formie. To, że dziś nie istnieje żaden polityczny lub medialny mainstream, a wręcz przeciwnie, istnieje wiele grup i sieci wzajemnie łączących się ze sobą bez pośrednictwa władz, niesie te gesty w nowy, poruszający i pozostający w pamięci sposób. Biorąc pod uwagę, że jednocześnie odbywają się protesty przeciwko przemocy policji na Starym Kontynencie, na przykład we Francji, gest Monahana i amerykańskich policjantów może działać inspirująco.
Gesty te napawają nadzieją. W czasach politycznej polaryzacji rozwiniętej do tego stopnia, że zastanawiamy się, czy demokracja jest jeszcze ciągle możliwa, słowa mogą już nie wystarczać do budowania mostów. Gesty natomiast ciągle mają moc tworzenia tego, co filozofka Hannah Arendt nazwała pojednaniem – mostów, dzięki którym możemy wspólnie patrzeć na zło pozostawione nam przez innych i zastanawiać się nad sposobami zasypania szczelin, które to zło wykopało.