Obalanie pomników osób uznanych za rasistów, które trwa od kilku dni na całym świecie, przyniosło nieoczekiwane reakcje prasowe. W konserwatywnym, wydawanym na Wyspach Brytyjskich „Spectatorze” intelektualista i komentator życia politycznego Douglas Murray [„In defence of liberalism: resisting a new era of intolerance”, „The Spectator”, 13 czerwca 2020] zaapelował o obronę liberalnych wartości. Wolność słowa, umiejętność porozumienia ponad podziałami, tolerancja są zagrożone – ostrzegał publicysta, któremu do tej pory nie było po drodze z liberalizmem. Z zachowaniem wszelkich proporcji, to trochę tak, jakby w Polsce „Sieci” braci Karnowskich nagle upomniały się o dziedzictwo Adama Smitha i Johna Stuarta Milla (OK, może to jednak przesada. Ale coś w tym jest).
Tym ciekawsze jest prześledzenie konserwatywnej argumentacji obrony liberalizmu w roku 2020. W punkcie wyjścia Murray zauważa, że dziś groźniejsza dla liberalizmu jest skrajna lewica niż konserwatyści. „Umysł liberalny” tradycyjnie cechuje dociekliwość, umiar, umiejętność przebaczania, wreszcie szacunek do drugiego człowieka. Tymczasem nieliberalna lewica, wedle Murraya, promuje nowy dogmatyzm, brak pokory intelektualnej. Generalnie nie ma ona żadnej litości dla przeciwników ideowych. Ideę tolerancji zastępuje tu język agresywnego poczucia wyższości, nierzadko rodzący się na uniwersytetach. O nierówności i niesprawiedliwości, które istnieją w każdym społeczeństwie, pisze dalej Murray, rozsądni ludzie toczą spory, jak sobie z nimi poradzić. Dla nieliberalnych radykałów jednak każda niesprawiedliwość, jaka istnieje – finansowa, rodzinna, społeczna czy neurologiczna – ma to samo źródło, tj. dyskryminację, a dyskryminację trzeba po prostu zlikwidować.
Warto jeszcze dodać, że – co do obalania pomników – publicysta „Spectatora” widzi u jego podstaw nieliberalną wizję historii. Ludzie powinni mieć świadomość, argumentuje Murray, że w każdej epoce ludzie działają wedle wiedzy danych czasów. Kto analizuje ich postępowanie później, powinien robić to ze zrozumieniem w nadziei, że sam w przyszłości też zostanie zrozumiany. Tymczasem radykałowie domagają się ustanowienia swoistego roku zero, oczyszczenia wszystkiego, wymazania z pamięci określonych osób (stąd niszczenie pomników). Każdą sprzeczność z ich radykalnym poglądem na świat uznają natychmiast za oznakę bądź to uprzedzeń, bądź to jakichś przywilejów, na przykład białych ludzi.
Jak zawsze, wszystko to prezentuje się dość jasno tylko na papierze. Co jednak godne przypomnienia, obecny spór o pomniki i ulice odbywa się cyklicznie. Już kilka lat temu upominano się o podjęcie działań w sprawie upamiętniania osób pokroju Cecila Rhodesa czy Thomasa Roberta Bugeauda.
Ten pierwszy to brutalny kolonizator Afryki brytyjskiej narodowości, od jego nazwiska utworzono niegdyś nazwę Rodezji (dziś to Zambia i Zimbabwe). Jego pomnik zdobi jedną z głównych ulic Oksfordu. Ten drugi podczas podboju Algierii firmował technikę enfumades, czyli zapędzania miejscowej ludności do grot, rozpalania ognia przed wejściem i doprowadzania do uduszenia ofiar. Dla jasności, tenże marszałek Bugeaud ma swoją avenue w 16. dzielnicy Paryża. Niestety, w wielu miastach brytyjskich czy francuskich nie zrobiono nic lub bardzo niewiele w międzyczasie, by zneutralizować wymowę symboli kolonialnej przeszłości. Od lat zapowiadano działania edukacyjne, dodatkowe tablice wyjaśniające itp. W wielu miejscach nic takiego nie miało miejsca. Nabrzmiewania problemu zatem nie da się wyjaśnić tylko jakimś „amokiem” protestujących, dzisiejsze protesty są efektem długotrwałego lekceważenia głosów krytyki.
Jednocześnie ciekawe wydaje się, że argumentacja Murraya przywodzi na myśl nic innego, jak głośny tekst brytyjskiego filozofa, znawcy liberalizmu, Johna Graya sprzed kilku lat [„Un-Liberty. Some Problems with the New Cult of Hyper-Liberalism”, „Times Literary Supplement”, 30 marca 2018]. On z kolei wskazywał na to, że z liberalizmu wyewoluował „hiper-liberalizm”, który podcina własne liberalne korzenie. Choć tekst Graya był bardziej wyszukany i erudycyjny, w wielu miejscach przypominał, o, dziwo, dzisiejszą argumentację Murraya. Gray wskazywał, że na wielu uniwersytetach pojawiła się „policja myśli” – która, dając wielu akademikom złudzenie odgrywania przewodniej roli w społeczeństwach, likwiduje dawne poszukiwanie Prawdy, tolerancję wobec odmiennych przekonań itd. W konkluzji Gray przypominał, że – choć myśl liberalna ma swoje aporie – to jednak dziewiętnastowieczny ojciec liberalizmu John Stuart Mill starał się równoważyć indywidualizm, podkreślając, że dla zabezpieczenia tejże wolności niezbędna jest wspólna kultura. Zaś liberał doby dwudziestowiecznej zimnej wojny Isaiah Berlin stwierdzał, że pozostawanie częścią wspólnoty, w której dana osoba rozpoznaje siebie, ma wartość i stanowi integralną część ludzkiego życia. Gray stwierdza, że te liberalne poglądy po 1989 roku stopniowo „gubiono” w imię jakiegoś abstrakcyjnego wyobrażenia o końcu historii.
Nasza część Europy ma tutaj swoją specyfikę. Obalanie symboli i pomników w XX wieku widzieliśmy wielokrotnie. Po I wojnie światowej likwidowano ślady państw zaborczych, po 1939 wymazywano z przestrzeni publicznej II RP, wreszcie po 1989 roku ślady po PRL-u. Niejedna osoba pamięta, jak sypał się Feliks Dzierżyński na dzisiejszym placu Bankowym. Ostatnia fala debaty o dekomunizowaniu ulic miała miejsce zresztą dopiero co, już za rządów PiS-u. W tym sensie z jednej strony, niejeden rodak ma już zapewne serdecznie dość kolejnych gestów w przestrzeni publicznej i alergicznie reaguje na to, co dzieje się na Zachodzie. Z drugiej jednak strony, uruchomiony mechanizm „obalania pomników”, zaczynania od nowa, istotnie wydaje się nie mieć końca. W polskiej wersji, tj. „dekomunizowaniu”, dopiero co w 2020 roku Andrzej Duda znów coś opowiadał o wyganianiu „komuny” z Sądu Najwyższego, choć nie ma to pokrycia w faktach, a największymi przeciwnikami jego działań są zasadniczo dawni członkowie opozycji antykomunistycznej.
Zaiste dziwnymi drogami wędrują debaty ideowe pomiędzy krajami. Konserwatysta Murray, krytykujący ideologiczny dogmatyzm, pychę i niechęć do przebaczania, musiałby ostro prześwięcić niejednego polityka związanego z obecnym obozem rządzącym w Polsce. Teoretycznie PiS, który urzędowo walczy z liberałami, jednocześnie w praktyce sięga po agendę, którą krytykował Murray po stronie… skrajnej lewicy. Wygląda to na kompletny zamęt pojęciowy.
Jeśli jednak będziemy pamiętać, że les extrêmes se touchent [fr. krańcowości się stykają], po lekturze tekstów Murraya i Graya jasne stanie się jedno. W obecnych warunkach, gdy pewien porządek pozimnowojennego świata wydaje się odchodzić w przeszłość, trwa gorączkowe poszukiwanie liberalnego centrum.
W każdym kraju, jak widać gołym okiem, będzie miało ono swoją specyfikę. W Polsce nikt nie wykona za nas tej pracy.