Język irlandzki jest godny uwagi już choćby z tego powodu, że najbardziej znani na świecie pisarze narodowości irlandzkiej – Jonathan Swift, Oscar Wilde, James Joyce i Samuel Beckett – znali go w najlepszym razie słabo, a swoje dzieła pisali głównie po angielsku, czyli w języku narodu, który wobec ich narodu odgrywał przez kilka stuleci rolę głównego agresora i dręczyciela. To trochę tak, jak gdyby wybitni pisarze Wielkiej Emigracji (na przykład Mickiewicz, Słowacki i Norwid) nie znali polskiego i pisali po rosyjsku lub po niemiecku. Znamienne jest w tym kontekście, że wszyscy ci czterej Irlandczycy byli wielojęzyczni: Swift pisał też po łacinie (choć tym nie wyróżniał się na tle uczonych ludzi swojej epoki), Wilde i Beckett pisali równie swobodnie po angielsku i po francusku, a Joyce w „Finnegans Wake” zaprezentował zdumionej ludzkości mieszaninę kilkudziesięciu języków, podsumowując dzieje kultury Zachodu w sposób, z którym nie oswoiliśmy się do dziś i może nie oswoimy nigdy.

Irlandzki jest jednak językiem niezwykłym nie tylko z powodów politycznych, lecz także z racji swojej ortografii, w porównaniu z którą ortografia francuska jest dziecinnie łatwa. Nieco upraszczając, można powiedzieć, że we francuszczyźnie nie wymawia się mniej więcej połowy zapisanych liter, a w irlandzkim – jakichś dwóch trzecich. Równie niebanalna dla użytkowników języków germańskich (w tym angielskiego), romańskich i słowiańskich jest jego fonetyka. Jedna z nowych gwiazd Hollywood, Saoirse Ronan, której imię znaczy po irlandzku „wolność”, ma, jak twierdzą plotkarskie portale, spore trudności z nauczaniem ludzi prawidłowej wymowy tego imienia. I chociaż niewiele znacząca, okoliczność ta wskazuje jednak na coś poważniejszego – na to mianowicie, że małe peryferyjne narody Europy mają pod górkę nie tylko z powodów historyczno-politycznych i geopolitycznych, ale też dlatego, że ich języki dla uszu hegemonicznych metropolii brzmią równie dziwnie, jak języki mieszkańców Afryki lub Dalekiego Wschodu.

Czy stopień trudności w nauce języka jakiegoś narodu ma związek ze stopniem zadziorności i siły woli tego narodu, to pytanie na spekulatywne seminarium psycholingwistyczne, które urządzimy innym razem. Gdyby jednak ktoś sądził, że tak zwane „małe narody” mają małe osiągnięcia na tle narodów „dużych”, należy podkreślić, że to właśnie Irlandia ma prawo własności do najstarszego piśmiennictwa poantycznego w Europie, to tam działali ludzie, którzy stworzyli podstawy dla renesansu karolińskiego, to tam powstawały najwspanialsze manuskrypty wczesnośredniowieczne i to tam panowały rody królewskie, które mają genealogię (nie mityczną, lecz udokumentowaną) sięgającą wstecz przynajmniej do późnego antyku – a jest to coś, o czym nawet najstarsze dynastie Europy kontynentalnej mogą tylko marzyć. Do ciekawych cech narodu irlandzkiego należy również to, że przez cały XX wiek ścierały się w nim ultrakatolicka pobożność i radykalne wolnomyślicielstwo. I to ten naród doświadczał przez kilka stuleci męki eksterminacji przez Anglików, śmiertelnych fal głodu i nędzy, pogardy i poniżenia ze strony silniejszych. Ale to również ten naród wyklął swojego najskuteczniejszego polityka z drugiej połowy XIX wieku po tym, jak wyszło na jaw, że polityk ten ma romans z zamężną kobietą.

W Polsce sprawy irlandzkie są chyba nieszczególnie szeroko znane. A szkoda, bo Irlandczycy od dawna byli świadomi istnienia naszego narodu i jego kłopotów. Dowodem na to jest między innymi fakt, że jednym z bardziej popularnych świętych wenerowanych przez irlandzkich katolików był święty Stanisław ze Szczepanowa, skądinąd postać emblematyczna dla kwestii bratobójczego konfliktu wewnątrznarodowego. Jego imię nosili na przykład ojciec i młodszy brat Jamesa Joyce’a (choć niektórzy twierdzą, że chodziło tu o świętego Stanisława Kostkę). Polskie publikacje o Irlandii nie są liczne i dotyczą głównie jej historii politycznej. Obecnie natomiast dostaliśmy szansę wzbogacenia wiedzy o nowszych dziejach Zielonej Wyspy, ponieważ PIW w serii „Biografii Sławnych Ludzi” wydał siedemsetstronicową książkę o Michaelu Collinsie (1890–1922).

Collins był politykiem i żołnierzem, odegrał wielką rolę w powstawaniu niepodległego państwa irlandzkiego po pierwszej wojnie światowej. Ale do historii przeszedł głównie jako założyciel Irlandzkiej Armii Republikańskiej (IRA) – dzisiejsi czterdziestolatkowie mogą jeszcze pamiętać z dzieciństwa, że w telewizji oglądali relacje z kolejnych zamachów organizowanych przez tę formację, której celem było zjednoczenie Irlandii i która stosowała dla osiągnięcia tego celu metody jednoznacznie terrorystyczne, wskutek czego w latach 70. stawiano ją na równi z Rote Armee Fraktion i Czerwonymi Brygadami. Michael Collins był jednym z ojców tych metod. Zasłynął między innymi z opracowania znakomitych technik walk ulicznych, a jego pisma na ten temat studiował Mao. Niemal całość wspomnianej książki dotyczy ostatnich lat jego niedługiego życia, kiedy stał się jednym z głównych rozgrywających w relacjach irlandzko-angielskich i pełnił wysokie funkcje w nowo powstałym państwie irlandzkim. Natychmiast po wywalczeniu częściowej niezależności od Wielkiej Brytanii Irlandczycy rozpoczęli bratobójczą wojnę domową, w której zwolennicy pełnej niepodległości Irlandii walczyli ze zwolennikami kompromisu wobec Anglików (w kulturze popularnej opowiada o niej na przykład film „Wiatr buszujący w jęczmieniu”). Collins, mając ledwo trzydzieści jeden lat, poniósł w tej wojnie śmierć wskutek zasadzki, przygotowanej przez zwolenników tej samej opcji politycznej, którą sam uznawał. Jego bezkompromisowość okazała się dla niektórych jego ziomków zbyt kompromisowa. Ale jego największy rywal, Éamon de Valera, który zgodził się na to, aby Irlandia Północna pozostała częścią Zjednoczonego Królestwa, dożył 93 lat i był wielokrotnym premierem i prezydentem Republiki Irlandii. To jego, a nie Collinsa, uznaje się najczęściej za ojca irlandzkiej niepodległości. Ale nie jest to pozycja jednoznaczna. O statusie, jaki ma obecnie de Valera w swojej ojczyźnie, autor biografii Collinsa wspomina już na pierwszych stronach, pisząc: „podczas gdy niektórzy czynili niemal znak krzyża, inni spluwali, gdy tylko wspomniano nazwisko de Valery” [s. 17]. A nam tu w Polsce wydaje się, że tylko my tak mamy…

Biografia Collinsa prezentowana polskim czytelnikom z pewnością nie jest akademicką biografią pisaną w archiwach. Jej autor, Tim Pat Coogan (ur. 1935), pisał ją w latach 80., kiedy żyło jeszcze wielu ludzi znających Collinsa osobiście. Rozmawiał z nimi wszystkimi, i to bardzo szczegółowo. Ojciec Coogana był towarzyszem broni Collinsa. A do syna de Valery profesor uczący Coogana historii, ojciec Michael O’Carroll CSSp (skrót oznacza, że był reprezentantem mało znanego w Polsce zakonu duchaczy), powiedział, że „ma tu chłopca, który albo wyjdzie na geniusza, albo złamie mu serce”, co autor również cytuje we wstępie. Książka, której autor jest tak osobiście uwikłany w jej treść, jest w znacznej części historią mówioną, którą przystosowano wprawdzie do norm piśmienniczych, ale zachowano zarazem walor relacji z rzeczywistych przeżyć, zawartych w relacjach świadków. I nie byli to bierni świadkowie. W dwudziestowiecznej historii Irlandii hasła takie jak „naród”, „ojczyzna”, „Bóg”, „rodzina” wybrzmiewają stale i gromko. Coś nam to przypomina, na pozór. A jednak „to samo” nie zawsze oznacza „takie samo”.

Trwający kilkadziesiąt lat proces pokojowy w Irlandii zakończył się wprawdzie sukcesem, ale po brexicie znów zaczynają się tam zarysowywać podziały. Niedawno zmarł John Hume, jeden z głównych architektów porozumień wielkopiątkowych, które zakończyły konflikt zbrojny między Irlandczykami i Anglikami w 1998 roku. Hume w tym samym roku otrzymał Pokojową Nagrodę Nobla, a jego śmierć 3 sierpnia 2020 roku niektórzy uznali za omen pogorszenia sytuacji. Tak więc, mimo że ludzie zabijają się nawzajem, historia wciąż jest żywa.

 

Książka:

Tim Pat Coogan, „Michael Collins”, przeł. Anna Dorota Kamińska, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2020, seria Biografie Sławnych Ludzi [z bardzo stosownym, trawiastozielonym grzbietem okładki].