Ruby Redfort ma trzynaście lat. Ku rozpaczy matki najczęściej chodzi w dżinsach i T-shirtach z prowokującymi (ale bez przesady) napisami. Lubi perfumy, a ich zapach zawsze miesza się z zapachem jej ulubionej różowej gumy do żucia. Niski wzrost nadrabia elokwencją.

Ruby już jako dwulatka pragnęła zostać detektywką. W wieku ośmiu lat stworzyła szyfr, który profesorowie z Harvardu rozgryzali przez dwa tygodnie, a następnie zaproponowali dziewczynce indeks (zdecydowała, że woli zostać w szkole). Jednak dopiero [!] kilka lat później w jej życiu następuje prawdziwy przełom – niezwykłe umiejętności i ponadprzeciętną inteligencję docenia wreszcie pewna agencja wywiadowcza.

Ulubiona bohaterka Clarice Bean

Książka „Ruby Redfort. Spójrz mi w oczy” [Dwie Siostry, przeł. Ewa Rajewska] sprawia wrażenie, jakby została napisana specjalnie pod klasyczny okładkowy blurb. I trochę tak było, powieść jest bowiem spin-offem innej serii Lauren Child, w której główna bohaterka, Clarice Bean, pochłania opowieści o Ruby. Autorka odhacza więc kolejne punkty z przepisu na sensacyjny bestseller: przenikliwa i energiczna postać kobieca, wartka akcja, błyskotliwe dialogi w starym stylu… Szkoda, że tak przepisowo skonstruowany tekst nie zostawia już przestrzeni na refleksję, która wyróżniłaby tę pozycję spośród reszty oferty wydawniczej.

A na wygospodarowanie takiej przestrzeni jest potencjał, chociażby z uwagi na umiejscowienie akcji w salonach amerykańskich elit finansowych. Zabieg ten mógłby stać się pretekstem do poważnego komentarza społecznego. Zamiast tego autorka ogranicza się na przykład do przedstawienia nam rodziców głównej bohaterki jako pary płytkich, ale sympatycznych półgłówków, którzy służbę sprowadzają z Europy (podobnie jak ulubione mleko bananowe). Celem Child było jednak co innego. Na taki, a nie inny wybór środowiska, w którym dorasta Ruby, autorka decyduje się, aby stworzyć klimat dawnych opowieści sensacyjnych czy kryminalnych. Trzeba przyznać, że świetnie się ten wybór sprawdza: stylizacja uzasadnia pojawienie się gadżetów szpiegowskich, które w innych okolicznościach mogłyby wydać się nieco passé. No i rozczula fakt, że główna bohaterka namiętnie ogląda telewizję, czyta komiksy i odsłuchuje pocztę głosową, zamiast siedzieć przy laptopie czy na WhatsAppie.

Między buntowniczką a geniuszką

Kodeksem, może nie etycznym, ale na pewno nie wyłącznie zawodowym, jest tu zestaw zasad, którymi Ruby stara się kierować podczas rozwiązywania zagadek. Pierwsza z nich brzmi: „Nigdy nie można być pewnym, co się zaraz zdarzy”. Zdanie pojawia się na jednej z pierwszych stron powieści, czytelnik może więc zinterpretować je nie tylko jako ostrzeżenie, ale także swego rodzaju obietnicę składaną mu przez autorkę. I faktycznie, na kartach powieści dzieje się naprawdę dużo, choć może nie zawsze zwroty akcji są aż tak zaskakujące, jak zapowiada wspomniana zasada. Szczególnie że Ruby i jej najlepszy przyjaciel uwielbiają telewizję i, opierając się na znanych im z seriali schematach fabularnych, czasem próbują zinterpretować to, co im się przydarza. Kiedy im się to uda, interpretacja staje się jednocześnie spoilerem.

Można odczytać to oczywiście jako grę z konwencją powieści szpiegowskich i detektywistycznych. Problem w tym, że nie tylko czasem burzy ona budowane napięcie, lecz często przypomina raczej powielenie niż twórczy dialog z tradycją, który niewątpliwie stanowiłby tu wartość dodaną. Bez względu na wiek, żaden odbiorca nie chce już dziś czytać tekstów, których strukturę łatwo i szybko można rozłożyć na niczym nieurozmaicone proste elementy. Już dawno temu Wojciech Burszta przekonywał w „Polityce”, że „[…] [c]zytelnik kryminałów jest elastyczny i godzi się, iż nie tylko intrygą stara się nas autor zainteresować” i że oprócz rozwiązywania zagadek najchętniej „identyfikując się z soczyście i wiarygodnie zarysowanymi postaciami[,] bezwiednie wchodzimy w ich skórę i obserwujemy świat przedstawiony przez pryzmat własnych doświadczeń w świecie jak najbardziej rzeczywistym”. U Child brakuje niestety tego prawdziwego świata, na który moglibyśmy patrzeć oczami bohaterki i filtrować go zgodnie z własnymi odczuciami. Ta ostatnia, chociaż jest postacią niezwykle barwną i sympatyczną, gubi się nieco między schematami wścibskiej, niemogącej usiedzieć w miejscu buntowniczki i skrupulatnej geniuszki.

Zamknięci w powieściowym escape roomie

Na uwagę zasługują za to intertekstualne nawiązania do postaci z klasyków literatury dziecięcej – Mary Poppins Pameli Lyndon Travers czy Dorotki L. Franka Bauma – i wpisanie tych bohaterek w konwencję gatunku (kto by nie chciał, żeby jego Mary Poppins okazała się być zabójczo przystojnym agentem wywiadu, który poza przygotowaniem tartinek potrafi też odzyskać skradzioną torebkę – i to wszystko bez ani jednej kropli vodka martini).

Na odbiorcę czekają też inne, choć nie do końca literackie, atrakcje – sam może pobawić się w detektywa i spróbować rozwikłać szyfr, którym posługuje się dwójka bohaterów. W razie problemów pomocą służy strona internetowa poświęcona serii, proponująca nam także rodzaj testu osobowościowego, który pozwala sprawdzić, jakiego rodzaju agentem moglibyśmy być.

Poprzez te elementy, a także wykorzystanie obrazków (będących jednocześnie wskazówkami) czy użycie różnych krojów pisma, powieść walczy o uwagę czytelnika i proponuje mu interaktywną lekturę (w większym stopniu niż w przypadku standardowego tekstu). Zresztą szyfry, nad którymi głowi się Ruby, możemy też rozgryzać i my, przechodząc od jednej do drugiej wskazówki – trochę tak, jakbyśmy wraz z bohaterką zostali zamknięci w jednym wielkim powieściowym escape roomie, w którym poszczególne wątki zostają niejako podporządkowane kolejnym zagadkom do rozwiązania. Dzieje się tak szczególnie w pierwszej połowie książki, w drugiej części zmienia się bowiem nieco jej charakter; akcja nabiera rozpędu, więcej jest skradania się, ucieczek i bezpośrednich starć – elementy sensacyjne zaczynają przeważać nad kryminalnymi.

Jeśli chodzi o wątki, ciekawym zabiegiem wydaje się wprowadzenie między rozdziały powieści interludiów z porwaną gosposią w roli pierwszoplanowej – króciutkie wstawki są zabawne, zatrzymują bieg wątku głównego, wprowadzając nieco napięcia, i zawierają poszlaki, do których dostępu nie ma sama Ruby.

Seria promowana jest jako opowieść o niepełnoletnim Jamesie Bondzie w spódnicy. Postać arcywroga rzeczywiście przypomina tu przeciwników 007, szczególnie jeśli wziąć pod uwagę jego stylizację i upodobanie do zabijana w powolny i wyszukany sposób. Jednak wydaje mi się, że ta analogia nie do końca oddaje beztroski charakter i – mimo całego przepychu Ameryki przedstawionej w retro klimacie – dość skromnie zarysowany świat „Ruby Redfort”. Ze względu na liczne uproszczenia i sposób prowadzenia narracji, bliżej tej książce do kreskówek o szpiegach czy detektywach (niektóre sceny aż proszą się o przełożenie ich na język animowanych obrazów) niż do filmów z przystojnym agentem. Nie zmienia to faktu, że Child spełnia swoje obietnice i serwuje odbiorcy przenikliwą i energiczną postać kobiecą, wartką akcję oraz błyskotliwe dialogi w starym stylu, w pakiecie z kilkoma interaktywnymi łamigłówkami. Rozrywka w sam raz na ostatni tydzień wakacji. A może nawet i na przyszłoroczne lato, książek o Ruby czekających na przetłumaczenie jest bowiem więcej.

Przypis:

[1] Wojciech Józef Burszta, „Renesans powieści detektywistycznych”, „Polityka”, 19 marca 2005 [https://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/spoleczenstwo/12870,1,renesans-powiesci-detektywistycznych.read.].

 

Książka:

Lauren Child, „Ruby Redfort. Spójrz mi w oczy”, przeł. Ewa Rajewska, Dwie Siostry, Warszawa 2020.

 

Rubrykę redaguje Paulina Zaborek.